Wybiegłem zza rogu budynku, ciężko dysząc. Członkowie grupy ścigającej Linn byli chyba maratończykami i sprinterami w jednym! Wziąłem kilka głębszych wdechów i rozejrzałem się bezradnie. Dokąd pobiegli? Zajrzałem ostrożnie w ciemną uliczkę. Bingo! Jeden z mężczyzn w długim płaszczu (to chyba ich znak rozpoznawczy) odwrócił się do mnie.
- Znikaj stąd synku! - miał niesamowite oczy, wręcz nieludzkie.
Nie mogłem oderwać od niego wzroku... Potrząsnąłem głową, pozbywając się dziwnego złudzenia.
- Czego od niej chcecie?!
- To nie twoja sprawa. - powiedział spokojnie i zrobił kilka kroków w moją stronę.
- Ok, w porządku... - uniosłem ręce, okazując rezygnację.
Ułamek sekundy później złapałem faceta za barki i kopnąłem kolanem w żołądek. Człowiek czy nie, miał takie same słabe punkty co wszyscy. To dobrze. Poszkodowany skulił się tymczasem na ziemi, próbując bezskutecznie złapać oddech. Linn radziła sobie nie gorzej. Dwóch napastników zapędziło ją w róg uliczki. Jeden z mężczyzn zamachnął się, prawdopodobnie chcąc pozbawić ofiarę przytomności i skończyć całą szopkę. Dziewczyna zasłoniła głowę rękoma. Na skutek czego facet zmienił się w bryłę lodu! Jego kolega stracił cały zapał i cofnął się o kilka kroków. No, to zostało ich trzech, przy czym zdecydowana większość wolała stawić czoła zwykłemu śmiertelnikowi - mnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz