Prolog
Powoli odsunął połę materiału zasłaniającego wejście do namiotu. Od razu poczuł smród wielu stłoczonych razem ciał toczonych przez choroby i ciężką woń słodkokwaśnych oparów kadzideł. Natychmiast przysłonił usta i nos rękawem koszuli, niestety na niewiele się to zdało. Przezwyciężył odrazę, zanurzając się w półmroku i gęstym dymie uzdrawiających świec, który podrażniał gardło i oczy. Poruszał się powoli z naturalną ostrożnością, by przypadkiem nie potrącić ciał rannych. Tych biedaków znoszono z pola bitwy i transportowano do namiotu Uzdrowicieli, próbując wszelkich dostępnych środków, by przynajmniej ulżyć im w cierpieniu. W ciemnym kącie dostrzegł nawet niewielki ołtarzyk z niedawno zabitym koźlęciem. Powietrze wibrowało dziesiątkami modlitw, krzyków, jęków, próśb i gróźb. Zatrzymał jednego z ochotników, ubranego na biało kilkunastoletniego chłopca z naręczem brudnych prześcieradeł.
- Gdzie jest Jaskółka?
Dziecko pokręciło tylko przecząco głową i odeszło pospiesznie. Mężczyzna rozejrzał się z rezygnacją po zgromadzonych tu postaciach. Tylu rannych, wielu nie doczeka świtu... Dostrzegł jednak i dobrą stronę - wspólna wojna zjednoczyła skłócone od wieków rasy. Gnomy służyły wynalazkami na równi z krasnoludzkimi toporami. Dostrzegł nawet jednego półogra opatrującego elfa. Wszyscy zrozumieli wreszcie, że mieli wspólnego wroga i tylko jedno wyjście, by przetrwać. Musieli walczyć ramię w ramię o lepsze jutro dla nowych pokoleń, które, jeśli Bogowie pozwolą, będą mogły żyć w spokojniejszych czasach. Rozglądając się uważnie mijał naprędce sklecone posłania i wielu rannych błagających o pomoc. Spostrzegł wreszcie znajomą postać leżącą w milczeniu zupełnie na uboczu. W pierwszej chwili sądził, że nie żyje. Przyklęknął, więc pospiesznie na grubym kocu i dotknął bladej, chłodnej dłoni. Wyczuł słaby, miarowy puls. Wymizerowana twarz młodej kobiety odwróciła się w jego stronę. Niegdyś piękne, ogniście rude włosy przylegały do skóry głowy brudne i skołtunione. Niezdrowo blada cera podkreślała wychudłą sylwetkę i zapadnięte oczy pozbawione blasku. Najdelikatniej jak potrafił musnął opuszkami palców policzek chorej.
- Jaskółko zabiorę cię stąd. - wyszeptał.
- Pomóż tym, którym zdołasz...., mój czas już się kończy.... - wyszeptała ledwie dosłyszalnie.
Dopiero teraz zauważył jak przyciska do boku szarej koszuli skrawki materiału i bandaży przesiąkniętych krwią. Pochylił się nad ranną jeszcze niżej i dotknął medalionu wiszącego na cieniutkim łańcuszku.
- Twoja misja jeszcze nie dobiegła końca. - powiedział z całą mocą.
"Podróż" rozdz. I
Powoli odsunął połę materiału zasłaniającego wejście do namiotu. Od razu poczuł smród wielu stłoczonych razem ciał toczonych przez choroby i ciężką woń słodkokwaśnych oparów kadzideł. Natychmiast przysłonił usta i nos rękawem koszuli, niestety na niewiele się to zdało. Przezwyciężył odrazę, zanurzając się w półmroku i gęstym dymie uzdrawiających świec, który podrażniał gardło i oczy. Poruszał się powoli z naturalną ostrożnością, by przypadkiem nie potrącić ciał rannych. Tych biedaków znoszono z pola bitwy i transportowano do namiotu Uzdrowicieli, próbując wszelkich dostępnych środków, by przynajmniej ulżyć im w cierpieniu. W ciemnym kącie dostrzegł nawet niewielki ołtarzyk z niedawno zabitym koźlęciem. Powietrze wibrowało dziesiątkami modlitw, krzyków, jęków, próśb i gróźb. Zatrzymał jednego z ochotników, ubranego na biało kilkunastoletniego chłopca z naręczem brudnych prześcieradeł.
- Gdzie jest Jaskółka?
Dziecko pokręciło tylko przecząco głową i odeszło pospiesznie. Mężczyzna rozejrzał się z rezygnacją po zgromadzonych tu postaciach. Tylu rannych, wielu nie doczeka świtu... Dostrzegł jednak i dobrą stronę - wspólna wojna zjednoczyła skłócone od wieków rasy. Gnomy służyły wynalazkami na równi z krasnoludzkimi toporami. Dostrzegł nawet jednego półogra opatrującego elfa. Wszyscy zrozumieli wreszcie, że mieli wspólnego wroga i tylko jedno wyjście, by przetrwać. Musieli walczyć ramię w ramię o lepsze jutro dla nowych pokoleń, które, jeśli Bogowie pozwolą, będą mogły żyć w spokojniejszych czasach. Rozglądając się uważnie mijał naprędce sklecone posłania i wielu rannych błagających o pomoc. Spostrzegł wreszcie znajomą postać leżącą w milczeniu zupełnie na uboczu. W pierwszej chwili sądził, że nie żyje. Przyklęknął, więc pospiesznie na grubym kocu i dotknął bladej, chłodnej dłoni. Wyczuł słaby, miarowy puls. Wymizerowana twarz młodej kobiety odwróciła się w jego stronę. Niegdyś piękne, ogniście rude włosy przylegały do skóry głowy brudne i skołtunione. Niezdrowo blada cera podkreślała wychudłą sylwetkę i zapadnięte oczy pozbawione blasku. Najdelikatniej jak potrafił musnął opuszkami palców policzek chorej.
- Jaskółko zabiorę cię stąd. - wyszeptał.
- Pomóż tym, którym zdołasz...., mój czas już się kończy.... - wyszeptała ledwie dosłyszalnie.
Dopiero teraz zauważył jak przyciska do boku szarej koszuli skrawki materiału i bandaży przesiąkniętych krwią. Pochylił się nad ranną jeszcze niżej i dotknął medalionu wiszącego na cieniutkim łańcuszku.
- Twoja misja jeszcze nie dobiegła końca. - powiedział z całą mocą.
"Podróż" rozdz. I
Zaczynało świtać. Niebo zaróżowione nad horyzontem przechodziło w ciemny granat nocy. Nad lasem unosiła się lekka mgiełka, wiatr cicho szeleścił wśród liści. Wszystko co żyło właśnie budziło się ze snu. Gałęzie przyozdobione w soczystą zieleń, typową dla tej pory roku, nachylały się nad ścieżką tworząc gęsty dach. Zza zakrętu wyłonił się kary koń z jeźdźcem w ciemnozielonym płaszczu. Smukła postać kołysała się lekko w siodle, jakby spała jeszcze lub zamyśliła się głęboko. Nagle jeździec wstrzymał wierzchowca i uniósł głowę skrytą w kapturze. Bystre oczy przyglądały się bacznie otoczeniu. Nawiedzona Puszcza, jak nazywali ją miejscowi, nie należała do bezpiecznych. Według ludowych legend mieszkały tu leśne duchy strzegące przyrody.
Przyjmowały postać zwinnych kobiet pojawiających się i znikających jak mgła. Żyły w strumieniu, drzewach i zwierzętach, których strzegły. Złamanie praw Duchów Lasu niejednego śmiałka kosztowało życie. Zdarzały się obfite lata, kiedy stada jeleni i innych roślinożernych swoją liczebnością zagrażały Puszczy, wtedy duchy przepędzały część na pobliskie łąki prosto pod łuki myśliwych. Ten rok zapowiadał się podobnie. Co odważniejsi zapuszczali się w las na dozwolone ścieżki, zbierając grzyby, jagody, orzechy i inne dobra. Czasem pozwalano nawet na zbieranie miodu. Późną jesienią martwe i chore drzewa znikały z lasu i pojawiały się na jego skraju ułożone w równe stosy. Leśne duchy dbały o puszczę i utrzymywały porządek, jednak pewne obszary były zakazane. Śmiałek, który zapuścił się w ich pobliże, znikał bez wieści. Ludność pobliskich wiosek bała się lasu, ale nigdy nie narzekała na brak drzewa na zimę, mięsa, skór, czy innych dóbr. Wszystko zapewniały Duchy Lasu i broniły tej części granicy królestwa przed bandytami i najeźdźcami. Okolica była na tyle dzika, że nawet sam król niespecjalnie interesował się tymi ziemiami.
Do czasu...
Jeździec, upewniwszy się, że jet bezpiecznie, ruszył dalej. Znał tu każdy kąt, każde drzewo, każdy krzak. Niedbałym ruchem zrzucił kaptur ukazując gęste, kasztanowe loki spięte luźno w kucyk. Kobieta ponownie zamyśliła się. Wspominała wczorajszą ucztę pożegnalną.
Równo z zachodem słońca rozpoczęto uroczystość. Na sporej wielkości Polanie Spotkań pod rozłożystym, wiekowym Arborem położono białe koce i prześcieradła, na których rozłożono talerze i misy pełne wspaniałych potraw. Pieczone bażanty, aromatyczna dziczyzna, świeże i soczyste owoce, zapiekane ziemniaki, sery, wonny miód, soki i dojrzałe wino. Wszystko kusiło wyglądem i zapachem. Przed ucztą najmłodsze dziewczęta zaśpiewały pieśń na cześć Pierwszego Dnia Wiosny i Bogini Nerthus. Spokojna melodia i delikatne głosy rozbrzmiewały wśród gałęzi drzew daleko po za polaną. Kiedy pieśń dobiegła końca, młode kandydatki na wojowniczki wkroczyły przed widownię. Zapalono lampiony rozwieszone na gałęziach i rozpalono oliwne lampy w wielkich misach. Ustawiono je tak, by blaskiem rozświetlały całą Polanę. Następnie młode kobiety zaprezentowały swoje umiejętności posługiwania się bronią. Na sam koniec cztery doświadczone wojowniczki rozpoczęły Taniec Słońca, wykonując serię skomplikowanych figur z krótkimi mieczami w dłoniach. Nadeszła pora na rozpoczęcie uczty. Dopiero późną nocą, kiedy dzieci zasypiały wtulone w ramiona matek, a potrawy zjedzono do ostatniej okruszynki, ogłoszono koniec Święta. Wszyscy powrócili do swoich szałasów, by odpocząć, a nad ranem ruszyć w drogę powrotną do nadrzewnego miasta Mji Manri.
Mir otrząsnęła się ze wspomnień. Wyruszyła tuż przed świtem, ona i wiele innych młodych dziewcząt. Nie były jeszcze prawdziwymi wojowniczkami mimo dorastania pod czujnym okiem trenerek, surowej dyscypliny, wielu godzin spędzonych na nauce taktyki, posługiwania się bronią, jazdy konnej, historii, handlu, astronomii.... Długo mogła wyliczać. Przed nią dwa lata życia w świecie ludzi. W ukryciu. Nikomu nie mogła zdradzić kim jest na prawdę i skąd pochodzi. Każda z dziewcząt otrzymała zadanie do wykonania i list zawierający wskazówki. Pomyślała o zapieczętowanym zwoju ukrytym bezpiecznie w torbie zawieszonej przy siodle. Mogła go przeczytać dopiero po dotarciu do tajemniczo brzmiącego portu Hiems nad Morze Wzburzonym. Mir otrzymała przydomek Jaskółka, natomiast własnego imienia mogła używać wyłącznie w ojczyźnie, Irmie... Już za nią tęskniła, mimo że jeszcze nie opuściła jej granic. Mimowolnie zacisnęła dłoń na medalionie otrzymanym od matki. Przedstawiał przejrzysty kryształ z czerwonymi smugami (kojarzącymi się z płomieniami) opleciony cienkim, złotym drucikiem układającym się we wzór liścia Arboru.
Późnym popołudniem drugiego dnia podróży wyjechała na skraj Puszczy. Słońce znikało za wysoką Górą Solitarju. Do zmroku pozostała godzina, no może trochę więcej. Na szczycie powinien mieszkać Pustelnik. Zaciągnie u niego języka i zje ciepły posiłek. Uśmiechnęła się na myśl o rozmowie z ludzką istotą i to jeszcze... mężczyzną. Parsknęła i pokręciła głową z dezaprobatą. Lud Irmy składał się wyłącznie z kobiet, a święte drzewa Arbory (dar Bogini Nerthus) dzięki owocom skutecznie rozwiązywały sprawę potomstwa. Wybrane kobiety przez dwa miesiące w odosobnieniu żywiły się wyłącznie świętymi owocami, dzięki czemu zachodziły w ciążę. No cóż, Bogini nie dla wszystkich była łaskawa... Zsiadła z konia i prowadząc go krótko przy pysku, rozpoczęła wspinaczkę wąską ścieżką do jaskini Pustelnika. Dotarła na miejsce o zmroku. Wejście do jaskini znajdowało się na szerokiej półce skalnej w pobliżu szczytu góry.
- Stenna! - rzuciłam komendę klaczy i weszłam ostrożnie do słabo oświetlonej groty.
Koń został na zewnątrz, parskając cicho z niezadowoleniem. Płytką jaskinię wypełniały stare, drewniane meble. Po lewej duży stół, na którym stała zapalona świeca i dwa krzesła. Dalej dwie małe szafki, a po prawej stronie wejścia dwa łóżka. Dwa? Usłyszała cichy szelest. Jeszcze raz uważnie przyjrzała się otoczeniu. Z ciemnego kąta za jedną z szaf wyłonił się młody mężczyzna.
- Na Pustelnika to ty mi nie wyglądasz. - zacisnęła dłoń na rękojeści miecza zawieszonego na plecach.
- Co...? - zaskoczony zatrzymał się w miejscu i spojrzał niepewnie na dziewczynę - Kim jesteś?
W jego ręce zalśnił sztylet. Mimowolnie parsknęła śmiechem. Nie wyglądał na wojownika. Jego dłonie przywykły raczej do pióra i papieru niż do broni. Zmarszczył brwi i ostrożnie podszedł bliżej.
- Co cię tak rozbawiło?
- Albo jesteś wyjątkowo mądry Pustelniku, albo miejscowi nie szanują tradycji?
- Tradycji...? - zdziwił się i wolną ręką podrapał po jednodniowym zaroście - Masz na myśli Pustelnika! - powiedział z wyrazem olśnienia na twarzy.
- Nie jesteś zbyt bystry. - zauważyła złośliwie.
- Nie jestem Pustelnikiem. - z zakłopotaniem potarł krótko przystrzyżone, czarne włosy na głowie.
- Kim, więc jesteś?
- Jego uczniem. - powiedział z żalem i odwrócił wzrok.
- Muszę z nim pomówić, gdzie go znajdę? - zapytała z naciskiem
- On.... nie żyje...
- Co?! - wykrztusiła - Jak to...?
- Odszedł zeszłej jesieni. Był dla mnie jak ojciec... - w jego głosie wyraźnie słychać było głęboki smutek.
- A co...? Przykro mi. - Mir puściła broń i uśmiechnęła się do niego zachęcająco - Może ty zdołasz mi pomóc?
- Ja...? - zrobił niepewną minę.
Pokręciła z niedowierzaniem głową. Zachowywał się jak małe dziecko... Czy tacy są dorośli ludzie? Jeśli tak, nie miała się czego obawiać z ich strony.
- Potrzebuję map i informacji.
- W takim razie dobrze trafiłaś. - szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy.
Spod łóżka wytargał wielki kufer i otworzył ciężkie wieko. Z zapałem przerzucał książki, zwoje i luźne karty. Już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że był w swoim żywiole. Pięć minut później oboje siedzieli przy stole, a młody Gan omawiał szczegółowo mapy. Jego wiedza była dość rozległa. Dziewczyna przyznała sama przed sobą, że z początku źle go oceniła.
- Tu - wskazał na mapie jeden z czarnych punktów niedaleko Puszczy - jest mała wioska Madram. To dobrzy ludzie i możesz zaopatrzyć się u nich w prowiant na podróż. To - dotknął wielkiej, ciemnozielonej plamy między wioskami a morzem - jest Bezkresna Równina. Nic na niej nie rośnie po za wysoką trawą. Podobno kiedyś było inaczej - zamyślił się - No, nic. Trzeba pięciu dni, żeby przebyć tą krainę i dotrzeć do portu Hiems. To tam chcesz się dostać, tak? - spojrzał na towarzyszkę niepewnie.
- Tak.
- Będziesz mogła wynająć miejsce na statku, a co potem?
- To już nie twoja sprawa. Ile czasu potrzeba na przebycie całej tej trasy?
- Hm... - podrapał brodę - Pieszo, jakiś tydzień.
- Czyli około czterech dni konno. Niech będzie. Wyruszę z samego rana. - odsunęła krzesło i wstała od stołu.
Gan powoli sprzątał stare mapy. Widać było, że intensywnie nad czymś myśli.
- Idę z tobą! - wykrzyknął uradowany.
- Co?! - stanęła przy wyjściu z jaskini i przyjrzała mu się uważnie.
Nie żartował.
- Po co?
- Nic mnie tu nie trzyma. Powinienem poznać świat, a nie gnić w tej norze. - zatoczył wokół siebie ręką, wskazując ściany jaskini.
- Oszalałeś?! Świat jest niebezpieczny, a ty nawet nie potrafisz posługiwać się nożem do krojenia chleba!
- Nie prawda. - powiedział urażonym tonem - Wiem kim jesteś i...
Mir błyskawicznie doskoczyła do niego i przyłożyła sztylet do gardła chłopaka. Niestety to był błąd.
- Wiedziałem! Wiedziałem, że kłamiesz. Żaden podróżny nigdy nie przyszedł z drugiej strony Puszczy. Nie tą drogą!
- Nie bądź tego taki pewny. - chciała go jedynie przestraszyć.
- Przydam ci się. Mam mapy i sporo wiem.
- Z książek. - zauważyła z przekąsem.
- Wiem, że potrzebny ci przewodnik. - był uparty jak osioł!
- Widziałam mapę, to wystarczy.
- Dotrzesz do Hiems i co potem? Mam mapy całego znanego świata!
Schowała sztylet i podeszłam do kufra.
- Wystarczy, że ci je zabiorę.
Niestety prościej powiedzieć niż zrobić. Zawahała się. Może rzeczywiście przydałoby się towarzystwo? Może jego wiedza rzeczywiście okaże się użyteczna? Powoli odwróciła się do niego i zaniemówiła na widok załamanego człowieka siedzącego przy stole.
- Wiem, że jestem bezużyteczny... Zabierz mapy... - powiedział z rezygnacją.
- Nie za bardzo potrafię je czytać i ktoś musiałby zajmować się moim koniem. - przyznała z namysłem.
Podniósł głowę z błyskiem nadziei w brązowych oczach.
- O koniu zapomnij. W zamian mógłbym przyrządzać posiłki.
- Może...
- Na pewno nie pożałujesz! - radośnie jak skowronek podbiegł do szafy i zaczął pakować swoje rzeczy.
- Będziesz musiał nadążyć za koniem!
- Wszystko, byleby stąd odejść! - powiedział, nie przestając składać ubrań.
- Tylko najpotrzebniejsze rzeczy - pogroziła mu palcem.
- Oczywiście!
Nic nie było w stanie zagłuszyć jego entuzjazmu. Nic do czasu pobudki... Irmianka obudziła go przed świtem i siłą zwlokła z łóżka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz