Znów przyszły do mnie demony, by przypomnieć o niespłaconym długu... O przekleństwie... Klątwie mojej matki, która dotknęła także i mnie. Pochłaniająca wszystko pustka. Nieskończona ciemność zatapiająca umysł i rozkładająca materię na miliardy cząsteczek... Gdzieś w oddali słyszałem głosy. "Czas zapłaty...!", "Czekamy na ciebie...!". Wiedziałem, że moją matkę spotkało to samo. Demony przychodziły co noc, krążąc nade mną jak sępy. Cierpliwie czekały na dzień, gdy będę zbyt słaby... Tak działo się już od 150 lat... Jestem przeklęty.... Żyć będę dopóki nie zapłacę lub nie pochłoną mnie demony... Nagle gdzieś z pustki usłyszałem znajomy głos. Dziewczęcy krzyk. Linn...! Otworzyłem oczy. Stała w progu otoczona przez czarne cienie. Drobne przedmioty krążyły wokół niej jak miniaturowe tornado.
- Linn... - szepnąłem - Uciekaj! - starałem się przekrzyczeć złowrogie szepty.
Dziewczyna stała jak zahipnotyzowana, obserwując wszystko z niemym przerażeniem. W pokoju zrobiło się nienaturalnie zimno. Poczułem drobne płatki śniegu na skórze. Biały szron pokrył wszystkie ściany i meble, układając się w fantazyjne wzory. Spojrzałem z lękiem na dziewczynę. Miała szeroko otwarte, białe oczy. Promieniowała dziwnym blaskiem, a demony zamieniły się w lodowe posągi! Szepty ucichły... Niespodziewanie wszystko zniknęło. Szron, śnieg, demony, zimno, blask, wszystkie odgłosy zniknęły, ustępując miejsca niczym nie zmąconej ciszy. Nieprzytomna Linn upadła na podłogę. Doskoczyłem do niej i wziąłem na ręce. Była lodowata i oddychała ciężko jak po wielkim wysiłku. Ostrożnie zaniosłem ją na łóżko. Szybkimi ruchami rąk starałem się rozgrzać jej zimne ramiona i nogi.
- Linn słyszysz mnie?! - powoli na twarzy dziewczyny zaczęły powracać kolory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz