- No dobrze, wysiadajcie. - wyłączył radio. - A ja pójdę zaparkować.
Uff... odjechał. Wbiegliśmy do restauracji. Usiedliśmy przy pierwszym lepszym stoliku czteroosobowym. Sprawdziłam czy nie idzie nasz amant.
- Ej, a co będzie jak on mi coś zrobi? - spytałam pełna obawy.
- Raczej nie... Tylko tak na wszelki wypadek nie idź z nim na osobność...
- Dobrze... ok, idzie! - po chwili zachowywałam się jak nigdy nic.
Poczłapał do nas i usiadł. Wyszczerzył te swoje zęby. Ohyda.
- I jak? Wybrałyście już coś? - zapytał amant. Nie zaglądaliśmy do menu... Szybko go pochwyciłam i wybrałam pierwsze lepsze danie.
- T-t-ak. Ja wezmę...spaghetti bolognese! - powiedziałam z włoskim akcentem.
- To ja... sushi z tuńczyka. - wymamrotał Koss.
- Dobry wybór. Zaraz przyjdzie obsługa. - błysnął złotym zębem.
I rzeczywiście. Pojawiła się kelnerka z notesem.
- Co dla państwa? - spytała ze sztucznym uśmiechem.
- Dla tych pań sushi z tuńczyka i spaghetti bolognese, a dla mnie krewetki.
- Widzę że smakosz z pana! - pani z obsługi była pełna podziwu. - Dania będą za pół godziny, góra godzinę.
Odeszła. Zostało nam czekanie. Mam nadzieję że nie będzie zadawał pytań do mnie. Oby...
Uff... odjechał. Wbiegliśmy do restauracji. Usiedliśmy przy pierwszym lepszym stoliku czteroosobowym. Sprawdziłam czy nie idzie nasz amant.
- Ej, a co będzie jak on mi coś zrobi? - spytałam pełna obawy.
- Raczej nie... Tylko tak na wszelki wypadek nie idź z nim na osobność...
- Dobrze... ok, idzie! - po chwili zachowywałam się jak nigdy nic.
Poczłapał do nas i usiadł. Wyszczerzył te swoje zęby. Ohyda.
- I jak? Wybrałyście już coś? - zapytał amant. Nie zaglądaliśmy do menu... Szybko go pochwyciłam i wybrałam pierwsze lepsze danie.
- T-t-ak. Ja wezmę...spaghetti bolognese! - powiedziałam z włoskim akcentem.
- To ja... sushi z tuńczyka. - wymamrotał Koss.
- Dobry wybór. Zaraz przyjdzie obsługa. - błysnął złotym zębem.
I rzeczywiście. Pojawiła się kelnerka z notesem.
- Co dla państwa? - spytała ze sztucznym uśmiechem.
- Dla tych pań sushi z tuńczyka i spaghetti bolognese, a dla mnie krewetki.
- Widzę że smakosz z pana! - pani z obsługi była pełna podziwu. - Dania będą za pół godziny, góra godzinę.
Odeszła. Zostało nam czekanie. Mam nadzieję że nie będzie zadawał pytań do mnie. Oby...
Rin obserwowała mnie uważne. Wiedziała, że coś kombinuję... Przez pewien czas panowało krępujące milczenie. W końcu Alex przemógł się i cicho westchnął.
- Rin zastanawiałaś się nad moją propozycją? Jest nadal aktualna. - puścił do niej oko i nachylił się nad stołem.
- Oczywiście i...
- Ja również sporo maluję. - przysunąłem się nieco w stronę chłopaka - Widzisz, Rin sporo mi o tobie opowiadała.
- Tak? Mam nadzieję, że nic złego? - położyłem rękę na oparciu krzesła chłopaka, żeby uniemożliwić mu dyskretne przesuwanie się w stronę dziewczyny.
- Och, same dobre rzeczy. - zatrzepotałem rzęsami i nawinąłem kosmyk włosów na palec - Widzisz, uwielbiam malować akty - przysunąłem się do niego jeszcze bliżej, na co Alex zbladł ciutkę - i chciałam zaproponować ci... No wiesz....
Tym razem Alex już nie krył strachu i nadal walczył o możliwość zwiększenia dystansu między nami.
- Często onieśmielam mężczyzn swoim wzrostem. Mam nadzieję, że do nich nie należysz? - spojrzałem na niego z udawanym żalem.
Chłopak wziął głęboki wdech i odwrócił się w moją stronę.
- Ależ skąd...
- To dobrze... - zdjąłem rękę z oparcia jego krzesła i wolno pogłaskałem go po ramieniu.
Odniosłem dziwne wrażenie, że chłopak zaraz ucieknie z krzykiem. Po przeciwnej stronie stołu Rin dusiła się ze śmiechu, więc delikatnie kopnąłem ją w stopę.
Ten widok bardzo mnie rozbawił! Zaczęło się od cichego chichotu, skończyło na głupim śmiechu. Na szczęście zdążyłam temu zapobiec, zasłaniając usta rękoma. Zaczęłam się dusić. Oswobodziłam uścisk. Czerwień na twarzy powoli znikała. Wracała do normalnego koloru. Następnie dostałam kopniak w stopę.
-Ogarnij się! - ledwo usłyszałam. Ustatkowałam się więc, poprawiłam włosy i usiadłam prosto. Koss i Alex skończyli konwersację i skupili się na obiekcie ich wojny - czyli mnie. Mieli coś mówić, ale w samą porę przyszedł kelner z wózkiem.
- Oto pańskie dania. - zaczął kolejno kłaść talerze. Każdy miał już swoje i zanim odjechał, zapytał :
- Rachunek razem, czy osobno?
- Razem. - powiedział amant.
Odjechał. Ja tymczasem natężyłam głowę w celu błyskawicznego przypomnienia podstawowych zasad savior-vivre. Dawno nie byłam w eleganckiej restauracji, a szybko zapominam... Więc spaghetii je się łyżką i widelcem... Ta w prawej, tamten w lewej. Uff, pamiętam. Spojrzałam z politowaniem na mojego chłopaka. On wybrał sushi, to rozprawianie się z mnóstwem sztućców jego wypadku trochę potrwa... W końcu w tłumie narzędzi pochwycił pałeczki. ,,Trzeba się jakoś rozprawić z Alexem!" - spojrzałam znacząco na mojego rycerza czekając na rozwój wydarzeń.
Po chwilowej gonitwie kawałka ryby po talerzu, wreszcie złapałem ofiarę pałeczkami i przełknąłem z trudem. Kiedy przyszła kelnerka, byłem tak zdenerwowany, że palnąłem co mi ślina na język przyniosła, czyli nieszczęsne sushi... Nienawidzę surowej ryby! Miało to także swoje dobre strony... Spojrzałem ukradkiem na Alexa. Ten walczył ze swoim daniem jak zawodowy rycerz, czyli stuprocentowy zakuty łeb. Podważyłem pałeczką zawiniętą porcję sushi i wyrzuciłem z talerza. Trafiła prosto za rozpiętą koszulę amanta... Bingo!
- Dość tego! - rzucił sztućcami o talerz i wyjął portfel - Rin, jak będziesz chciała pogadać to masz mój numer. Na następne spotkanie nie zabieraj niezdarnych koleżanek! - upuścił banknoty na stół i pobiegł w stronę wyjścia z restauracji. Niestety pechowa kulka sushi znalazła wreszcie drogę na wolność i upadła wprost pod nogi chłopaka. Pośliznął się i ku ogólnemu rozbawieniu nakrył nogami. Czerwony jak piwonia pozbierał się niemrawo i wypał z restauracji.
- Oj, nie prędko go zobaczymy... - powiedziałem z żalem cienkim głosem i westchnąłem.
- Koss zrobiłeś to specjalnie! - Rin pogroziła mi palcem, jednak nie potrafiła ukryć uśmiechu.
Koss próbował mnie przytulić, ale odepchnęłam go.
- Co jest? - spytał zawiedziony.
- W domu tak, teraz nie. Wszyscy myślą że jesteś kobietą. No i jak wyjdziemy wtedy? - przejechałam symbolicznie palcem po krtani. Wierciłam się, bo byłam zniecierpliwiona. Byłam zniecierpliwiona, bo chcę by przyszedł kelner z rachunkiem. Jak przyjdzie z rachunkiem, zapłacimy i szybciej wyjdziemy z tej szopki. A im szybciej tym lepiej. Chciałam już znaleźć się u siebie w domu, najlepiej w swoim łóżku. Nic już dzisiaj nie robić i przespać cały dzień. Nie przyznaję się nikomu, ale jestem strasznym leniuchem. Potrafię nie wychodzić z łóżka. Cenne ciepełko nie może być zmarnowane. Tu chodzi o rachunek, a już rozpędzam się z lenistwem. W końcu przyszedł.
- Rachuneczek razem czy osobno? - zapytał facet z długopisem i notesem.
- Razem! - odpowiedzieliśmy jednocześnie.
- Hm, na rachunku były zapisane trzy osoby, a widzę tylko dwie. Co się stało z klientem? - spojrzał zamyślonym wzrokiem.
- Ym... - spojrzałam na sufit jakby tam miało pojawić się jakieś bóstwo i zesłać jakąkolwiek pomoc. - Coś mu wypadło i musiał wyjść. Ale zostawił nam pieniądze i powiedział, że mamy zapłacić za niego.
Cóż, mogę się uznać za mistrzynię w szybkich wymówkach i tłumaczeniach. Gość z obsługi zadawał kilka pytań, zapłaciliśmy i poszedł. Na nas też nadszedł czas więc szybko i bezszelestnie ulotniliśmy się z restauracji.
- No, a teraz musicie mnie przywrócić do normalnego stanu... - mruknął z niezadowoleniem.
Wreszcie dotarliśmy do domu. Już w ganku zrzuciłem wstrętne buty (jak kobiety mogą wytrzymać w czymś takim...?!). Kilkoma susami znalazłem się na piętrze i w swoim pokoju.
- Nareszcie...! - zdjąłem ubranie z wielką ulgą.
Założyłem zwykłe jeansy i narzuciłem czarną koszulę. Nie trudziłem się z zapinaniem guzików. Na bosaka zszedłem na dół i rozłożyłem się wygodnie na sofie w salonie. Dziewczyny tymczasem zamknęły się w kuchni. Pewnie dla bezpieczeństwa.... i dobrze! Zmieniając kanały, uważnie nasłuchiwałem tajemniczych odgłosów dochodzących z kuchni. Co one tam robią? Pół godziny później wyszły z tacą pełną smakołyków.
- Koss? Jesteś głodny? - Rill zbliżyła się pierwsza.
Zawsze była odważna.... Za dziewczyną dostrzegłem Rin. Podeszła do mnie nieśmiało.
- Kochasz mnie jeszcze? - kąciki ust uniosła w delikatnym uśmiechu.
Zrobiłem groźną minę. Niestety nie wytrzymałem tak zbyt długo. Nie pozwoliła mi na to zbolała mina Rin. Złapałem ją za rękę i usadowiłem na swoich kolanach.
- Oczywiście kochanie. - powiedziałem przytulając ją mocno - Tylko nie każ mi więcej zakładać babskich ciuchów.
- Dlaczego? Było ci w nich do twarzy. - Rill w ostatniej chwili uchyliła się przed nadlatującą chmarą popcornu - Tylko żartowałam! - zaśmiała się i usiadła koło nas.
- Skoro mamy już tyle żarcia i Koss nie chce nas zabić, to może pooglądamy jakiś film? - zaproponowała zabierając mi pilota.
- Wyrzucamy ją za drzwi? - szepnąłem Rin do ucha i pocałowałem ją.
- Jak przyszła z dobrej woli, to niech zostanie! - zaśmiałam się (oczywiście szeptem). Jak dobrze że znaleźliśmy się już w spokojnym miejscu, gdzie nikt nas nie obserwuje. Przekąski, film i Koss to to, czego mi było teraz trzeba.
- Może... HORROR! - jakieś łapska chwyciły mnie za ramiona i wysyczały. Pisnęłam, a zmorą za moimi plecami była Rill. Spojrzałam na nią z wyrzutem, aż potem śmiałam się z nią do rozpuku.
- O wilku mowa, a komedia? - wyjrzał zza sofy Koss.
- Dobrze... ale nie komedia! - powiedziałyśmy jednocześnie. Oburzył się, ale po jakimś czasie jego wyraz twarzy złagodniał.
- Nie zapinasz koszuli? - spytała złośliwie jego kuzynka. - Nie wstyd ci?
- Mi to nie przeszkadza... - zrobiłam minę znaczącą ,,nie mam nic z tym wspólnego". Na stoliku spostrzegłam jakąś gazetkę, pewnie telewizyjną. Pochwyciłam ją i otworzyłam na stronie z dniem dzisiejszym.
- Akurat za chwilę zacznie się taki fajny film o zombie! - byłam zachwycona jak przedszkolak watą cukrową. Lubię filmy mroczne, pod warunkiem że mam się do kogo przytulać. Puściłam oko do dziewczyny, by ta włączyła telewizor. Pokazałam na palcach na jakim kanale.
- Muszę... - jęknął Koss.
- AKURAT TERAZ?! Dobra, leć póki nie ma reklam! - udałam zdenerwowaną. Ten poleciał szybko do toalety, ale szybko wrócił.
- No to możemy zaczynać... - Rill sięgnęła po popcorn.
I tak oto wylądowałem między dwiema niewiastami trajkoczącymi w najlepsze i wyjadającymi popcorn w pudełku na moich kolanach. Okruszki oczywiście również lądowały w najbliższym otoczeniu pudełka... Uśmiechnąłem się lekko i oparłem ręce na oparciu sofy. Film był dość... nudny. Fanatycy krwawych scen byliby zachwyceni...
- On za chwilę zginie. - powiedziałem beznamiętnie.
- Ciii!! - obie równocześnie zasłoniły palcem usta i wpatrywały się w ekran z wielkim skupieniem.
Podniosłem oczy ku niebu. Pół minuty później nieszczęsny facet zginął rozszarpany przez grupę zombi. Obie panie w odpowiednich momentach wtuliły się we mnie, unikając kontaktu wzrokowego z drastycznymi scenami.
- A nie mówiłem?
- Cicho! Psujesz całą zabawę! - Rin ostrożnie wyjrzała zza poły mojej koszuli.
- Jak oglądałeś to nie zdradzaj! - z drugiej strony Rill odsłoniła oczy.
Odczekałem piętnaście minut siedząc cichutko i czekając na odpowiednią chwilę. I właśnie nadeszła... Młoda kobieta szła ostrożnie pustym korytarzem, mijając po obu stronach otwarte drzwi. Dalszy bieg wydarzeń był łatwy do przewidzenia. W chwili największego napięcia złapałem dziewczyny za ramiona, krzycząc głośne "łłłłłłłłłłłłłaaaaaaa!!!". Efekt był piorunujący.! Dałbym głowę, ze obie podskoczyły co najmniej pół metra w górę...
- Koooossss!!! - rozległo się równocześnie z obu stron.
- Czemu akurat teraz? - udałam oburzenie. Film właśnie miał się kończyć, więc nieopłacalne było dalsze oglądanie. Stanowczym ruchem wyrwałam Rill pilota i wyłączyłam urządzenie.
- Może już dość. Porozmawiajmy jak ludzie. Kiedyś ta telewizja zniszczy ludzkość! - wykazałam się dyplomacją. Wyrazy twarzy moich towarzyszy złagodniał. Dziwne, że bardzo szybko robi się ciemno. Nim zauważyłam, zapanował mrok.
- Hm... to może... ja zrobię coś do picia? - chciałam się ulotnić do samotnego pomieszczenia na chwilę pomyśleć, ale towarzystwo uparcie mi odmówiło.
- Ja pójdę! - powiedziała odważnie Rill jakby miała właśnie wkroczyć do jaskini lwa.
- Ale ja chcę! - zrobiłam minę upartego przedszkolaka płaczącego, bo rodzic nie chce kupić mu czekolady z tandetnym chińskim badziewiem.
- Ale ja zrobię ! - zawtórowała mi dziewczyna. I tak właśnie zaczęła się mała-wielka kłótnia o herbatę.
- Ja! - tupnęłam nogą.
- Ja!- tupnęła nogą.
- Ja! - dalszy bieg wydarzeń był jasny.
- JA!
- SPOKÓJ! - zażartą dyskusję przerwał nam Koss. - Skoro Rin tak zależy to niech pójdzie.
- Yes! - podskoczyłam i pobiegłam do kuchni. Szczelnie pozamykałam się na klucz, odłożyłam go na jakieś krzesło i postawiłam wodę. Usiadłam na siedzisku (oczywiście nie na tym gdzie znajdowały się owe klucze) i po cichu się zastanawiałam. Nagle wysiadły bezpieczniki.
- Pechowy dzień... - mruknęłam pod nosem. - KOSS!
- Co? - spytał jakby nigdy nic.
- BEZPIECZNIKI! NIE MOGĘ WYJŚĆ! - mój głos idealnie roznosił się po mieszkaniu.
- Może już dość. Porozmawiajmy jak ludzie. Kiedyś ta telewizja zniszczy ludzkość! - wykazałam się dyplomacją. Wyrazy twarzy moich towarzyszy złagodniał. Dziwne, że bardzo szybko robi się ciemno. Nim zauważyłam, zapanował mrok.
- Hm... to może... ja zrobię coś do picia? - chciałam się ulotnić do samotnego pomieszczenia na chwilę pomyśleć, ale towarzystwo uparcie mi odmówiło.
- Ja pójdę! - powiedziała odważnie Rill jakby miała właśnie wkroczyć do jaskini lwa.
- Ale ja chcę! - zrobiłam minę upartego przedszkolaka płaczącego, bo rodzic nie chce kupić mu czekolady z tandetnym chińskim badziewiem.
- Ale ja zrobię ! - zawtórowała mi dziewczyna. I tak właśnie zaczęła się mała-wielka kłótnia o herbatę.
- Ja! - tupnęłam nogą.
- Ja!- tupnęła nogą.
- Ja! - dalszy bieg wydarzeń był jasny.
- JA!
- SPOKÓJ! - zażartą dyskusję przerwał nam Koss. - Skoro Rin tak zależy to niech pójdzie.
- Yes! - podskoczyłam i pobiegłam do kuchni. Szczelnie pozamykałam się na klucz, odłożyłam go na jakieś krzesło i postawiłam wodę. Usiadłam na siedzisku (oczywiście nie na tym gdzie znajdowały się owe klucze) i po cichu się zastanawiałam. Nagle wysiadły bezpieczniki.
- Pechowy dzień... - mruknęłam pod nosem. - KOSS!
- Co? - spytał jakby nigdy nic.
- BEZPIECZNIKI! NIE MOGĘ WYJŚĆ! - mój głos idealnie roznosił się po mieszkaniu.
W mieszkaniu zapadła ciemność
- Koss?! - dobiegło równocześnie z kuchni i sofy tuż obok.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Teraz wiedziały do kogo się zwrócić. Ach te kobiety...
- Rill zostań na miejscu. Rin nie ruszaj się. - krzyknąłem - Zaraz będzie światło.
- Koss.... - z kanapy rozległ się zalękniony szept kuzynki.
- Pospiesz się! Wiesz, że nie lubię ciemności! - kuchenny więzień także nie dawał o sobie zapomnieć.
Westchnąłem cicho. Całe szczęście, że są tylko dwie. Chociaż z drugiej strony... Poszedłem do przedpokoju pogrążony w myślach o małej, złotowłosej dziewczynce z intensywnie niebieskimi oczami jak jej matka...
Minutę później pojawiło się światło. Wchodząc do pokoju, usłyszałem chóralne okrzyki radości obu dziewcząt. Rin postanowiła wyjść ze swojej oazy spokoju i przysiadła przy mnie na sofie.
- Mój bohater! - dostałem buziaka w policzek.
- Doliczę ci to do rachunku. - uśmiechnąłem się szelmowsko, unikając jednocześnie nadlatującej poduszki.
- Dzieci, spokój, bo nie dostaniecie deseru! - Rill weszła do pokoju, niosąc tacę z kubkami i lodami w salaterkach.
- Ja byłem grzeczny. - przybrałem niewinny wyraz twarzy.
- Koss?! - dobiegło równocześnie z kuchni i sofy tuż obok.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Teraz wiedziały do kogo się zwrócić. Ach te kobiety...
- Rill zostań na miejscu. Rin nie ruszaj się. - krzyknąłem - Zaraz będzie światło.
- Koss.... - z kanapy rozległ się zalękniony szept kuzynki.
- Pospiesz się! Wiesz, że nie lubię ciemności! - kuchenny więzień także nie dawał o sobie zapomnieć.
Westchnąłem cicho. Całe szczęście, że są tylko dwie. Chociaż z drugiej strony... Poszedłem do przedpokoju pogrążony w myślach o małej, złotowłosej dziewczynce z intensywnie niebieskimi oczami jak jej matka...
Minutę później pojawiło się światło. Wchodząc do pokoju, usłyszałem chóralne okrzyki radości obu dziewcząt. Rin postanowiła wyjść ze swojej oazy spokoju i przysiadła przy mnie na sofie.
- Mój bohater! - dostałem buziaka w policzek.
- Doliczę ci to do rachunku. - uśmiechnąłem się szelmowsko, unikając jednocześnie nadlatującej poduszki.
- Dzieci, spokój, bo nie dostaniecie deseru! - Rill weszła do pokoju, niosąc tacę z kubkami i lodami w salaterkach.
- Ja byłem grzeczny. - przybrałem niewinny wyraz twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz