Opowiadania

TOD


IMIĘ I NAZWISKO: Tod TOD
PSEUDONIM: Tod
PŁEĆ: mężczyzna
WIEK: 180 lat
POCHODZENIE: Czwarta Wyspa
CHARAKTER: miły, przyjacielski, towarzyski, czuły, zazwyczaj odważny, ale tak jak każdy, boi się niektórych rzeczy.
WYGLĄD: ciemny brunet, piwne oczy, dosyć wysoki (175cm), lekko opalony.
SYMPAIA: Lou
umiejętności: zna tajniki Białych Czarów: czytanie w myślach,tworzenie klejnotów życia.
BROŃ: miecz, łuk.
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: nie ma stałego miejsca zamieszkania.
HISTORIA: Tod urodził się na Czwartej Wyspie, kraju ,w którym rządzą Ci znający Białe Czary, a społeczeństwo elfów podzielone jest na grupy. On również dołączył do jednej z grup i dostał bardzo niebezpieczne zadanie, po którego wykonaniu razem z Lou postanawiają zwiedzić nieznany im świat.
AUTOR: Magdziaik

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

 ILLOU Z RODU FASCLAR


IMIĘ I NAZWISKO: Illou z rodu Fasclar
PSEUDONIM: Lou
PŁEĆ: kobieta
WIEK: 140 lat
POCHODZENIE: Rosinglow
CHARAKTER: towarzyska, czuła, ufna, roztargniona.
WYGLĄD: niska (162cm), chuda, szatynka o brązowych oczach.
MOTTO: "Trzymaj głowę wysoko, na niebie jest światło. Wiem, że masz dosyć, ale musisz spróbować przetrwać. Każdy moment jest cenny, nie pozwól, by życie przeszło obok Ciebie. Bądź skupiony, utrzymaj wzrok na nagrodzie."
SYMPATIA: Tod
UMIEJĘTNOŚCI: zna tajniki Białych Czarów: czytanie w myślach, umiejętność tworzenia klejnotów życia oraz bardzo rzadki talent "chwytania" duszy.
BROŃ: mały sztylet.
RODZINA: Rodzice: Karolina i Wel oraz siostra Wea.
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: nie ma stałego miejsca zamieszkania.
HISTORIA: Lou urodziła się w Rosinglow, żyła wśród arystokracji i wysokourodzonych w kraju elfów. Pewnego dnia postanowiła uciec i tak trafiła na Tod'a. Razem z nim wypełniła przeznaczone im zadanie, a teraz razem podróżują po świecie.
AUTOR: Magdziaik

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

ARGONA RYUKETSU



IMIĘ I NAZWISKO: Argona Ryuketsu
PSEUDONIM: Zdrajca, Ponury Żniwiarz
PŁEĆ: kobieta
WIEK: bardzo wiele
POCHODZENIE: "Przyszłam z bylekąd, ale co z tego? Zmierzam daleko, hej! Hej! Kolego! Odstaw te sprawę, kochany synku, na jakieś 9 miejsc po przecinku"
CHARAKTER: Argona nie jest dobrą osobą. Jest wyniosła i zimna jak lód, a co się z tym wiąże również dumna, mrukliwa i arogancka. Często używa sarkazmy i ironii, by podkreślić swój dystans do reszty świata, co raczej nie przysparza jej przyjaciół. Zawsze trzyma się na uboczu, jest zamknięta w sobie i oderwana od rzeczywistości. Nie robi nic, czego robić nie musi. Nigdy nie okazuje uczuć... choć może to coś więcej? Może ona po prostu nie ma uczuć? Nie obawia się niczego, nawet śmierci i bólu. Nie ma litości dla wrogów, gardzi słabością. Sama jest nieczuła na ból i zniewagi. Wszystko wydaje się jej nie obchodzić, sprawy ludzi, sprawy nieludzi... Jej jedynym celem jest zabić wszystkie potwory istniejące na świecie. Jest opanowana, bezlitosna i okrutna, śmierć ją bawi i fascynuje. Czasem jest w stanie całymi dniami siedzieć nad powoli konającą ofiarą tylko po to, by obserwować jej przedśmiertne drgawki, rozpacz na twarzy, ból... by słyszeć ostatnie słowa. Nie wykonuje niczyich rozkazów. Potrafi naprawdę uprzykrzyć komuś życie, młodszych (i czasem starszych) potrafi przyprawić o płacz. Woli pracować w pojedynkę, nigdy się nie poddaje, nie ustępuje. Wierzy w wykorzystywanie wszystkich środków do osiągnięcia celu. Kłamie bez mrugnięcia okiem, jednak zazwyczaj jest nawet zbyt szczera. Potrafi doskonale manipulować innymi oraz wykorzystywać ich do swoich celów. Posiada niezwykły dar przekonywania, któremu nie oprze się żaden szanujący życie stwór. Mimo trudnego charakteru zawsze postępuje według swojego pokręconego kodeksu, który nijak ma się do norm społecznych i moralnych wyznawanych przez większość ludzi. Najważniejszy jest dla niej honor i w jego imię zawsze dotrzymuje danego słowa. Cokolwiek obieca, przysięgnie lub powie do trzyma co do joty..., ale nigdy więcej. Nigdy nie wykracza poza zawarty pakt. Wydawałoby się, że gardzi całym światem, a tak na prawdę gardzi samą sobą. Mimo to coś w jej zachowaniu sprawia, że większość ludzi albo darzy ją szacunkiem, albo jej nienawidzi.
WYGLĄD: czemu tu jest smutna buźka? ) Jest wysoka, szczupła i umięśniona. Ma czerwone oczy i długie, czarne włosy, które często spina czerwoną tasiemką w pasie. Przez jej prawe oko biegnie blizna w kształcie półksiężyca. Ubiera się zazwyczaj na czarno w wygodne spodnie i koszulki bez rękawów oraz długie rękawice i ciężkie buty. Na to wszystko narzuca czarny płaszcz, który potrafi zmieniać swoją barwę (na inny kolor lub na fakturę otoczenia). Na szyi zawsze wisi medalion w kształcie triquetry oraz krzyżyk, a w lewym uchu nosi trzy kolczyki. Nigdy nie rozstaje się z dwoma katanami wiszącymi u pasa, pistoletem MAG07 oraz różnymi rodzajami noży, shurikenów i igieł do rzucania. Na jej piersi został wyryty ten symbol 
MOTTO: "Lecz rzeka wciąż płynie za progiem, a świat czeka na zewnątrz. To świat w jakim przyszło nam żyć"
SYMPATIA: brak
NAŁÓG: brak
HOBBY/ZAINTERESOWANIA: Interesują ją ciekawe Gry... dla niej całe życie jest grą, w której nie może przegrać, choćby tego pragnęła. Interesują ją jej ulubione pionki i ich położenie. Interesują ją reakcje ludzi na jej czyny, czasem kryjące wiele podtekstów.
UMIEJĘTNOŚCI: analiza to podstawa jej zdolności, ponadto kopiowanie (czy to ataków magicznych, czy ciosów bronią) i odporność na większość form ataku, prócz ataku psychicznego..., ale tego lepiej unikać dla swojego dobra. Pozostałych umiejętności zazwyczaj nie używa i tylko nieliczni widzieli je na oczy. Zazwyczaj ci nieliczni nie mogą już opowiedzieć o tym nikomu więcej...
BROŃ: katana imieniem Draken oraz inne ciekawe gadżet do likwidowania nudnych lub zepsutych pionków
RODZINA: nie żyje
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: nie ma domu, zawsze wybiera najlepsze miejsce do obserwacji planszy
HISTORIA: A kto mówił, że to proste? Nic w życiu nie jest proste, nawet leżenie. Argona nigdy nie była normalna, ale to doświadczenia ją ukształtowały. Gdy była bardzo mała wymordowano całą wioskę, w której mieszkała, a ją wzięto do niewolniczego obozu walki. Ćwiczono ją tam metodami, o których woli nawet nie wspominać. Ból, strach, śmierć... jedynym twoim celem jest przeżyć... nieudane próby ucieczki razem z innymi dziećmi. Kilkakrotnie udało jej się pomóc jedynie podopiecznym. Potem tortury, kara za sprzeciwianie się rygorowi narzucanemu przez pana. Pozostała w obozie do jego zamknięcia przez Inkwizycję. Potem trafiła do klasztoru sióstr Klarysek. Tam nakazane było milczenie i modlitwa. Tam też nauczyła się wierzyć, że ktoś nad nią czuwa. Cieszyła się czasem spędzonym z siostrami..., ale nie trwało to długo. Wkrótce na powrót zabrała ją Inkwizycja, gdy przypadkiem ujawniła swoje piekielne moce. Wtedy niemal spłonęła na stosie. Płomienie muskały jej stopy... wpadła w szał... wszystko wokół spłonęło w czarnych płomieniach. Ludzie. Zwierzęta. Domy... Była przerażona. Szok spowodował najpierw kompletną depresję, potem szaleństwo. Zaczęła tańczyć wśród zwęglonych ciał i pogorzelisk. Gdy przybyli ludzie z innej wioski, ich również zabiła... Zabijała, bo sprawiało jej to radość. Rozpruwała wnętrzności, oddzielała głowę od ciała... A wtedy pojawił się on... Na imię miał Chegon. Coś się w Argonie zmieniło. Pokochała go, jej szaleństwo minęło, a on zabrał ją do siebie. Do niewielkiego dworku rycerskiego. Żyła tam razem z nim przez wiele lat. W szczęściu i spokoju..., ale i to się skończyło... Chłopak został pojmany przez wrogów Argony i przybity do muru pobliskiej stolicy za ramiona. Wisiał tam do czasu, gdy dziewczynie udało się dostać do wnętrza grodu i na mur. Ściągnęła go z niego, ale było już za późno... Używając katany Drakena, ukróciła męki ukochanego... Od tego czasu już nigdy nie związała się z nikim. Nauczyła się żyć samotnie i tylko niekiedy gdzieś zatrzymywać. Wiele razy próbowała ze sobą skończyć, ale nic nie było w stanie jej zabić..., a próbowała wszystkiego! Woda, ogień, powietrze ziemia... nawet światło! Nic! Była potworem. Nieśmiertelnym potworem. Znienawidziła samą siebie... Była nieśmiertelna, a wszystko co żyło wokół niej przypominało jej o przekleństwie nieśmiertelności. Państwa szybko się rozlatywały, wioski płonęły, stworzenia w jej otoczeniu ginęły. Zwykle wtedy stała z boku i patrzyła, a potem odwracała się i odchodziła. W historii wielu światów jej obecność rzuciła wyraźny cień. Nazywano ją różnie: Jeździec Apokalipsy, Gwiazda Wieczorna, Cień Śmierci lub Ponury Żniwiarz...
Z czasem przestała się tym przejmować i zaczęła patrzeć na to wszystko jako na grę. Jedną wielką Grę, stworzoną dla jej uciechy.

AUTOR: ketsurui

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

LIRAEL CLAYRA


IMIĘ I NAZWISKO: Lirael Clayra
PSEUDONIM: Lira
PŁEĆ: Kobieta
WIEK: 135 lat
POCHODZENIE: Ród Zmiennokształtnych Magów
CHARAKTER: Lirael jest tajemniczą, pewną siebie, inteligentną dziewczyną. W towarzystwie jest małomówna, czasami zdarza jej się przeklinać albo pyskować. Stara się nie okazywać emocji, ale jest pozytywnie nastawiona... Chociaż wredna z natury. potrafi być miła.
WYGLĄD: Jest wysoka (178 cm) i zgrabna. Ma brązowe włosy. Posiada błękitne oczy ze złotą obwódką w okół źrenic (przez co czasem inni myślą, że są zielone lub szare) tak jak każdy z jej rodu. Ma zazwyczaj rozpuszczone włosy i ubiera się w kolory rodu - czarno-fioletowo. Potrafi się zmieniać w zwierzę bez większego wysiłku, każde stworzenie (przemienia zawsze pod kolor włosów). Potrafi się przemieniać tylko w ssaki. Jako zwierze, złota obwódka wokół źrenic rozszerza się i jej oczy stają złote.
MOTTO: ,,Do mnie los się uśmiecha, a z innych się śmieje''
SYMPATIA:
NAŁÓG: Mięso - zwłaszcza pod postacią drapieżnika i pogoń za przygodą..., no i czytanie książek
HOBBY/ZAINTERESOWANIA: Często biega pod postacią konia lub skacze po drzewach jako wiewiórka, rzadziej pływa jako wydra lub delfin.
UMIEJĘTNOŚCI:
- Przemiana w każde zwierze z rodziny ssaków
- Rzucanie czarów (ma wielką moc)
- Przemiana w pół zwierze (wilkołak, centaur itd)
- Rozumie mowę zwierząt
BROŃ: Pod każdą postacią ma inną (wilk - kły, pazury, koń-kopyta, jeż - kolce itd)
RODZINA: Jej matka - Darkness (mag z Rodu władających Pogodą), ojciec - Akkar (gady), brat - Connor (ssaki), siostra - Sabriel (mag Pogody)
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Zamek Clayr'ów w Zaklętym Lesie.
HISTORIA: Urodziła się jako jedna z rodu potężnych Clayrów - magów zmiennokształtnych. W wieku dwunastu lat dostała, tak jak każdy z jej rodu, dar przemiany w zwierze. Clayr dostawał jedną przemianę z kategorii (były ptaki, gady, płazy, ssaki, owady i ryby). Ona otrzymała ssaki, tak jak jej brat bliźniak, ich starsza siostra Sabriel (tylko w kota) - jest Magiem Pogody, ojciec - gady (jego ulubioną formą był smok).
AUTOR: Glasgow Smile

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

NAJADA CLOW


IMIĘ I NAZWISKO: Najada Clow
PRZYDOMEK: Naja
PŁEĆ: kobieta
WIEK: 220
URODZINY: 15.11
POCHODZENIE: Czarny Las (zachodnia część Zaczarowanego Lasu)
CHARAKTER: miła, nieufna, inteligentna, lekko apodyktyczna, dążąca do swoich celów, czasem mściwa, lekko zwariowana, sprzeczna.
APARACJA: wysoka (1,85 m), szczupła, wysportowana, długie czarne (pod wpływem emocji zmieniające kolor) włosy, duże intensywnie niebieskie oczy, pełne usta, czarne (również zmieniające kolor jak włosy) skrzydła, podobne do ptasich.
NAŁOGI: brak
HOBBY: książki, strzelanie z łuku,oswajanie zwierząt, jazda konna
MOTTO: Licz na siebie, nie patrz wstecz, żyj teraz.
SYMPATIA: koń
BROŃ: kij z żelaznego drzewa, antyczny skarb starych królów, ma kilka wypustek i wybrzuszeń służących do pomocy w użyciu czarów lub jako schowki. Nikt jeszcze nie zbadał dokładnie tej żelaznej broni.
UMIEJĘTNOŚCI: telepata, telekineta, w pewnym stopniu jasnowdz, uzdrowiciel, panowanie nad żywiołami, szybka, umie się maskować (nie jest w tym doskonała), zwinna, dobrze strzela z łuku i włada mieczem,
RODZINA: Matka - Lira (zielarka i mag), Ojciec - Samos (kupiec i wojownik)
ZAMIESZKANIE: Czarny Las
HISTORIA: Jej rodzina odłączyła się od klanu elfów i zamieszkała w głębi Czarnego Lasu. Najada jako mała dziewczynka, potrafiła oswajać zwierzęta, dzięki czemu przygarnęła ukochanego wierzchowca. Zwierzak został odrzucony przez matkę, jako najsłabszy. Źrebak przejawiał wyjątkowe zdolności - potrafił mówić i zmienia kolory umaszczenia. Dziewczyna później dowiedziała się, że klacz została zaklęta. Elfka żyje głownie w lesie, ale czasem wychodzi do pobliskich wiosek. Niema przyjaciół poza klaczą.
STERUJE: najada

-----------------------------------------------------------------------------------------------------


KERN MOON


IMIĘ I NAZWISKO: Kern Moon
PSEUDONIM: Bucior, 
PŁEĆ: mężczyzna
WIEK: 220
POCHODZENIE: pochodzi z zamku w górach Peren
CHARAKTER: jest inteligentny, ale nie wykazuje tego często. Stara się być wyniosły, uwodzicielski, przebiegły i dumny co wychodzi mu z różnym skutkiem. Naprawdę jest lojalny, przyjacielski, radosny, romantyczny, opiekuńczy i odważny.
WYGLĄD: wysoki, szczupły, brunet. Dłuższe włosy związuje w niedbały koński ogon, ale nie zawsze. Nie nosi żelaznej zbroi, odkąd rzucił zakon, nosi tylko skórzane i materiałowe ubrania. Ma duże stopy, dzięki czemu zyskał przezwisko "Bucior"
MOTTO: "Nie patrz za siebie, bo to co robisz teraz jest więcej warte"
SYMPATIA: brak
UMIEJĘTNOŚCI: dobrze włada mieczem i jeździ konno. Jego cechy mieszańcze czasem się uaktywniają.
BROŃ: miecz
RODZINA: brak
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Wędruje po świecie i szuka szczęścia
HISTORIA: jako mały chłopiec został oddany do zakonu rycerzy. Opiekunowie i rówieśnicy Kerna nie lubili go, bo był mieszańcem. Dzieckiem które zostało skazane krwią wampirzą, ludzką, elfią, wilczą, magiczną i nie tylko. Czasem jego zdolności uaktywniają się. Od czasu kiedy odszedł od zakonu zrzucił zbroję i poszedł w świat tylko z mieczem.
AUTOR: najada

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

 FLINT FIRESTONE




IMIĘ I NAZWISKO: Flint Firestone
PSEUDONIM: Fire
PŁEĆ: mężczyzna
WIEK: 320
POCHODZENIE: Góry Peren
CHARAKTER: nie jest skomplikowanym typem, choć potrafi zaskoczyć. Uwielbia zakłady w piciu krasnoludzkiego spirytusu do upadłego. Opryskliwy, nie potrafi zachować się w towarzystwie, beka głośno, śpiewa sprośne piosenki. Na polu walki - niezrównany wojownik. Nie zna strachu i walczy do końca. Można na nim polegać. Niezwykle uparty.
WYGLĄD: wysoki, jak na krasnoluda, ma 135 cm wzrostu, krępą budowę ciała. Rude włosy wygolone na bokach przycina, tworząc krótkiego irokeza. Wąsy często zaplata w dwa warkoczyki. Znakiem rozpoznawczym jest mosiężna manierka u pasa ze słynnym, krasnoludzkim spirytusem. Jego ciało naznaczone jest wieloma bliznami wyniesionymi z licznych bitew, jak i karczemnych bijatyk...
MOTTO: "Pijmy do dna! Bijmy do ostatniego!"
SYMPATIA: Renne - mosiężna manierka
UMIEJĘTNOŚCI: ma niezwykłą pamięć - potrafi zapamiętać wiele sprośnych piosenek i dowcipów, które śmieszą tylko jego... Posiada niezwykłe umiejętności posługiwania się bojowym toporem, wytrwały i silny
BROŃ: bojowy topór
RODZINA: dość liczny Klan Firestonów
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: tam, gdzie postawią pełny dzban...
HISTORIA: już jako dziecko odznaczał się wyjątkowo mocną głową, spijając trunki ze stołu biesiadników. Pewnego razu w rodzinnym domostwie pojawił się niezwykły, dostojny jegomość. Zapowiedział, że weźmie chłopca na naukę jako giermka, pod warunkiem, że w domu znajdzie się choć jeden, który dorówna mu w piciu spirytusu. Po wielkiej uczcie trwającej kilka dni, ku zaskoczeniu niedobitków, na nogach ustał tylko Flint jako zaledwie 15-letnie dziecko... Tajemniczy jegomość okazał się samym królem Edmundem Wszobrodym i spełnił przyrzeczenie. Flinta wyuczono na wspaniałego wojownika, nie mającego sobie równych w piciu i na polu walki. Niejednokrotnie walczył z królem ramię w ramię przeciwko przeważającej liczbie wroga. Edmund niezwykle mu ufał i wkrótce mianował młodego podrostka dowódcą straży królewskiej. Niedługo potem Flint został wysłany z tajną misją zbadania Prastarej Przepowiedni.
AUTOR: greenmir 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

POSZUKIWANIE DROGI

Zapadał zmrok. W karczmie "U złotowłosej Lilli" zebrało się wielu starych bywalców. Wielka sala rozbrzmiewała wieloma głosami, sprośnymi piosenkami i przyciszonymi rozmowami. Wśród gości znaleźć można było wszelkiej maści typów spod ciemnej gwiazdy, tajemniczych jegomościów, grupy krasnoludów zalewających się w trupa i grających w karty.




Jedna postać zakapturzonego mężczyzny nie wyróżniała się niczym szczególnym na tle innych, a jednak było coś w jego postawie co budziło lęk i kazało się trzymać z daleka. W mroku kaptura świeciły jasno bystre oczy obserwujące motłoch zgromadzony w sali. Czekał na kogoś lub szukał odpowiedniego towarzystwa. Wreszcie zrezygnowany pociągnął mały łyk tutejszego piwa i skrzywił się ze smakiem. Być może dlatego, że "szczyny Lili", jak nazywali rozwodniony napój miejscowi był najgorszego gatunku.





Za ladą baru zbitą z grubych, nieheblowanych desek stała słodka, złotowłosa Lili, a przynajmniej chciała za taką uchodzić. W rzeczywistości budową ciała przypominała mężczyznę, wielka o barczystych ramionach, wzrostem przekraczała wielu z gości. Ciemny wąs pod nosem również budził wątpliwości co do jej płci. Jedynie gęste, długie włosy w kolorze ciemnego miodu łagodziły wygląd nalanej twarzy z małymi, świńskimi oczkami. Sama prowadziła gospodę, często w pojedynkę rozdzielała i "wyprowadzała" na zewnątrz awanturniczych gości. To właśnie ona zwróciła uwagę tajemniczego wędrowca przy podłym piwie na osoby wchodzące do wielkiej sali.


LIRAEL


Przedzierając się przez las z dwu metrową różdżką oświetlającą drogę, zauważyłam tawernę. Na początek nieźle, potem znajdę konia i ucieknę jeszcze dalej od ojca. Nienawidziłam go po tym jak próbował magią zmusić mnie do ślubu z jakimś magiem. Przecież mam tylko 135 lat, który ojciec wydaje w tym wieku swoją córkę w łapska jakiegoś faceta? Tak czy siak wolałam zakazane związki, no i wątpię czy mój mąż by mnie chciał... i nawet nie wiedziałam kto to. Możliwe, że popełniłam błąd... Nie! Przecież nie chcę być na łańcuchu już do końca mojego życia! Otworzyłam drzwi tawerny. Kilku mężczyzn podążyło za mną wzrokiem, gestem wskazywało bym obok usiadła, ale ja czułam podświadomie, że muszę kierować się do zakapturzonego mężczyzny na końcu sali w najciemniejszym kącie. Zazdrosne spojrzenia dziewczyn też mi towarzyszyły. Czyżby je odprawił? On patrzył na mnie jasnymi oczami i czułam, że muszę tam usiąść. On czekał i chyba się doczekał.
Ale jak tylko usiadłam, barmanka postawiła przede mną kufel z błękitnym piwem.
- To od tamtego centaura. - wyjaśniła, wskazując na mężczyznę z białą sierścią i odeszła. Nawet nie spojrzałam we wskazanym kierunku.
- Nie pij tych szczylów. - odezwał się Zakapturzony, obok którego usiadłam.
- Widziałam twoją twarz po spróbowaniu tego, wolę nie ryzykować. - powiedziałam i dostrzegłam zdziwienie na jego twarzy. - Widziałam zanim weszłam. - dodałam.
- Kim jesteś? - zapytał.
- Magiem. - odpowiedziałam.
- Tyle wyczułem...
- Zmiennokształtnym. - uśmiechnęłam się.
- Clayra - mruknął. - Słyszałem...
- Plotki szybko się rozchodzą, ale już nie jestem Clayrą.
- Buntowniczka tatusia. - wyszczerzył ząbki, które o dziwo miał zadbane.
Wzruszyłam ramionami gapiąc się na błękitną, nieznaną substancję w kuflu.
- Mam małą propozycję - ściszył głos, aż musiałam się przysunąć.
- Wchodzę w to. - powiedziałam bez namysłu.
Zakapturzony uśmiechnął się i wtedy drzwi otworzyły się i wszedł ktoś, kto kierował się w naszą stronę.

<Ktoś?>

 KERN

Był wieczór. Wszedłem do karczmy, "U złotowłosej Lili", była moją ulubiona knajpą w tej części świata. Lekko zamglone, światło do spółki z gwarem uderzyło mnie w twarz i uszy. Wszedłem dalej, przy barze siedziało kilku krasnoludów, ludzi i innych stworzeń pijących sławny w tej okolicy trunek. Również przybliżyłem sie.
- Piwa! - krzyknąłem, rzucając monetę na ladę. Jak na złość moją ostatnia monetę, ale kiedy odwiedzałem Lili obrazą było nie napić się tego "wyszukanego" piwnego wywaru. Patrzyłem jak barmanka w osobie złotowłosej napełnia kufel mętnym płynem. Z szeptów okolicznych gości wywnioskowałem, że w karczmie znajduje się nieznajomy, mroczny jeździec. Domyśliłem się, że trunek trochę podkoloryzował opowieści, ale zacząłem rozglądać się za wyróżniającym się z tłumu typkiem. Jednak zamiast niego zobaczyłem znajomego, rozmawiającego z całkiem ładną, młodą dziewczyną. Bez namysłu skierowałem się w ich stronę.
- Miło cię zobaczyć szkieletku. - przywitałem się ze znajomkiem, bo właśnie szkieletkiem go nazywałem. - I miło widzieć twą piękną nieznajomą. - skłoniłem się nisko w kierunku dziewczęcia - Czy aby nie przeszkadzam?
Wyciągnąłem stołek z pod zadka jednego z ululanych w trupa krasnoludów i usiadłem przy ich stoliku.

< Szkieletku?, Nieznajoma? :) >

LIRAEL

Spojrzałam na Zakapturzonego pytająco, a potem na mężczyznę, który się dosiadł. Z ciągnęłam kaptur i spojrzałam na swoje dłonie, które stały się nagle niezwykle ciekawe.
-Oczywiście, że nie Buciorze - powiedział Zakapturzony i szturchnął mnie kolanem, bym podniosła wzrok.
Ten mężczyzna... którego nazwał ,,Buciorem'' gapił się na mnie dziwnie.
-Jak cię zwą piękna nieznajoma? - zapytał.
Już miałam mu odpowiedzieć, ale Zakapturzony się wtrącił:
-To Lira, Lira poznaj Buciora...
-Nie robi jakiegoś większego wrażenia na mnie, ale czego można się spodziewać po kimś kogo tak zwą - powiedziałam, jak zwykle to co myślałam.
-Lira, bądź milsza - Zakapturzony mruknął do mnie.
Upiłam łyk błękitnego piwa
-Twoja wybranka? - zapytał.
Nie wiem czy zakrztusiłam się od tych szczylów czy od jego pytania.
-Zaraz wrócę - wykaszlałam i wyszłam na dwór wdychając świeże powietrze. Oparłam się o ścianę karczmy uwolniwszy się od kaszlu. Wróciłam do środka i usiadłam obok Zakapturzonego na przeciwko Buciora.

< Kto?>

FLINT

Pozbierałem się z trudem z podłogi. Mętnym wzrokiem próbowałem dostrzec imbecyla, który wyrwał mi stołek spod zatka. Nowo poznani towarzysze przy stole, nawet nie dostrzegli, kiedy moja ruda czupryna zniknęła pod drewnianym blatem. Słyszałem ich donośny śmiech i stukanie metalowych wykończeń kubków. Znudzili mnie swoim towarzystwem, więc postanowiłem dosiąść się do kolejnego stołu. Przypadkiem dostrzegłem burzę czarnych jak noc loków. Jak mogłem wcześniej nie dostrzec znudzonej, młodej kobiety? Chwiejnym krokiem podszedłem bliżej i z trudem łapiąc równowagę wykonałem dworski ukłon (przynajmniej w moim mniemaniu...).
- Fitaj ślisznotcho... chep... Fidze, sze karcisz... chep.. tofaszystfem tych tfóch chystków.. chep... i... chep.. safefne usieszy sie.. chep... fitok prafcifego... chep meszczysny. - zabrzmiało to trochę nieskładnie, ale widocznie wywarło nieodparte wrażenie na kobiecie.
Zasłoniła twarz dłońmi, zapewne ze wzruszenia, że zwróciłem na nią uwagę. Pozostali mężczyźni wymienili znaczące spojrzenia, które nie uszły mej uwadze. Postanowiłem ich zignorować i powróciłem do oczarowywania swoją osobą pięknej brunetki. Na początek złapałem pierwszy z brzegu cynowy kubek i jednym haustem pochłonąłem błękitną zawartość. Beknąłem głośno i otarłem usta rękawem.
- Topre... - z głośnym brzękiem odstawiłem kubek na miejsce - Słape, ale topre...

<Ktoś?>

LIRAEL

Jak tylko usiadłam z powrotem, przyczołgał się jakiś pijany krasnolud. Pokłonił mi się.
- Fitaj ślisznotcho... chep... Fidze, sze karcisz... chep.. tofaszystfem tych tfóch chystków.. chep... i... chep.. safefne usieszy sie.. chep... fitok prafcifego... chep meszczysny - zabrzmiało to dziwacznie, ale czego spodziewać się po pijanym krasnoludzie?
Zakryłam twarz dłońmi z zażenowania i usłyszałam cichy chichot Buciora. Rzuciłam mu spojrzenie spode łba. 
-Zabierzcie go. - wymamrotałam.
-Nie jest tak źle. - odezwał się Bucior.
-Jak to? Przecież właśnie podrywa mnie upity rudzielec. - szepnęłam.
-Wyplaszam sobie, pani... chep... - dalszych jego słów nie zrozumiałam, ale po prawie każdym słowie czkał.
-Błagam was, zróbcie coś. - mruknęłam do Zakapturzonego i Buciora.
-Zaufaj mi na chwilę. - powiedział do mnie Zakapturzony i powiedział głośniej do krasnoluda - Możesz już sobie iść z dala od mojej pani?
Jeszcze tego brakowało, zarzuciłam kaptur i spojrzałam w kierunku Buciora, ale jego już tam nie było. Wyganiał pijaka... Pfff...przerodziło się to w przepychanki, przez które złotowłosy wywalił (albo wywaliła) nas z karczmy. Ja, Zakapturzony, Bucior i pijaczyna staliśmy teraz przed karczmą spoglądając obwiniająco na krasnoluda, który chyba zasnął stojąc. Dźgnęłam go moją różdżką, a on się przewalił i obudził.
-Bucior? Zakapturzony? Wiecie gdzie jest jakaś gospoda w pobliżu czy coś? Nie chcę spać na ziemi. - powiedziałam.

<Bucior? Zakapturzony?>

KERN 

Zostałem brutalnie poniżony. Wywalony z karczmy, w towarzystwie Szkieletka, pięknej Lirael i.... zalanego krasnoluda. Nie było to w pełni doborowe towarzystwo, ale bywało gorze, np. kiedy wędrowałem z wiecznie naćpanymi druidami, ale to była grubsza sprawa. 
Podszedłem do pijaczyny, który znów zapadł w drzemkę, trąciłem go butem. Jednak nie dało to efektu. Pochyliłem się i lekko nim potrząsnołem.
- Hej! Bratku! Wstawaj! - moj głos lekko go rozbudził.
- Ccczzyy to... t.. chp y... moja..chp.....piękna?? - wychrypiał otwierając oczy.
- Nie. To stu dwudziestu Komanczów na przełęczy w Massaachusetts. Wstawaj! - byłem zdenerowany.
Krasnolud zdawał się oprzytomnieć, wstał i otrząsnoł się.
- Co tak stoicie, jak te ciołki. - pijaczek ruszył w stronę stajni. - Na koń panowie... to jest.... i pani. - uśmiechnął się do dziewczyny i wsiadł na kasztanka.
Poszliśmy za jego przykładem, ja dosiadłem łaciatej, a Szkieletek karej klaczy. Niestety Lirael nie miała  wierzchowca.
- Służę pani. - wyciągnołem w jej strone rękę aby pomóc jej wsiąść. 
Chwyciła ją pewnie i podciągneła sie. Znależliśmy się na szlaku. 
- Dokąd my właściwie jedziemy? - zapytałem krasnoluda, który prowadził nas - Kim ty wogóle jesteś?
- Jestem Flint Firestone z gór Peren. - odpowiedział jadący na kasztanie - A jedziemy do knajpy "Pod zapitym gnomem". - dokończył.

<Ktoś?> 
 
LIRAEL
Prychnęłam.
-Będę mogła go potem rozszarpać? - zapytałam Zakapturzonego, który obok galopował.
-Powstrzymaj się. - powiedział.
Szczerze? Średnio lubiłam jeździć konno, wolałam być koniem, ale wytrzymałam za Buciorem. A co do krasnala nie polubiłam go. Krótko trwała ta podróż, oczywiście chłopcy wynajem pokojów zostawili mi.
-Ekhem? - zaczepiłam całkiem przystojnego syna gospodarza.
-Tak? - zapytał.
-Ja i moich trzech towarzyszy chcemy wynająć pokoje...
Uśmiechnął się i zaprowadził nas pod jakieś drzwi na piętrze.
-Trzyosobowy - oznajmił. - Pokój dla panów, a obok dla pani - posłał jeszcze jeden uśmiech i odszedł.
Oczywiście dzięki mojemu zaklęciu nic nie zapłacimy.
-Obudźcie mnie jutro rano, dobranoc - zniknęłam w swoim pokoju.

<Panowie? Jak się spało?>

 LOU I TOD

Elfka rozłożyła się na łóżku i zerknęła w stronę Tod'a.
- Wygodne, prawda Lou?
- Oh, tak. Nie spodziewałam się tego w tak zwyczajnej karczmie.
Chłopak ziewnął.
- No cóż, wiesz, wyruszymy za.. - nie dokończył, przerwał mu stukot z dołu - Idę to sprawdzić. - odparł, zszedł z łóżka, narzucił czarny płaszcz i wyszedł z pokoju.
Lou mruknęła do siebie:
- Zawsze musi znajdować się w centrum kłopotów.
Dziewczyna leżała tak jeszcze z 5 minut, gdy nagle z dołu zaczęły dochodzić obraźliwe przekleństwa.
Szybko włożyła na siebie bluzę Tod'a i zeszła na dół. Tod zerknął w jej stronę, a następnie do niej podbiegł. Lou zauważyła sporego siniaka pod okiem.
- Tod... - rzekła - w co ty się wpakowałeś ?
- Lou, to nic takiego. Nie przejmuj się, dwóch centaurów za dużo wypiło i pięści poszły w ruch. Lepiej chodźmy już do pokoju, musimy odpocząć.
Potaknęła i jeszcze raz obejrzała salę. Jej uwagę przykuła tajemnicza postać w kącie.

PRZEWODNIK

Wstawał świt. Delikatne, pomarańczowozłote promienie rozświetlały nieśmiało nocne niebo. Niewielkim pokojem w karczmie "Pod zapitym gnomem" wstrząsało głośne chrapanie krasnoluda śpiącego smacznie na wystrzępionym dywanie. Widocznie stoczył się z łóżka, ciągnąc za sobą kołdrę ze słowami " nie uciekaj moja słodka...". Pod przeciwległą ścianą spało dwóch mężczyzn stłoczonych na zbyt wąskim łóżku. Widocznie żaden z nich nie chciał dzielić posłania z zapijaczonym karłem. Człowiek śpiący dotychczas pod ścianą usiadł cicho i przetarł twarz dłońmi. Spojrzał gniewnie na śpiącego rudzielca i bezszelestnie wstał z posłania. Na komodzie pod oknem nalał do niewielkiej misy wodę z dzbana i umył się pospiesznie. Następnie ubrał świeże ubranie, zapakował swoje rzeczy do skórzanego plecaka i zarzucił nieodłączny płaszcz, nasuwając kaptur na twarz. Wyszedł z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi. Wiedział, że zbliżało się kolejne spotkanie. Czas naglił.... O tak wczesnej porze w głównej sali zastał zalanych w trupa wczorajszych gości. Usiadł w najdalszym kącie karczmy i zamówił u zaspanej kelnerki śniadanie. Nagle w korytarzu prowadzącym na piętro do pokoi gości stanął młody elf. Na jego widok grupka pijanych centaurów zaczęła wyśpiewywać sprośne serenady. Chłopak zignorował ich i bez zastanowienia przysiadł się do zakapturzonego mężczyzny w kącie.
- Mogę? - nie czekając na odpowiedź, odsunął krzesło i usiadł.
- Czekałem na ciebie Tod.
Na twarzy elfa odmalowało się zaskoczenie. Przyjrzał się uważnie parze bystrych oczu skrytych w cieniu kaptura.
- Skąd mnie znasz? - spytał podejżliwie.
- Spotkaliśmy się bardzo dawno temu. Czeka ciebie i Lou ważne zadanie...
- Skąd wiesz o...
- ...i on ją w stodole... - centaury pokazywały sobie nawzajem palcem młodego elfa, rycząc ze śmiechu.
Chłopak wytrzymał kolejną minutę spięty jak struna. Niestety, kiedy ponownie poruszono temat jego towarzyszki, wstał od stołu i ruszył w stronę awanturników. Mężczyzna w płaszczu tylko uśmiechnął się lekko. Tymczasem elf rozdawał ciosy na prawo i lewo. Dobrze celował i unikał ospale wymierzonych pięści, kopniaków i zębów. Pijane towarzystwo błyskawicznie zabrało nieprzytomnych kolegów i zwinęło się z karczmy, pozostawiając za sobą pogróżki i przekleństwa. Otyły mężczyzna przepasany brudnym fartuchem wyszedł zza lady i zaczął wylewnie dziękować chłopakowi. Nagle elf dostrzegł drobną dziewczynę stojącą nieśmiało w korytarzu w męskiej bluzie. Patrzyła gniewnie na towarzysza. Prędko podszedł do niej, pozostawiając karczmarza. Para wymieniła ze sobą cicho kilka zdań i zniknęła w ciemnym korytarzu. Zapewne udali się do pokoju. Mężczyzna w kapturze pokręcił tylko z rozbawieniem głową.
- Przydadzą się.

<Ktoś?>

LIRAEL

Wstałam jak zawsze pełna energii..., a tak na serio to ledwie wygramoliłam się z łóżka. Wypowiedziałam kilka zaklęć dzięki, którym byłam już umyta, w świeżym ubraniu i uczesanych włosach. Chwyciłam swą laskę i wyszłam z pokoju. Zeszłam niespiesznie na dół. Ech... ten odór taniego piwa. Jakiś koleś po mojej lewej bił centaury, a niedaleko stała jakaś dziewczyna. Jeden z ,,koni'' gwizdał na mnie, gdy przeszłam obok. Uśmiechnęłam się do zakapturzonego i... zaraz... czy on wygiął swe wargi w lekki uśmiech? Usiadłam obok niego i pstryknęłam palcem w stronę kelnery wypowiadając zaklęcie kontroli (tylko, żeby przyniosła mi śniadanie).
- Dzień dobry Zakapturzony, jak się spało? - zwróciłam się do niego.
- Całkiem dobrze. - odpowiedział. - Krasnolud strasznie chrapał i chyba mu się śniłaś. - błysnął zębami.
- Nie umawiam się z krasnoludami, może sobie tylko pomarzyć. - mruknęłam.
- Chyba robi to cały czas. - znów błysnął zębami. - I tamte centaury też.
Pacnęłam go w ramię i w tym samym czasie kelnera postawiła przed nami jedzenie, a gdy chciała już wziąć opłatę pstryknęłam przed jej oczami i sobie poszła.
- Dzięki tobie dużo zaoszczędzimy. - powiedział zabierając się za swoje danie.
- I jak stracicie wierzchowce zawsze mogę się w jednego zmienić. - spróbowałam tego czegoś co wyglądało jak naleśnik - Specjalnie dla ciebie. - dodałam.
Wydawało mi się, że się zakrztusił.

<Zakapturzony? Buciorze? Krasnalu?>

LOU I TOD

Gdy para znalazła się w swoich czterech ścianach, elfka rzuciła pytające spojrzenie na chłopaka.
- Co się tam wydarzyło?
- Nic takiego. - machnął lekceważąco ręką - Nie przejmuj się tym.
- Nie chcę Cię stracić. - tym razem jej głos trochę złagodniał i wyrażał teraz troskę.
- Nie stracisz mnie. - odpowiedział i ją przytulił, ale natychmiastowo przerwał - Muszę coś załatwić. Przepraszam, ale to pilne. Zostań tutaj, zaraz przyjdę.
Zszedł na dół w poszukiwaniu tajemniczej postaci, która rzekomo ma mu i Lou zlecić jakieś zadanie. Rozejrzał się uważnie po sali i dostrzegł już znajomą mu twarz, towarzyszyła mu kobieta. Poczekał chwilę, aż nieznajoma odejdzie od stolika i ruszył w tantym kierunku.
- Oo, wróciłeś. - rzekł Przewodnik spod przymrużonych oczu.
- Jakie to zadanie?
- Przyprowadź tu Lou.
- Nie chcę jej martwić, ona jest tylko..
- Dziewczyną? Nic nie wiedzącą elfką? - przerwał mu - Daj spokój, przyprowadź ją tutaj.
- Nic nie rozumiesz. - rzekł Tod.
- Ależ ja bardzo dobrze rozumiem.
- Nie ważne. I co powiesz Lou?
- To samo co powiem Tobie, po za tym powiem to Wam.
- Niech będzie, ale jeżeli ją urazisz..
- Tod, ona nie jest dzieckiem. To, że jest od Ciebie dużo młodsza nic nie oznacza. A tak po za tym - ściszył głos - uważaj. Twoja ostrożność nic nie daję. Centaury, które dopiero co wyszły, zauważyły, że pomiędzy Tobą, a Lou jest coś więcej niż przyjaźń, przestań się o nią martwić! Taka rada na przyszłość, gdybyś zamierzał coś ukryć. A teraz idź po Lou.
Tod odszedł od stolika i szybkim krokiem poszedł do schodów wiodących na piętro. Jeszcze raz obrzucił salę spojrzeniem i ruszył po schodach ku górze cały czas rozmyślając nad ostatnim zdaniem tajemniczego faceta w kapturze.

PRZEWODNIK

W ciemnym kącie sali mężczyzna w kapturze czekał cierpliwie, aż większość gości karczmarza wstanie z łóżek i zbierze się na śniadanie. Zaczęli schodzić pojedynczo. Najpierw w małym korytarzu pojawiła się zaspana twarz Kerna. Rozejrzał się niepewnie po sali i zatrzymał wzrok na znajomym jegomościu w płaszczu. Szybkim, choć nieco chwiejnym krokiem ruszył w stronę wybranego stolika. Zaraz po nim do głównego pomieszczenia weszła Lirael, zwracając na siebie powszechną uwagę. Dumnie przeszła między stolikami i usiadła na przeciwko Buciora. Nad jej głowa Przewodnik dostrzegł parę Elfów przechodzących ostrożnie przez salę. Młody chłopak trzymał za rękę prześliczną dziewczynę i rozglądał się nieufnie po twarzach bywalców gospody. Na widok zgromadzonych osób przy stoliku mężczyzny w kapturze zatrzymał się. Dziewczyna szepnęła mu coś na ucho i ruszyli dalej. Usiedli na skraju długiej ławy pod ścianą przy stoliku wędrowca. Wreszcie do głównej sali wszedł skacowany krasnolud. Wyglądał jak siedem nieszczęść z potarganą brodą i przekrwionymi oczami. Jego twarz przybrała smutny, spragniony wygląd. Puścił głośnego bąka, od którego najwyraźniej mu ulżyło i ruszył już raźnym krokiem do reszty towarzystwa zgromadzonej w ciemnym kącie. Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, kelnerka podeszła do stolika z wyładowaną tacą i podała każdemu śniadanie.
- Jedzcie, a później porozmawiamy. Nie trzeba Lirael. - uśmiechnął się na widok zawiedzionej twarzy kobiety.
Wszyscy zebrani przyglądali się sobie w milczeniu. Nikt nie wiedział dlaczego znalazł się w tak "starannie wyselekcjonowanym towarzystwie".
- No, dobrze. Zdradź nam wreszcie tą wielką tajemnicę Vigo. - Kern uśmiechnął się od ucha do ucha, widząc, że tylko on zna imię Przewodnika.
Było to jedno z wielu imion nadanych wysłannikowi Pradawnych Bogów.
- Gadaj, po jaką cholerę ciągniesz nas po okolicznych karczmach? - zapytał ze złością Flint.
- Zamknij się kurduplu. Mam dosyć ciebie i tych twoich serenad.
- Śpiewałem dla pięknej Lirael dopóki nie rzuciłeś we mnie butem, idioto! - odgryzł się Buciorowi krasnolud.
- Zamknijcie się obaj. Przez wasze nocne wrzaski nie mogłam zasnąć! - Lirael założyła ręce na piersi i skupiła wzrok na zakapturzonym - To jak? Po co tu jesteśmy?
- Jesteście tu po to, by uratować świat...

<Ktoś?>

LOU I TOD

Tod przyszedł na górę do pokoju. Był zaniepokojony tym co przed chwilą powiedział mu Przewodnik.
- Lou, muszę Ci coś powiedzieć. - rzekł zdenerwowany.
- Co takiego? Czy wydarzyło się coś złego?
- Nie, skąd. Tyle, że.. nie wiem od czego mam zacząć.
- Hmm.. od początku.
- No dobrze. Kiedyś, za nim Ciebie poznałem i zanim wyruszyłem do Rosinglow, odwiedziła mnie pewna tajemnicza osoba. Nie chciała zdradzać swego imienia. Wiem tylko, że to był facet, a okoliczni mieszkańcy zwali go Przewodnikiem. Przyszedł i poinformował, że kiedyś będę mu potrzebny. Nic więcej nie powiedział, tylko wyszedł. Zastanawiałem się długo nad tym, ale w końcu stwierdziłem, że to nie ma sensu i nie przejmowałem się tym. Teraz czeka mnie zapewne jakieś zadanie. Ten Przewodnik jest tutaj, siedzi w kącie na dole. Przed chwilą rozmawiałem z nim. Powiedział, że mam Ciebie przyprowadzić, że mamy iść tam razem, a wytłumaczy nam o co chodzi. Nie rozumiem tylko skąd Ciebie zna, Lou. Próbuję Cię chronić. Pamiętasz co wydarzyło się u Rari'ego ?
- Nigdy o tym nie zapomnę.
- No właśnie, Przewodnik wie o nas więcej niż przeciętni mieszkańcy.
- Czy ty masz na myśli...??
- Tak, Lou. Powiedział też, że mamy przestać to ukrywać.
- Wolę nie myśleć co byłoby, gdyby w Twoim kraju się ktoś dowiedział...
- Oprócz Rari'ego i teraz, jak się okazało, Przewodnika nie wie nikt, ale to może się w najbliższych dniach zmienić.
- Wiem. - rzekła oschle. Podeszła do starej szafy, otworzyła ją i sięgnęła po  jakiś stary płaszcz po czym założyła go - Chyba nie mamy czasu, chodźmy na to spotkanie. - zerknęła w stronę Tod'a, a on się zamyślił.
- Tylko pamiętaj, - zaczął - abyś nic nie mówiła o Białych Czarach.
- Jasne Tod. - uśmiechnęła się - Nikt się nie dowie o Tajnej Magii.
- Kiedy Ty zaczniesz używać nazwę "Białe Czary", co?
Rozbawiła ją ta uwaga.
- Nigdy Tod, tak się nauczyłam, tak mówi się na to w Rosinglow.
- Ehh, no dobra, a teraz chodźmy już.
- Tak. - zgodziła się.
Zeszli razem na dół, chłopak złapał ją za rękę. Uśmiechnęła się, gdy poczuła jego ciepłą dłoń.
- Pamiętaj, ani słowa. - szepnął jej do ucha po czym usiedli przy stoliku razem z innymi.
Dwóch facetów zaczęło się ze sobą kłócić. Przewodnik ich uciszył po czym rzekł:
- Jesteście tu po to, by uratować świat...
Lou i Tod popatrzyli na siebie zdziwieni.
~~~ Po raz kolejny? - wysłała Lou do umysłu Tod'a
~~~ No cóż, to nie zależy ode mnie. - odpowiedział jej.
Reszta ekipy dziwnie się na nich popatrzyła, więc natychmiast zakończyli konwersację myślową, aby nie wzbudzać podejrzeń.
- Jeżeli takie zadanie nam przydzielono to nie będę się wycofywał - odparł Tod, a reszta zerknęła w jego stronę - Nazywam się Tod, a to jest Lou. - wskazał na elfkę.

<Oni skrywają więcej tajemnic, niż się może wydawać.>

PRZEWODNIK

Przy stoliku zapadła cisza. Wszyscy obecni przyglądali się sobie z ciekawością i lekką nieufnością.
- Zostaliście wybrani przez Pradawnych Bogów...
- Gówno prawda! - wrzasnął oburzony krasnolud.
- ... Nie wiem czym się kierowali, - wędrowiec spojrzał wymownie na rudzielca wiercącego się niecierpliwie na wysokim krześle - ale widocznie mieli ku temu powody. Każdy z was posiada w sobie coś wyjątkowego. Działając wspólnie, macie szansę wypełnić misję powierzoną wam przez Pradawnych Bogów.
- A kim są twoi "Pradawni Bogowie"? - zapytała Lou nieufnie.
- To oni nadali początek wszystkiemu co istnieje. Istoty żyjące na tej płaszczyźnie rzeczywistości zapomniały o Nich, ale Oni nie zapomnieli o świecie, który stworzyli.
- Więc dlaczego sami nie przyjdą i nie załatwią sprawy? - Kern rozejrzał się po zgromadzonych i usłyszał ciche pomruki poparcia.
- Ponieważ im nie wolno bezpośrednio ingerować w ten świat. Więcej wam nie mogę powiedzieć. Nadchodzi Zło. Mroczny z Północy. Pokonać go możecie, odnajdując Artefakty Pradawnych Bogów.
- Czym są i gdzie ich szukać? - Tod również włączył się do rozmowy.
- Niedługo dołączą do was inni. Kierujcie się na Wschód, tam uzyskacie potrzebne informacje.
- Kierujcie? Nie będziesz nam towarzyszył? - Lirael przyjrzała się mężczyźnie w kapturze z figlarnym uśmiechem.
- Ja również otrzymałem zadanie. Nie martw się, jeszcze się spotkamy. - puścił oko do kobiety i wstał od stołu - Powodzenia. Ruszajcie do Zapomnianego Lasu. - wędrowiec zignorował kolejne pytania. Odszedł od stołu i wyszedł z karczmy. Jego kara klacz już czekała gotowa do drogi. Dosiadł wierzchowca i po raz ostatni spojrzał za siebie.
- Niech Bogowie was prowadzą. - ruszył galopem w stronę ledwo widocznych na horyzoncie Gór Peren.

<Ktoś?>

LOU I TOD

Wschodzące słońce rozjaśniło całą dolinę. Poprzedniego wieczoru pod osłoną nocy grupa udała się we wskazanym kierunku.
Kolejne minuty mijały. Tod spiął swojego konia i dogonił Lou. Ona spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
- Zróbmy sobie przerwę! - krzyknął Bucior i poprowadził drużynę w stronę zaułka.
Ogromne głazy zataczające krąg dawały schronienie od strony północnej. Tam właśnie udała się ekipa.
Krasnolud udał się razem z końmi na łąkę, a reszta została w zaułku. Lou razem z Lirael rozpaliły ognisko, Tod razem z Buciorem udali się na poszukiwanie zwierzyny. Dopadli trzy króliki.
- Mam nadzieję, że wystarczą. - Elf mruknął do Kern'a.
- Powinny, chyba nie będziemy w nieskończoność poszukiwać lepszej zdobyczy.
Elf potaknął na znak zgody. Obydwaj ruszyli w stronę obozowiska. Już zaledwie 10 minut później króliki były upieczone i gotowe do zjedzenia. Wszyscy zajadali się ze smakiem po mimo tego, iż jedzenia było mało. Wszyscy jedli oprócz Flint'a. Krasnolud odszedł gdzieś z końmi.

FLINT

Tod razem z Kernem znaleźli odpowiednie miejsce na odpoczynek. Ogromne głazy tworzyły półkole, pozostałą część okręgu stanowiły skały. Wejść można było ścieżką, którą przybyliśmy, a wyjść wąską dróżką po przeciwnej stronie ginącą za głazami. Nawet gdybyśmy zostali zaatakowani, wystarczyła garstka osób u wylotu dróg, by obronić to miejsce. Głazy były gładkie i nie pozwalały nikomu wspiąć się po ich ścianach, ani zejść. Skończyłem dokładnie badać potencjalne obozowisko i okolicę. Zadowolony postanowiłem zadbać o konie. Dzieciaki miały co innego na głowie. Bucior i Elf poszli szukać żarcia, a panienki zadbały o ogień. Mnie, doświadczonemu krasnoludowi pozostało tylko wypasać konie. Na uboczu naszej dolinki w pobliżu skał znalazłem niewielką polankę porośniętą soczystą trawą. Konie pasły się spokojnie, więc postanowiłem jeszcze raz rozejrzeć się po okolicy, która wydała się dziwnie znajoma mimo, że nigdy tu nie byłem. Przyglądałem się kilku półkom skalnym z namysłem. Wyglądały jak ledwo widoczne schody, po których być może mógłbym się wdrapać na szczyt skały. Po krótkiej, jak moje nogi, chwili wahania stękając i rzucając wyzwiska na czym świat stoi, wspiąłem się na pierwszy stopień. Pół godziny później byłem już prawie na szczycie, skąd rozciągał się niezły widok na całą dolinkę. Wreszcie zasapany i spocony jak pijane prosię, dotarłem na szczyt. Zobaczyłem olbrzymie gniazdo z trzema wielkimi zielonkawo nakrapianymi jajami. Wokół dostrzegłem porozrzucane kości zwierzęce. Skoro gospodarza nie ma w domu, postanowiłem zaryzykować i wykraść jedno jajko. Najwyżej mamusia zniesie kolejne, wielka mi strata. Uspokoiwszy wyrzuty sumienia podszedłem do znaleziska i zacząłem opukiwać starannie skorupki. W jednym, odniosłem dziwne wrażenie, że coś mi odpukało... Pokręciłem z niedowierzaniem głową i podniosłem najmniejsze jajko. Nie było to łatwe, ponieważ cholerstwo prawie dorównywało mi wielkością wzdłuż i wrzesz. Sapiąc i zataczając się jak zmęczony dzik po spełnionym obowiązku podszedłem ostrożnie do krawędzi skały. Z lekkim przerażeniem spojrzałem w dół. Jak ja tu wlazłem i jak mam stąd zejść...? Wziąłem kilka głębszych wdechów, co pozwoliło mi pozbierać się do kupy. Uklęknąłem na krawędzi i z najwyższą ostrożnością spuściłem jajko na niższą półkę. Skończyło się tym, że znalezisko przeważyło mnie i poleciałem na łeb, na szyję o dwa stopnie skalne niżej. Klnąc nie gorzej niż mój ojciec, wspiąłem się do miejsca, gdzie leżało jajko i spróbowałem innej metody. Zatoczyłem je do krawędzi stopnia, zszedłem na niższy poziom i ostrożnie ściągnąłem na skałę u swych stóp. Okazało się to skuteczne i cholernie meczące. W połowie drogi jakiś cień na ułamek sekundy zasłonił słońce. Potem ciszę przerwał ogłuszający ryk.
- Oho, mamusia wróciła...
Przycisnąłem dłoń do czoła, osłaniając oczy przed jaskrawym światłem dnia. Nad dolinką kołował ogromny, czarny potwór. Już przypomniałem sobie skąd znam to miejsce. Z, o dziwo, książek. Zwano je Doliną Smoków...
- O rzesz w kupę dmuchany...! - zakląłem cicho. 

LIRAEL

Przemieniłam się w wilka i upolowałam sobie własnego zająca. Wolę świeże mięso..., jestem drapieżnikiem. Wróciłam najedzona do reszty i usiadłam obok elficy na przeciw Buciora. Zaczęłam czyścić łapy z krwi. Moje wrażliwe uszy wykryły świst powietrza, który nie da się pomylić z innym... Smok. Po chwili wyczułam zapach gadziny i byłam już całkowicie pewna.
- Smok.- powiedziałam, widząc nad sobą gadzie ciało ze skrzydłami. - Jest wkurzona.
- Zaraz..., co? - zdziwiła się Elfka.
- Mamrocze... coś niewyraźnie... Gdzie pijaczyna? - zapytałam.
- Em..., przy koniach, na łące. - powiedział Bucior.
- Wątpię. - powiedziałam i pobiegłam za cieniem smoczycy, reszta zrobiła to samo. Zauważyłam na półce skalnej rudzielca i smocze jajo. - No pięknie! - przemieniłam się w geparda, by szybciej dotrzeć pod górę.
Potem przemieniłam się w swoją postać. Moje spodnie były w krwi zająca tak samo jak bluzka. Zlikwidowałam plamy zaklęciem. Smoczyca robiła kółka nad górą. Jej brzuch się nieco powiększył, napełniał się palnym gazem przygotowując się do plunięcia ogniem. Wyczułam jej myśli.
-El-drahai! - zawołałam ją po imieniu w smoczym języku, dla moich towarzyszy był to pewnie skrzek z ryknięciem, ale inaczej się nie dało porozumieć ze smokiem. Zdziwiony gad zniżył lot i wylądował przede mną dumnie.
- On kradnie moje jajo! - zaskrzeczała żałośnie smoczyca - Niech no zjawi się tu Mo-rdu.
- Spokojnie. - powiedziałam dalej w smoczym.
- Ale ten śmierdziel... - zapiszczała smoczyca. - Chcę, by spłonął!
- Odda ci swoje jajo... Przypilnuję go, by odstawił je z powrotem do gniazda, a potem jako wynagrodzenie będziesz mogła zabrać jego konia. - powiedziałam, a smoczyca zaczęła rozważać tę propozycję.
- Zgoda. - odpowiedziała w końcu, a ja zaklęciem przeniosłam smocze jajo do gniazda, a Flinta zrzuciłam w dół, w krzaki.
Pstryknęłam palcami i podbiegł do nas kasztan. Smoczyca porwała go w górę i zaniosła do gniazda, po czym zapewne zabiła dla młodych, które za niedługo się wyklują. Rudzielec zaczął wypluwać liście podchodząc do nas.
- Em.. mogę wiedzieć dlaczego tak skrzeczałaś na smoka? - zapytał. - I gdzie mój koń?!
- Zapłacił za twoją głupotę. - odparłam. - I nawet nie myśl, że pozwolę ci wspiąć się na mój grzbiet, kiedy będę koniem galopującym razem z resztą...

<Flint? Błahahaha>

NAJADA

Siedziałam w zaroślach pod schodami prowadzącymi do smoczego gniazda. Widziałam jak wysoka szatynka zmieniała postacie, porozmawiała ze Smoczycą, a później posłużyła się magią.. Obserwowałam ich grupę. Zauważyłam czarodziejkę, parę elfów, jednego człowieka i krasnoluda, który akurat kierował się w moją stronę. Słyszałam jego ciche przekleństwa, pod adresem kobiety rozmawiającej ze Smokiem. Szybko weszłam na kamienny podest w zaroślach. Pnącza bluszczu zakryły mnie. Czekałam, aż krasnolud wejdzie do wnęki. Tak, jak się spodziewałam, wszedł nie rozglądając się specjalnie. Odwrócił się do mnie plecami, w tedy zakryłam jego usta ręką i szybko wyszeptałam mu do ucha.
- Ekki segja neitt sem þú getur ekki fá meiða - mówiłam oczywiście w języku elfów, nie zawracając sobie głowy tym, żę mężczyzna może nie rozumieć co mówię...
Podłożyłam mu pod nos gałązkę tutejszego ziela, po chwili krasnal leżał zemdlony. Z zarośli wyciągnęłam swój kij i magią przeniosła delikatnie śpiącego za ścianę bluszczu. Oczywiście nie miałam tu swojej kryjówki, ale był tu mój koń. Położyłam krasnoluda na ściółce i przywitałam się z klaczą. Dziś miała dobry humor, rozpoznałam to po łaciatym umaszczeniu, które u niej było zarezerwowane na ten właśnie nastrój.  Związałam rudzielca, uniemożliwiłam mu również mowę małym zaklęciem. Przewiesiłam go przez konia i pojechałam. Na szczęście moja klaczka była otoczona zaklęciem, które uniemożliwiało znalezienie nas. 

***

Po pół godzinie znaleźliśmy się u wrót leśnego zamku. Dostałam go w spadku po dziadkach. Twierdza była dobrze ukryta w lesie, dlatego nie posiadała murów obronnych. Zsiadłam z konia i poprowadziłam go razem ze śpiącym krasnoludem do swojej sypialni w wieżyczce. Klacz bez problemowo wchodziła po stopniach. W pokoju zwaliłam rudego pod ścianę. Nie miałam serca zostawiać go bez niczego, więc ułożyłam go na leżąco, podkładając poduszkę i koc. Wiedziałam, że się nie uwolni, więc spokojnie zeszłam na dół do kuchni, aby przygotować obiad dla siebie i gościa.

<TO PORWANIE!! KAWALERIA!! RATUNKU!!! POMOCY!! :D ;P>

FLINT

Ocknąłem się z potwornym bólem głowy jak po kilkudniowej balandze u króla... Ktoś związał mnie, jednak troskliwie przykrył kocykiem. Jak miło... Ukradkiem rozejrzałem się po pomieszczeniu. Łóżko nie pozostawiało wątpliwości, że jestem w czyjejś sypialni, a wystrój wskazywał raczej na kobietę. Na tych sprawach akurat znam się jak mało kto. Uśmiechnąłem się na wspomnienie kilku szlachcianek. Niechętnie odgoniłem miłe myśli i skupiłem całą uwagę na pokoju. Byłem sam, na dodatek nie mogłem otworzyć ust. No, cóż, bywało gorzej... Gdzieś w czeluściach budynku dosłyszałem czyjeś, ciche kroki. Przymknąłem pospiesznie oczy, czekając na gospodynię.


PRZEWODNIK

Dwa dni zajęła mi droga do Gór Peren. Dostałem zadanie, by sprawdzić pogłoski o gromadzącej się tu armii. Bogowie wysłali kilku mi podobnych, każdy sprawdzał inny zakątek lądu i nie tylko. Rozejrzałem się po okolicy. Ciemność nocy znacznie utrudniała orientację, mimo to wiedziałem, że jestem we właściwym miejscu. Wyczułem czyjeś kroki za plecami. Niespiesznie odwróciłem się do postaci w długim płaszczu. 
- Spóźniłeś się. - zabrzmiał kobiecy głos.
- Witaj Yenna. Masz dla mnie informacje. 
- Sam zobacz. - nie czekając na mnie, odwróciła się na pięcie i zniknęła w mroku. 
Podążyłem jej śladem. Gdzieś w sercu czaił się lęk, rozpościerając macki i ogarniając całe ciało, poczynając od umysłu. Bałem się, że pogłoski okażą się prawdziwe... Szliśmy w milczeniu kilka minut. Wreszcie kobieta zatrzymała się nad urwiskiem i wskazała na parów poniżej, z którego dochodziło zimne, zielonkawe światło. Wychyliłem się nieznacznie nad przepaścią i spojrzałem w dół. Z moich ust wydobył się ledwie dosłyszalny jęk. Cały wąwóz wypełniało wojsko wojowników, martwych wojowników, od których biło to przedziwne światło. Prowadził ich Jern - główny generał Mrocznego. Makabryczne wojsko stało w milczeniu, czekając na coś. Lub na kogoś... Pospiesznie cofnąłem się znad urwiska.
- Nie obawiaj się. Jego tu nie ma. - poczułem ciepłą dłoń na ramieniu - Zbiera siły, by przekroczyć granicę materialnego świata. Jest jeszcze zbyt słaby. Spiesz do Poszukiwaczy i ostrzeż ich. Pozostało niewiele czasu. 
- Powiedz Yenno, gdzie powinni szukać pierwszego z Artefaktów.
- W Zapomnianym Lesie uzyskacie potrzebne informacje, więcej nie mogę ci powiedzieć. - ostatnie słowa zabrzmiały w ciszy nocy. 
Kobieta rozpłynęła się. Wróciła do pozostałych. Do Bogów...

LIRAEL

- Ej... gdzie ta pijaczyna? - zapytał po pewnym czasie Bucior, gdy byliśmy już przy ognisku.
- Gdzieś się szlaja. - powiedziałam wzruszając ramionami
Nie obchodziło mnie gdzie on jest, nie przepadałam za jego osobą.

~Po godzinie~

- Znalazłaś jakiś trop? - zapytał chłopak, który miał na imię.... eee.... Tod?
Pod wilczą postacią miałam ograniczone mówienie, więc zaprzeczyłam ruchem pyska.
- Tego nam brakowało. - elfka zrobiła *facepalm*.
Po dalszym niuchaniu do moich nozdrzy dotarł odór rudzielca i kogoś jeszcze. Zawyłam, by zwrócić ich uwagę i pobiegłam za smrodem, a oni za mną. Potem straciłam trop. Bucior przeklął głośno, gdy kręciłam się dookoła próbując odnaleźć cokolwiek, co by zaprowadziło nas do rudego. Zaczęłam przeklinać pod nosem w języku zwierzęcia, którym byłam.
- Co zrobimy bez niego? - zapytała elfka.
Miałam ochotę odpowiedzieć: ,,Pójdziemy dalej znacznie szybciej, bez kuli u nogi'.' Wróciłam do ludzkiej formy i otrzepałam spodnie i bluzkę z piachu.
- Jak na razie to możemy iść dalej, jak spotkamy Zakapturzonego, to może coś wymyśli. - powiedziałam. - Raczej rudzielec żyje...

<Zakapturzony? Bucior? Tod? Elfko?>

ARGONA

Słyszę głos wołający mnie poprzez szachownice, przerywa w połowie rozgrywki. Biały Hetman ustawiony w pozycji "szach" i czarny Koń w mojej dłoni gotowy do bicia oraz mały Pionek, który miał zamatować króla...
Wstaję ze wzgórza i spoglądam na wołającego mnie Konia. Wypuszczam z dłoni małą figurę. Upada z cichym brzękiem na planszę przewracając przy okazji kilka pionków. Odwracam się tyłem do szachownicy, do olbrzymiej i pięknej twierdzy powoli niknącej w szkarłatnych płomieniach.
Szłam powoli, choć wołanie było naglące. Koń już czekał, czarna grzywa rozwiewała się na wietrze w wstęgi mroku. Zgrabnie wskoczyłam na jego grzbiet, jednocześnie nasze postacie się ustabilizowały. Teraz wyglądaliśmy jak zwykłe istoty.
Uderzyłam lekko boki karego wierzchowca. Mordor jakby na to czekał; z pozycji stojącej przeszedł do pełnego galopu. Pędziliśmy tak przez cały dzień i całą noc. Światło słońca czy gwiazd nie robiło nam różnicy. Głos wołającego był coraz głośniejszy, coraz bliżej.
Niespodziewanie ucichł. Wstrzymałam konia i zeskoczyłam na ziemię. Przede mną znajdowało się urwisko, a na jego końcu stał jakiś mężczyzna. To on mnie wołał.
- Czemu przerywasz moją partię, Wołający? - zapytałam nie podnosząc głosu, lecz na tyle głośno, by usłyszał
Odwrócił się gwałtownie. Widać nie spodziewał się mojego przybycia tak szybko. Albo coś innego pochłonęło jego uwagę.

(Przewodniku?)

PRZEWODNIK

Mężczyzna pochylający się nad skrajem urwiska odwrócił się błyskawicznie, słysząc głos kobiety.
- Witaj Gwiazdo Wieczorna. Wezwałem się nie z byle jakiego powodu. Wskazał ręką na urwisko i kłębiące się w nich hordy nieumarłych.
- Mroczny powrócił i potrzebuję twojej pomocy.
Kobieta wyprostowała się dumnie i splotła ręce na piersi.
- Czemu miałabym pomóc wam, nędznym śmiertelnikom?
- Ponieważ powrót naszego wspólnego wroga może oznaczać koniec również dla ciebie. Bogowie...
- Nie obchodzą mnie bogowie! - zacisnęła pięść, tracąc panowanie nad sobą. jednak szybko powróciła do poprzedniej pozycji - Wymyśl lepszy powód.
- Mroczny był kiedyś twoim zaciekłym wrogiem i bezpośrednio odpowiada za śmierć Chegona....

NAJADA

Westchnęłam i zajęłam się przygotowaniem jedzenia. Wiedziałam, że to niezgodne z ideą porwań, ale ten krasnolud nie zrobił nic złego, więc czemu miałam go głodzić? Chciałam dowiedzieć się kilku rzeczy o tych wędrowcach. Rozmyślając zdjęłam z paleniska barani udziec i położyłam go na talerz. Obok leżały ziemniaki ze śmietaną i sałata. Położyłam porcelanę na tacy, dodałam kubek z winem rozcieńczonym wodą i karafkę. Nie byłam pewna czy mój gość lubi mocne trunki, a oprócz wody w zamku nic nie było. Wzięłam tackę i poszłam na górę.
Kiedy weszłam do pokoju krasnolud leżał tam gdzie go zostawiłam. Oddychał miarowo, ale chyba już nie spał. Postawiłam posiłek na szafce i przysunęłam lekko mały stoliczek na środek pokoju, dostawiłam krzesło i tam położyłam obiad mojego gościa. Podeszłam do niego i lekko nim potrząsnęłam. Otworzył powoli oczy i obserwował mnie bacznie.
- Hann vill að spyrja þig nokkurra spurninga. Ef þú skilur mig höfuðhneiging höfuðið.- powiedziałam powoli, obserwując jego reakcje, ale się nie poruszył - Chcę ci zadać kilka pytań. Jeśli mnie rozumiesz kiwnij głową. - powtórzyłam we wspólnej mowie.
Tym razem chyba zrozumiał, bo nieznacznie kiwnął głową. Podniosłam rękę i przesunęłam ją tuż nad ustami lezącego, zakaszlał i poruszył się niespokojnie.
- Naszykowałam ci coś do jedzenia. - ciągnęłam, kiedy przestał kaszleć - Nie chcę cię otruć, masz potrzebne informacje. - zapewniłam go.
Schyliłam się aby rozwiązać rzemienie zaciśnięte na jego kończynach.
- Tylko bez numerów. - powiedziałam twardo i pokazałam mu kij leżący na łóżku.
Wskazałam mu krzesło przy stole. Niepewnie wstał i podszedł do siedziska. Usiadł i podejrzliwie łypał na jedzenie.
- Na prawdę nie chcę cię otruć. - zapewniłam i uśmiechnęłam się.
Powąchał zawartość talerza i pomału zaczął skubać potrawę, z początku delikatnie i ostrożnie, ale później swobodnie i śmiało. Kiedy zjadł beknął głośno i powiedział chrapliwym głosem.
- Dziękuje ci pani, ale nie mogę udzielić ci żadnych informacji dotyczących naszej wyprawy. - jego głos był chrapliwy i lekko łamiący się na skutek świeżo zdjętego zaklęcia.
- Rozumiem, ale na pewno jest coś co mógłbyś mi powiedzieć. - mówiłam spokojnie, ale nie miałam dziś cierpliwości do dyplomacji.
Krasnolud się nie odezwał, więc kontynuowałam - Nazywam się Najada, opiekuje się lasem i terenem w około. Czy możesz mi przedstawić wasze imiona?
- Ja jestem Flint, czarodziejka, którą widziałaś to Lirael. Podróżuje z nami również para elfów Tod i Lou, i człowiek imieniem Buci........ znaczy Kern. Tyle musi ci wystarczyć opiekunko lasu. -  rudzielec każde słowo ważył w głowie, był bardzo ostrożny.
- Czy możesz mi wyjawić czego szukacie w tym lecie?
- Nie. Nie mogę. - mówił spokojnie, ale twardo, a ja nie miałam już siły na spokojny ton.
- Jesteście na moim terenie. Mogłam was wystrzelać jak kaczki, a ciebie nakarmiłam i grzecznie pytam! Odpowiedz krasnoludzie! - wiedziałam, że to nie było dyplomatyczne posunięcie.
Patrzyłam mu w oczy. Oczy teraz niezwykle skupione i dzikie. Chciałam ochłonąć, ale co miesięczne skurcze nie pomagały w tej chwili. Podeszłam do szafki przy łóżku i wyciągałam duży okrągły medalion. Był z drewna, ale nie ze zwykłego drewna. Został wykonany z drzewa żelaznego, tak jak mój magiczny kij. Na okręgu były wycięte rozmaite symbole i zawijasy. Po drugiej stronie wyryto napis: "Kraftur galdur flýtur af stjörnum og kraft mannsins ímyndun.".
Ścisnęłam drewno w ręce i wyszeptałam zaklęcie. Ból ustąpił więc popatrzyłam na Flinta. Z zaciekawieniem i lekkim niepokojem przyglądał się medalionowi. W jego oczach było coś co mówiło mi, że dużo wie o mojej rodzinnej pamiątce.

<Flint?>

FLINT

- Złotko nie chciałbym być niegrzeczny, ale skąd masz tą błyskotkę? - spojrzałem uważnie na drewniany medalion.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i zacisnęła dłoń na wisiorku.
- Należał do mojej rodziny od pokoleń! - syknęła ze złością.
- Spokojnie kotku. - uniosłem ręce w geście pojednania - Po prostu jestem ciekaw. Wiesz chociaż do czego służy?
- To zwykły medalion! - przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
Wreszcie westchnąłem zrezygnowany i zacząłem:
- Dawno temu Bogowie zesłali istotom mieszkającym w świecie Dinji wspaniałe Artefakty. Mogli posługiwać się nimi wyłącznie najpotężniejsi wybrańcy. Przedmioty, aby nie wpadły w niepowołane ręce, powierzono starannie wybranym Strażnikom. Od tej pory przechodziły w Rodach z pokolenia na pokolenie w najgłębszej tajemnicy. To, co trzymasz w dłoni...
- To starożytny klucz do Sanktuarium. - dokończyła uważnie mi się przyglądając - Rozumiem, że Mroczny powraca i należy użyć Artefaktów.
Słysząc słowa dziewczyny, poczułem jak moja szczęka wali z hukiem w podłogę.
- Nie spodziewałem się...
- Że mogę być Strażniczką? - oparła dłoń o biodro i zaśmiała się zalotnie.

<Najada?>

KERN

Razem z Lirael pełniłem wartę przy koniach. Nie byłem pewien czy powinniśmy pozostawać bezczynni. Porwano Flinta, to mógł być każdy z nas.. Rudzielec był.... dość... trudny, ale wędrowałem z gorszymi przypadkami. Ciężko było znieść ciszę, która zapanowała w obozie. Zdałem sobie sprawę, że krasnolud, choć czasem denerwujący był bardzo wesoły. Nagle zauważyłem, że mówię o nim jak o martwym, a tego nie mogliśmy potwierdzić....ani wykluczyć. Wstałem z pnia, na którym przedtem siedziałem i podszedłem do swojego konia. Złapałem go za uprząż i poprowadziłem w stronę obozu.
- Gdzie idziesz?- zapytała, Lira kiedy przechodziłem obok.
Wydawała się być wyrwana ze wspomnień, smutnych dla niej. Przez chwile wydawało się, że widziałem w około niej grobową aurę, ale po chwili wrażenie zniknęło.
- Chcę poszukać Flinta. - powiedziałem dobitnie - Nie będę czekać, aż Przewodnik wróci, to może być za kilka dni albo miesięcy. W tym czasie Flint może być torturowany, a w najgorszym wypadku martwy. Nie ma czasu na czekanie! - mój głos stawał się z każdym słowem coraz ostrzejszy, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy.
Obróciłem się i pomaszerowałem do obozu, nie patrząc na dziewczynę. Kiedy wszedłem w krąg głazów zauważyłem rozmawiających ze sobą Lou i Toda. Byli czymś bardzo zaabsorbowani. Minąłem ich obojętnie i osiodłałem swoja klacz. Kiedy byłem już w siodle usłyszałem znajomy głos.
- Poczekaj.- głos czarodziejki uświadomił mi, że przed chwilą musiała wrócić z pastwiska.
- Co się stało?- zapytałem patrząc na nią z grzbietu konia.
- Miałeś racje. Nie możemy dłużej czekać. - powiedziała, a jej oczy błyszczały niebezpiecznie.

<Lira? Pojedziesz ze mną?>

LIRAEL

- Mówisz serio? - zapytał poważnie.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Nie. Już ci mówiłam, że go nie lubię, ale sam nie pojedziesz. - powiedziałam.
- Czyli jedziesz ze mną?
- Niestety..., ale bierzemy kochasiów. - wskazałam na tamtych.
Oczywiście tamci nie byli na początku zachwyceni, ale jakoś ich przekonaliśmy i pół godziny potem ich konie były gotowe do drogi, a nasze obozowisko zwinięte. Tylko ja nie miałam konia. Kern podał mi swoją dłoń, ale ją odrzuciłam.
- Nie tym razem. - powiedziałam.
Miałam do wyboru trzy opcje: Przemienić swoją różdżkę w konia, stać się centaurem, albo przemienić się w konia. Wybrałam drugą opcję i po chwili byłam już pół koniem z kasztanowatą maścią. Zauważyłam zdziwione spojrzenie Buciora.
- Nie gap się tak na mnie. - rzuciłam ostro. - Jedźcie pierwsi.
Dawno nie byłam centaurem. Przez pierwsze kilka kroków się potykałam, ale potem moje nogi się zgrały i mogłam już pogalopować za nimi.
- Tak w ogóle to gdzie dokładnie jedziemy? - zapytała elfka.
- Lira możesz zaglądnąć do jakiejś kryształowej kuli czy coś? - zapytał Kern.
- Nie jestem jasnowidzem, nie umiem, ani moja magia takich rzeczy. A teraz bądź chwilę cicho. - powiedziałam i zaświergotałam, czym odpowiedział mi ptasi śpiew.
- I...? Powiedziały ci gdzie Flint? - zapytał po jakimś czasie Kern.
- Nie, pytałam się czy będzie padać. - odpowiedziałam sarkastycznie.
- Myślałem, że każdy czarodziej umie przewidzieć lub wywróżyć pogodę - powiedział.
- Bogowie! Oczywiście, że się pytałam o krasnoluda!
- I co?
- Mogę wam powiedzieć tylko tyle, że takowy rudy krasnolud był widziany w towarzystwie dziewczyny nieprzytomny... Dalej nic nie wiem, ptaki mówią, że wyparowali, ale myślę, że to było jakieś zaklęcie. - powiedziałam, ale mój głos był zmęczony. Mówienie w galopie to nie najlepszy pomysł zwłaszcza, jeśli się od dłuższego czasu nie biegało. - Nie jestem dobra w elfickim, a łamanie elfickich zaklęć przekracza moje możliwości o trzy poziomy.

<Kto dalej?>

AGRONA

Stałam nieruchomo wpatrzona w Wołającego, moje ciało nie wyrażało żadnych uczyć, ale oczy zapłonęły zimnym ogniem.
- Co ty możesz o tym wiedzieć? - zapytałam lodowatym tonem.
- Wszystko. - mężczyzna uśmiechnął się - A przynajmniej większą część. To smutne, że nigdy nie udało Ci się zemścić za jego śmierć.
- I tu się mylisz. - wygięłam wargi w kpiącym uśmiechu - Podczas, gdy ty polegałeś na pomocy bogów, ja postanowiłam działać. Nie wiesz jakim dobrym jestem skrytobójcą?
- To nic nie zmieniło, Morczny powrócił znacznie potężniejszy...
- Ale pozbawiony swojego pięknego ciała i duszy. Zemściłam się, bo zemstą nie jest uczynić tego samego, lecz to co wroga bardziej zaboli.
- A jednak, nie chciałabyś, by Mroczny zniknął na zawsze? - Wołający wpatrzył się we mnie tymi dziwnymi i odległymi oczami, przez które mógł spoglądać tam, gdzie mój wzrok nie sięgał.
Już wiedziałam, że w momencie, w którym mnie wezwał dokładnie wiedział, że porzucę wszystko i wyruszę na tą wyprawę..., że na powrót stanę się pionkiem bogów. Spojrzałam w niebo. Oni tam są i się gapią jak debile.
- Po zniszczeniu Mrocznego, choćby świat się walił wracam na moje miejsce za szachownicą. - powiedziałam wreszcie przenosząc wzrok na mężczyznę - Jak mam wam pomóc?
- Jakiś czas temu wysłałem grupę istot w poszukiwaniu artefaktów. Chcę, żebyś im pomogła.
- Relikty Legendarnych Bohaterów? - zapytałam unosząc brew.
- Jak zwał, tak zwał. W każdym bądź razie w tym momencie powinni być gdzieś w Zapomnianym Lesie. Musisz ich poszukać i przekazać wiadomość o powrocie wojsk Mrocznego.
- A ty?
- Ja mam jeszcze coś do załatwienia...
Skinęłam głową i wskoczyłam na konia.
- W takim razie do zobaczenia - mruknęłam i skierowałam wierzchowca na wschód
Mordor, gdy chce, potrafi biec naprawdę szybko, więc po zaledwie 24 godzinach dotarliśmy do skraju Zapomnianego Lasu. Na chwilę zatrzymaliśmy się przed wjazdem na leśną dróżkę.
- Teraz musimy być bardziej uważni. Trzeba znaleźć członków wyprawy. - powiedziałam do konia poklepując go po szyi.
Ogier zarżał cicho w odpowiedzi i lekkim kłusem wjechaliśmy w las. Było tu cicho i spokojnie, jak zazwyczaj w takich miejscach. Powietrze było przesiąknięte ciężką, niemal materialną zasłoną z magii, przytłaczając moje czułe zmysły. Z oddali usłyszałam jakieś głosy. Skierowałam konia w tamtym kierunku.
- ...moje możliwości o trzy poziomy... - usłyszałam słowa wypowiedziane przez jakąś kobietę
Już po chwili spomiędzy zarośli wyłoniły się sylwetki trójki jeźdźców i... jednego centaura.
- Cóż, osobiście znam bardzo dobrze elficki - odezwał się mężczyzna jadący za centaurem ramię w ramię z drugim konnym - I razem z Lou znamy się nieco na czarach...
- Cii! - mężczyzna z przodu obrócił się w siodle unosząc rękę i spoglądając w kierunku, z którego nadjeżdżałam - Ktoś tam jest!
Jak na komendę jego towarzysze dobyli broni. Mordor wyszedł z cienia drzewa, zasłaniającego dróżkę na nieco szerszą drogę. Uniosłam ręce w pokojowym geście.
- Dajcie spokój, nie atakowałabym was szarżując konno przez busz - krzywiłam się nieco - Opuśćcie broń dzieciaki. Przysłał mnie tu Wołający, podejrzewam, że was też.

(Ktoś?) 

1 komentarz:

  1. 51 year-old Sales Associate Danny Bottinelli, hailing from Port McNicoll enjoys watching movies like Red Lights and Singing. Took a trip to The Sundarbans and drives a RX. odwiedz strone tutaj

    OdpowiedzUsuń