Wstawał chłodny świt, mój sprzymierzeniec. Odrzuciłem szary płaszcz, pełniący rolę koca. Przeciągnąłem się leniwie i ziewnąłem potężnie. Czas rozruszać sztywne członki. Niedaleko szemrał wesoło górski strumień, przy którym ugasiłem pragnienie. Wróciłem do legowiska wśród liści paproci i wygrzebałem skórzany plecak. Wyciągnąłem placek podróżnego chleba oraz wędzony ser. Po skromnym śniadaniu schowałem resztki do plecaka. Czas najwyższy ponownie ruszyć w podróż bez początku i końca. Dokąd zmierzałem? Nawet bogowie tego nie wiedzieli. Czułem jednak, że dzisiejszy dzień będzie inny niż wszystkie dotychczas...
Super historiaa :D ^^
OdpowiedzUsuń