środa, 30 kwietnia 2014

OD Kaya CD Linn

- Nie sądzę. Są częścią klątwy i przychodzą co noc odkąd pamiętam... Chociaż czekaj. - zawahałem się - Ostatnio jakby przybrały na sile...
Linn zamarła z widelcem wpół drogi do ust.
- Od kiedy?
- Zdaje się, że od momentu twojego przybycia tutaj...
- Znajdą mnie... - ukryła twarz w dłoniach.
- Linn, jestem z tobą. Razem poradzimy sobie z Łowcami. - chciałem ją jakoś pocieszyć.
Usiadłem koło dziewczyny i niezgrabnie przytuliłem.
- Wszystko będzie dobrze. - czułem jak jej oddech przyspieszył nieznacznie.
- Kay powinniśmy przemyśleć pewne sprawy... - powiedziała, odsuwając się ode mnie.
- Na przykład wydarzenia zeszłej nocy. - nie dawałem za wygraną.
- Wolałabym nie... - skupiła całą swoją uwagę na zaciśniętych dłoniach.
- Musisz to wiedzieć. - powiedziałem z naciskiem - Nie chciałbym, żeby z mojego powodu stała ci się krzywda.
Spojrzała na mnie niepewnie.
- Moja matka pochodzi ze starożytnego ludu Irmian. Według legendy, pewna bogini ulitowała się nad gnębioną kobietą i uczyniła pierwszym Leśnym Duchem. To coś w rodzaju nimf. - ukradkiem zerknąłem na Linn - Po roku kobieta urodziła bliźnięta, dziewczynki. Każde nowe pokolenie stanowiły dzieci płci żeńskiej. Lud rozrastał się i żył szczęśliwie. Bogini w zamian za opiekę opiekę, postawiła jeden warunek. Nigdy żadnej z nich nie wolno było żyć z mężczyzną. Moja matka ponoć nie była pierwsza... Irmianki miały surowe prawa. Dla przebłagania bogini składano ofiarę z dziecka będącego wynikiem mieszanego związku. Jeśli matka dziecka nie wyraziła zgody, wypędzano ją wraz z potomkiem do świata ludzi... Przedtem kapłanka rzucała klątwę, która miała doprowadzić do śmierci dziecka. Podejrzewam, że moją matkę spotkał smutny los.... Ty, dla własnego bezpieczeństwa, powinnaś chyba znaleźć inne schronienie...
- Kay, to wszystko...
- Linn umarłbym, gdyby coś ci się stało.... - ukryłem twarz w dłoniach.

OD Shina CD Eriko

Czas mijał nam bardzo miło. Ukradkiem obserwowałem każdy ruch nimfy, jej uśmiech, gesty, słuchałem głosu. W którymś momencie poczółem lekkie szturchnięcie w ramię.
- Słuchasz mnie?
- Eee... tak... - nie miałem zielonego pojęcia co przed chwilą mówiła, wiedziałem natomiast, że ma przepiękny głos...
- Czy mógłbyś powtórzyć chociaż ostatnie zdanie? - spojrzała na mnie urażona.
- Mówiłaś coś o rybakach... - wybełkotałem zakłopotany.
- Tak, jakąś godzinę temu... - złapała się pod boki i z uśmiechem na twarzy pokręciła głową.
- Może wyjdziemy na świeże powietrze? Niezbyt dobrze czuję się w zamknięciu, jeśli rozumiesz...
- Nie udawaj. - pogroziła mi palcem - Myślisz, że nie widzę, jak mnie obserwujesz? 
- Ja wcale... Powinienem już iść... - zerwałem się na równe nogi.
Niestety w tej batalii poniosłem totalną klęskę. Pewnie uważa mnie za skończonego idiotę...
- Nie tak szybko. - ze śmiechem zagrodziła mi drogę - Może pokażę ci okolicę i...., wiesz... nigdy n ie widziałam centaura z bliska... - powiedziała z lekkim wahaniem.
- Ta okolica wydaje się być dość rozległa. Mogłabyś zranić stopę albo... Mógłbym cię przewieść na grzbiecie,... jeśli oczywiście chcesz. - dokończyłem pospiesznie, rumieniąc się jak burak...

OD Linn CD Kay

Obudziłam się w pokoju Kaya. Spałam bardzo niespokojnie. Wciąż odczuwałam wycieńczenie, może nawet większe niż poprzednio, spowodowane koszmarami. W sennych wizjach wielokrotnie powtarzała się tajemnicza postać spowita mrokiem, szepcząca coś w niezrozumiałym mi, ale niewątpliwie złowrogim języku. Teraz jednak było już jasno; mój strach znacznie stracił na sile. Westchnęłam i cicho wstałam, po czym opuściłam pomieszczenie. Chłopak musiał być gdzieś w pobliżu,
- Kay? - zapytałam, omiatając wzrokiem pokój.
- Tutaj jestem... już czujesz się dobrze? - usłyszałam w odpowiedzi, a zaraz potem zobaczyłam go, wychodzącego z kuchni z talerzem.
- Sama nie wiem. - starałam się, żeby mój głos brzmiał normalnie.
- Przygotowałem ci coś, zjedz. - wskazał posiłek składający się z makaronu z twarożkiem i cukrem.
Tym razem byłam głodna, więc zjadłam danie, poprzednio dziękując. I... dostrzegłam, że między nami nie było normalnie. Tak jak wcześniej. Tylko jakoś... niezręcznie. Smuciło mnie to. Nie chciałam teraz myśleć o Kayu. Zaczęłam zastanawiać się nad ostatnią nocą.
- Kay, czy ty myślisz, że demony mają coś wspólnego z Łowcami? - spytałam nagle.
- Z kim?
- Z tymi mężczyznami, którzy nas zaatakowali...

wtorek, 29 kwietnia 2014

Rin i Koss

Obudziłam się w dziwnym miejscu. Łóżko na którym leżałam było twarde, inne niż moje. Wszystko było całkowicie białe. Od razu mogłam wykluczyć moje mieszkanie. Do ramienia miałam przyczepioną rurkę, która prowadziła do maszyny znajdującej się koło mnie. Rozpoznałam w tym kroplówkę. Maszyna pikała, przez co mnie bolała głowa. Byłam zmęczona, ale nie aż tak by spać. Do pomieszczenia wszedł lekarz. Również w bieli.
- C-co się stało? - zapytałam nieśmiało.
- Straciłaś przytomność Rin. Pogotowie przywiozło cię tu wczoraj w południe. Zapadłaś w śpiączce, dzięki bogu że się wybudziłaś. - usiadł na krzesełku koło mojego łóżka. - Zmierzę ci ciśnienie.
Posłusznie wystawiłam ramię. Ciśnienie było w normie.
- A kiedy mnie wypuszczą? - zapytałam zmieszana.
- Jutro.
- A gdzie Kutamo? - spytałam mężczyzny.
- Też tu leży. Ale wyjdzie za trzy dni. Ktoś wbił mu sztylet w lewy bok. Na szczęście to nic poważnego. Został już opatrzony. Na razie jest w śpiączce. Jutro możesz go odwiedzić. - wstał. - Jakaś pielęgniarka do ciebie przyjdzie. Ja muszę iść do innych pacjentów.
Przekręciłam się na lewy bok. Była to dla mnie ulubiona pozycja i na niej zasypiałam najszybciej. Może to zadziała...

*** 9 godzin później

Miałam koszmar. Obudziłam się prawie z krzykiem. Niestety, nie można tu krzyczeć, ze względu na pacjentów. Niektórzy spali, inni czytali książki. Postanowiłam do nich dołączyć. Niedaleko mnie znajdował się wózek z książkami. Wzięłam jedną z nich. Nie musiałam wstawać, ani się wysilać. Tylko sięgnęłam ręką. Okazała się romansidłem. Była trochę nudna, ale nie ma tu lepszego zajęcia. Nagle drzwi od sali się otworzyły, wszedł przez nie mężczyzna na oko w wieku 19-20 lat. Był średniego wzrostu szatynem. Usiadł na krzesełku obok mojego łóżka.
- Jestem Paul, przyjaciel Kossa. Rin to ty, tak? - uśmiechnął się serdecznie.
- T-tak... - wyjąkałam. Czy to na pewno ten przyjaciel Kutamo?
- Jak się tu znalazłam? - spojrzałam na niego pełna nadziei że dowiem się czegoś więcej o tym zajściu.
- Jak aresztowaliśmy Nue i Alexa, znaleźliśmy was w mieszkaniu. Oboje byliście nieprzytomni. Koss był trochę zalany krwią. Zadzwoniliśmy po pogotowie, i tak znaleźliście się tutaj.
- A jak ma się Koss? - moje oczy zaczęły błyszczeć.
- Coraz lepiej! Już wybudził się ze śpiączki i ciśnienie powróciło do normy. A kiedy cię wypuszczają?
Ta wieść poprawiła mi humor.
- Ze szpitala wypuszczają mnie w południe. - dmuchnęłam na niesforne kosmyki.
Zza drzwi wyjrzała pielęgniarka.
- Panie Mashita.... - chrząknęła w celu zwrócenia na siebie uwagi.
- Trzymaj się. - rzucił i wyszedł na korytarz .
Po godzinie przyszedł lekarz i powiedział, że mogę już wrócić do domu. Spakowałam rzeczy które miałam i pobiegłam do domu. Drzwi były o dziwo otwarte, było również dość cicho. Więc gdzie mój kot?
Myśli odpłynęły, gdy ktoś zapukał do drzwi. Stała w nich moja sąsiadka, pani Mori. Na rękach trzymała moją zgubę.
- To twój przyjaciel? - spytała z uśmiechem. Przytaknęłam. Wzięłam od niej kociaka, podziękowałam i zamknęłam po niej drzwi.


Obudziłem się z poczuciem lekkiego kłucia w lewym boku. Otworzyłem oczy i zajrzałem na zegarek od Rin stojący na metalowej szafce. Dochodziła dziewiąta. Dzisiaj mieli mnie wreszcie wypisać ze szpitala. Westchnąłem cicho i wziąłem do ręki komórkę. Szybko wystukałem znajomy numer. 
- Halo? - usłyszałem zaspany głos.
- Obudziłem cię kochanie?
- Koss? Jak się czujesz, kiedy cię wypuszczają? - zapytała z troską.
- Nie powinnaś być o tej porze w szkole? 
- Dali mi zwolnienie do końca tygodnia. Wiesz, przeżycia z przed ostatnich kilku dni... - z pewnością na jej twarzy zagościł chytry uśmiech.
Wyobraziłem sobie Rin, jak siedzi przestraszona i smutna w gabinecie lekarza. Uzyskawszy zwolnienie ze szkoły, wychodzi, uśmiechając się ukradkiem. Przyda jej się trochę czasu dla siebie. Zamknąłem oczy, odpędzając ponure wspomnienia. Niestety myśli same podsuwały mi obrazy tego, co stałoby się z dziewczyną, gdybym nie zdąrzył na czas...
- Jesteś tam? - wyrwała mnie z zamyślenia.
- Tak, jestem. Odpoczywaj. Powinienem wyjść popołudniu. - skłamałem.
- Przyjdę po ciebie.
Pożegnaliśmy się w momencie, gdy do sali weszła pielęgniarka z dokumentami do podpisania. 
- Jak się pan czuje? Zaraz przyjdzie lekarz. Jeśli wszystko będzie w porządku, za pół godziny opuści pan szpital. - uśmiechnęła się życzliwie. 
Zgodnie z zapowiedzią w drzwiach stanął młody lekarz z obowiązkowym stetoskopem zawieszonym na szyi. 
Piętnaście minut później stałem już na przystanku przed szpitalem, czekając na autobus. Podróż pustymi ulicami okazała się dość krótka. Wysiadłem niedaleko osiedla, gdzie mieszkała Rin. Prędko wszedłem do pobliskiego sklepu i zaopatrzyłem się w niezbędny prowiant. Wcześniej zadzwoniłem do kuzynki, uprzedzając, że wypisali mnie i jadę prosto do Rin. Marudziła coś o odpoczywaniu i odpowiedniej opiece w domu, ale w końcu ustąpiła. Obiecałem, że będę w domu przed wieczorem. Najpierw musiałem załatwić z Rin sprawę niecierpiącą zwłoki. Nacisnąłem na domofon.
- Kto tam?
- Listonosz, mam dla pani...
- Koss? Co ty tu robisz?! Przecież miałeś...! - nie słuchałem reszty całej tej tyrady.
Korzystając z uprzejmości sąsiadki, która właśnie wychodziła z pieskiem i zostawiła drzwi otwarte, wbiegłem pospiesznie po schodach na odpowiednie piętro. Drzwi do mieszkania Rin były lekko uchylone. Z niepokojem wszedłem do środka.
- Rin jesteś...
Wbiegła do przedpokoju z kapciem w ręce.
- Czy ty wiesz... - pocałowałem ją, nie czekając, aż użyje puchatej broni trzymanej w prawej w dłoni.
- Ja też się za tobą stęskniłem. - powiedziałem cicho, wdychając zapach jej włosów.
- Martwiłam się o ciebie mój idioto. - zaprowadziła mnie do pokoju - Chcesz coś do picia?
- Chętnie, ale najpierw chciałbym z tobą porozmawiać. 
- Stało się coś? - zbladła lekko, wyczuwając powagę sytuacji.
- Wszystko w porządku, kochanie. - usadowiłem ją wygodnie na kolanach - W szpitalu miałem dużo czasu do myślenia. 
- Zaczynam się bać...
- Nie masz czego. Z pewnych źródeł wiem o twojej sytuacji... i chciałbym, żebyś... przeprowadziła się do mnie. Miałbym cię na oku i żaden drań więcej cię nie skrzywdzi. - głaskałem ją czule po policzku.
Rin milczała przez chwilę, analizują moje słowa. Bałem się, że mi domówi...


Zaskoczyła mnie ta propozycja. Nie wiem, czy powinnam podejmować tak ważne decyzje pochopnie. Może trzeba na to spojrzeć z perspektywy ,,co by było gdyby".... Nie wiem co by było, gdybyśmy się rozstali. Wcześniej byłabym od niego całkowicie uzależniona...
- Co miałabym zrobić z tym mieszkaniem? - postanowiłam zostać realistką. Sprawdzę jego argumenty.
- Na przykład...sprzedać. - powiedział chwytając mnie za dłoń. To moje ukochane mieszkanko. Pierwsze własne. Z drugiej strony, mieszkałam tutaj sama. Ryzyko napadów, kradzieży, porwań itp. było naprawdę wysokie.
- Mogę zamieszkać na próbę... A potem pomyślimy. - uśmiechnęliśmy się, bo w końcu tymczasowo znaleźliśmy dobre rozwiązanie. - Ale za chwilę idziemy do- ciebie, bo powinieneś leżeć. Role się odwróciły.
- Eh... No dobrze... - mruknął.
- Nie rozsiadaj się, bo wychodzimy za chwilę... - z wieszaka zdjęłam płaszcz. Znalazłam trochę większą torbę by zmieścić to, co mniej więcej będzie mi potrzebne podczas tygodniowego pobytu. Z szafy zgarnęłam czystą bieliznę i luźne ubrania. Skierowałam się do łazienki , skąd wzięłam szczoteczkę do zębów, pastę i trochę kosmetyków.
-A co z kotem? Nie może zostać sam w domu na tydzień! - stwierdziłam. Trochę za późno, bo dopiero wtedy jak mieliśmy wychodzić.
- Weźmiemy go. - powiedział z największym spokojem. Wziął karmę, miski , jakąś zabawkę i samego zwierzaka.
- A co twoja kuzynka na to? - otworzyłam drzwi.
- Nic się nie stanie. Ona jest prawdziwą kociarą... - wyszliśmy z mieszkania, a ja zamknęłam je na klucz. Szybko doszliśmy do jego domu. Najwyżej jemu oberwie się od kuzynki...



Otworzyłem drzwi, w domu panowała cisz.
- Rill? Mamy gościa! - krzyknąłem w głąb mieszkania.
- Może wyszła? - Rin wyminęła mnie w przedpokoju i wkroczyła do salonu - Jest kartka. - pomachała niewielkim papierkiem. 
- Pokarz. - zajrzałem jej przez ramię
Na niewielkiej kartce rozpoznałem staranny charakter pisma kuzynki.

"Wyszłam, wrócę późno. Jedzenie w lodówce, odgrzej sobie! Odrobiłam zadanie, o nic się nie martw. Dlaczego nie mam siostry.... Cały dom na mojej głowie i duże dziecko....!"

Rin zachichotała.
- Wcale nie jestem dużym dzieckiem! - powiedziałem oburzony.
- Oczywiście, że nie. - pogłaskała mnie po włosach i poszła do kuchni z głośnym śmiechem.
Pokręciłem głową. Ach, te kobiety... Zacząłem się zastanawiać, czy Rin nie za szybko dogada się z kuzynką. Dwie marudy w domu... Na szczęście moje niewesołe myśli przerwał smakowity zapach dochodzący z kuchni. Położyłem torbę i rzeczy kociaka w przedpokoju, a sam ruszyłem na podbój kuchni. Rin zastałem przy kuchence. Właśnie podgrzewała spaghetti z warzywami i kawałkami wieprzowiny. Kotek siedział wygodnie na taborecie i podjadał kąski podsuwane przez dziewczynę.
- Za dobrze ci futrzaku. - poczochrałem zwierzaka.
- Dla ciebie też coś mam. - dostałem buziaka na poprawę humoru.
- Rin  musimy ustalić pewien drobiazg... 
- Tak? - spojrzała na mnie uważnie.
- Chodzi o to,... gdzie będziesz... spała... Jeśli wolisz, są wolne pokoje, ale.... - nagle zadzwonił telefon - Zastanów się, a ja odbiorę.
Zostawiłem dziewczynę samą z myślami i pobiegłem do salonu, gdzie małe cudo techniki upominało się o chwilę uwagi...



Po małej uczcie mruczek domagał się pieszczot ocierając o moje nogi. Podrapałam go za uszkiem. Miauknął zadowolony. Podrzuciłam mu kawałek marchewki. Zjadł zadowolony. Koss nadal nie wychodził z salonu. Cóż, może jakiś stary kumpel dzwoni. Albo ci od tych ubezpieczeń... Zanim pogrążę się w myślach, może wyłączę palnik. Przekręciłam kółeczko na zero. Cóż, mogę spać u Kossa lub w gościnnym. Ale z nim od razu, to może być trochę nieetyczne. Ale z drugiej strony... Niezbyt lubię spać sama, zresztą boję się ciemności.... A co mi tam, raz się żyje! YOLO, jak to mówią współcześni gimnazjaliści. W końcu przyszedł.
- Kto dzwonił? - rzuciłam się na niego jak ledwo wyjrzał zza drzwi.
- Yy.. No... Rill. - spojrzał na patelnię. Jedzenie go kusiło. Żarłok...
- Wróci wcześniej? - uśmiechnęłam się.
- Tak ci się nudzi? - poczochrał mnie po włosach. - Przemyślałaś już tą sprawkę, kotku?
- Tak, więc chciałabym... - poczerwieniałam jak burak. - spać z... tobą 



- Nie będę protestował. - uśmiechnąłem się do zarumienionej dziewczyny i musnąłem ręką jej policzek - To co z tym jedzeniem? - zmieniłem temat.
- Przygotuj talerze łakomczuchu! - odwróciła się w stronę kuchenki, udając obrażoną.
Zauważyłem, że urządzenie jest wyłączone, a Rin mieszała zawzięcie zawartość patelni, by ukryć zmieszanie. Objąłem ją w talii i pocałowałem delikatnie w szyję.
- Nie martw się o nic kochanie. - wyszeptałem do ucha - Rill będzie dopiero jutro, została u koleżanki. Możemy razem spędzić miło wieczór. Co ty na to?
- Pomyślę o tym. - nadal stała odwrócona do mnie plecami - Masz talerze?
Roześmiałem się cicho. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że obecna sytuacja może być krępująca. Z drugiej strony cieszyłem się, że Rin będzie blisko mnie. Wyjąłem z szafki naczynia i postawiłem na stoliku.
- Możesz nakładać. - oświadczyłem z dumą.
Po kolacji postanowiliśmy obejrzeć kilka filmów.
- Kochanie, może pójdziemy już spać? - zapytałem, ziewając głośno.
- Jeszcze tylko ten film. - dziewczyna zwiększyła dźwięk w telewizorze.
- Dochodzi druga...
- Ciii... Akcja zaczyna się rozkręcać. - powiedziała, nie odrywając wzroku od ekranu. 
- Dosyć na dziś. - zabrałem jej pilota i wyłączyłem grające pudło.
Nie przejmując się zbytnio protestami dziewczyny, przerzuciłem ją przez ramię, druga ręką zabrałem torbę Rin z przedpokoju (ciekawe dlaczego nadal tam stała...) i ruszyłem powoli, lecz nieubłaganie do pokoju na piętrze...


- No weeeź! - machałam nogami, które aktualnie znajdowały się w powietrzu.
- Jest późno. To że nie chodzisz do szkoły, nie znaczy że masz chodzić późno spać! - nieubłaganie wchodził po schodach. Otworzył drzwi swojego pokoju. Rzucił mną na łóżko. Wcześniej odłożył torbę gdzieś w kąt. Następnie znalazł się nade mną. Przeturlałam się na koniec łóżka i wstałam.
- Nie teraz... Idę wziąć prysznic. Masz jakiś ręcznik? - otrzepałam ubranie.
- Masz. - rzucił mi ręcznik wyciągnięty z jakiejś szafki. Czym prędzej popędziłam pod prysznic. Może on ma jakieś mydło czy coś.... Upewniłam się, czy zamknęłam się na spust. Gdy byłam już całkowicie bezpieczna, mogłam się odświeżyć. Zawinęłam się w ręcznik. Kompletnie zapomniałam o piżamie!
Torba jakby nigdy nic stała sobie w pokoju. Tiptopami doszłam do pokoju. Od razu to zauważył. Jednak byłam szybsza. Nadal mocno trzymając ręcznik, chwyciłam torbę za ramię i szybko popędziłam do łazienki. Przebrałam się w piżamę i dopiero teraz mogłam opuścić mój azyl. 



Wreszcie moja królewna opuściła łazienkę i wkroczyła do pokoju w piżamie. 
- Do twarzy ci w tym stroju. - puściłem do niej oko.
Wyjąłem torbę z jej rąk i postawiłem koło szafki nocnej. Pospiesznie podszedłem do niej, obejmując ramionami.
- Teraz mi już nie uciekniesz kotku.
- Jestem śpiąca.... - wymamrotała, patrząc gdzieś w bok. 
- Na wszystko przyjdzie czas.
Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do łóżka. Dokładnie otuliłem kołdrą.
- Śpij księżniczko. - pocałowałem ją.
- A ty dokąd?
- Zaraz wrócę do ciebie. - zgasiłem główne światło i zapaliłem nocną lampkę.
Z ręcznikiem pod pachą zniknąłem w łazience. Dziesięć minut później wróciłem do pokoju po odświeżającym prysznicu. Z lekkim zaskoczeniem odkryłem, że dziewczyna już smacznie śpi. Jak najciszej podszedłem do łóżka, gasząc po drodze światło. Wsunąłem się pod kołdrę. Już leżąc, podparłem głowę ramieniem i obserwowałem śpiącą Rin. Ten widok sprawił pojawienie się przyjemnego ciepła w okolicach serca. Ucałowałem ją delikatnie w czoło.
- Śpij kochanie. - przytuliłem ją i spokojnie zasnąłem.

Rin i Koss

,,Zasnąć można tylko raz" - pomyślałam. U mnie to niemożliwe. Z braku zajęcia pochwyciłam pierwszą lepszą książkę. Okazała się ona podręcznikiem. W dodatku do biologi. Wylosowałam stronę. Była mowa o rozmnażaniu. Niedługo miał być z tego sprawdzian. Zaczęłam czytać. Usłyszałam kroki. Szybko schowałam książkę pod koszulkę i przykryłam się kołdrą po same uszy.
- Miałaś spać. - mruknął. Chyba zobaczył kształt książki. - Co masz za koszulką?
- N-nic! - bawiłam się włosami z niewinną minką. Byłam w kropce. W końcu zrezygnowana wyjęłam podręcznik od biologi.
- Uczysz się? - odebrał mi chomikowaną przeze mnie rzecz. - Śpij - rzucił w drzwiach. Ach, jak mi się nudzi! Otuliłam się kocem i przyszłam do Kossa.
- Naprawdę nie możesz leżeć? - powiedział zrezygnowany.
- Ale ja nie mogę spać, jak się czujesz? - usłyszał mój słaby głos.
- Też niezbyt dobrze... - uniósł wzrok ku sufitowi. Ledwie żywa dotknęłam jego czoła. - Chodź do mnie, nie chcę tam siedzieć sama! - pociągnęłam go za rękaw w stronę sypialni. Dobrze że sprawiłam sobie łóżko dwuosobowe...


Właściwie nie czułem się, aż tak źle, żeby kłaść się do łóżka. Z drugiej strony perspektywa przytulenia Rin i spędzenia z nią trochę czasu... Szybko uległem i dałem się zaprowadzić do jej pokoju. Położyliśmy się i szybko zasnęliśmy.
Otaczała mnie ciemność i cisza.... Unosiłem się swobodnie w pustce. Gdzie jest Rin? "Kto to jest Rin?" - usłyszałem czyjś szept w głowie. Gdzie ja jestem?! "U nas.... Kto to jest Rin?" - znów ten sam głos. Rozejrzałem się, ale wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Nagle poczułem skurcz wszystkich mięśni. Moje ciało boleśnie wygięło się w łuk. "Gdzie jest Rin?" - uporczywe echo powtarzało w mojej głowie. "Powiedz nam to ból ustanie...", "Kim jest Rin?". Pytania padały coraz szybciej, aż zlały się w jeden niezrozumiały szmer, jak bzyczenie szarańczy. "Koss..." - z oddali dobiegł czyjś znajomy głos. "Obudź się....". Poczułem czyjeś ręce na ramionach i otworzyłem oczy. Wziąłem głęboki haust powietrza.
- Koss wszystko w porządku? - spojrzałem na Rin.
Siedziała tuż przy mnie, obejmując swoimi rękoma.
- To był tylko zły sen kochanie...
- Rin, oni chcą cię dopaść...! - wysapałem.


- Kto? - mój głos zaczynał się łamać. Nie ma spokoju... Czemu ja zawsze muszę pakować się w tyle kłopotów? Raz demon, raz porwania, raz Alex, raz Nue. Spokoju nie ma! A nuż akurat podczas choroby.
- Ci co ostatnio. - szepnął, a ja usłyszałam go dobrze.
- No to mamy problem, bo to yakuza. - spuściłam wzrok. Yakuza jest najgroźniejszą z japońskich mafii. Bezlitośni, brutalni, silni. Zimni jak lód. Jej korzenie sięgają i 1960 roku. Z nimi nie ma żartów. Byłam sławna w Japonii jako artystka. Śledzili mnie już od dawna. Chcieli bym dała im swoje pieniądze, potem sprzedać w niewolę albo do burdelu. Udało mi się kilku z nich wsadzić za kratki, ale pozostali chcieli się na mnie zemścić. Wytropili moje aktualne miejsce zamieszkania. Na pewno planują wielki atak.
- Dobrze że to przewidzieliśmy. Możemy przygotować broń. - powiedział poddenerwowany. Nie dziwię się mu. Ale ten pomysł nie jest najlepszy.
- Ale wtedy pójdziemy siedzieć za morderstwo, trzeba będzie w odpowiedniej chwili wezwać policję. - sprowadziłam go na ziemię.
- No tak... - wzdrygnął się na samą myśl, że wsadzili by nas do więzienia.
Zwykła rozmowa zmieniła się na zażartą dyskusję. Przerwało nią nam ciche mruczenie. Kociak jakby nigdy nic wskoczył na łóżko, udeptał kołdrę mięciutkimi łapkami i zwinął się w kulkę. Nagle wpadła mi wspaniała myśl. Gorączka też ustała, wracały mi siły. By to utrwalić , powinnam się odświeżyć. W piżamie wiele nie zrobię. Odrzuciłam kołdrę. Starałam się to zrobić tak, by nie obudzić futrzanego wulkanu z pazurami.
- Powinnaś leżeć... - chwycił mnie za rękę.
- Teraz nie ma na to czasu... a poza tym, jestem już zdrowa. - rozluźnił uścisk, a ja skierowałam się do szafy. Wyjęłam z niej czarną sukienkę.
- Ale.... - podniósł palec wskazujący.
- ŻADNYCH ALE! - wybuchłam. Wzięłam głęboki haust powietrza. Po chwili powiedziałam normalnym głosem. - Idę wziąć prysznic.



Kiedy Rin wyszła, leżałem jeszcze w łóżku, zastanawiając się nad najlepszym rozwiązaniem. Może należałoby wyśledzić ludzi Yakuzy i ich informatorów lub chociażby jakąś grubą rybę. Zastanowiliby się dwa razy przed podjęciem kolejnego przedsięwzięcia. Powinienem skontaktować się ze znajomym. Był policjantem do zadań specjalnych wiedział jak postępować z niebezpiecznym towarzystwem. Tak, koniecznie muszę się z nim spotkać. Dziewczyna wróciła ubrana do pokoju i zastała mnie pogrążonego w niewesołych myślach.
- Jeszcze leżysz? Może źle się czujesz? - podeszła do mnie i przyłożyła drobną dłoń do mojego czoła.
Złapałem ją za rękę i pociągnąłem na łóżko.
- Jesteś najlepszym lekarstwem kochanie. - pocałowałem ją - Mogłabyś podrzucić mi ręcznik? Myślę, że prysznic to bardzo dobry pomysł.
Zmarszczyła brwi i przyjrzała mi się uważnie.
- Coś kombinujesz i nie podoba mi się to, Koss! - pogroziła palcem.
- Jak zwykle aniołku. - cmoknąłem ją w policzek - Dostanę ręcznik?
Wstała i nadal mnie obserwując, podeszła do szafy.
- Masz. - rzuciła ręcznik na łóżko.
Szybko zniknąłem w łazience. Wiedziałem, że jeszcze chwila i byłaby skłonna wydusić ze mnie wszystko... Wszedłem do kabiny prysznicowej. Ach, jak przyjemnie było poczuć chłodną wodę. Czułem jak wszystkie troski znikają wraz z wodą w otworze odpływowym. Po dłuższej chwili zakręciłem kurki i wytarłem się do sucha. Ubrałem się pospiesznie. Zawiesiłem mokry ręcznik na kaloryferze i wyszedłem z łazienki. W korytarzu unosił się wspaniały zapach. Podążając tym tropem, dotarłem do kuchni, gdzie Rin krzątała się przy kuchence.
- Co tak wspaniale pachnie?
- Zgadnij. - puściła do mnie oko, jednak jej twarz nadal pozostała poważna.
- Rin...
- Myślałam nad tą cało sprawą i...- wpadła mi w słowo - mam pewien pomysł. - dokończyła z wahaniem.
Poczułem ucisk w okolicy serca. Szykowały się kłopoty...


- Ale teraz ci nie powiem, bo się jedzenie przypali. - podrzuciłam jedzenie na patelni. Kawałki kurczaka, warzyw i ryż podskakiwali. Po chwili już mogłam wyłączyć palnik. Zdjęłam patelnie z ognia. Przełożyłam jedzenie do dużej miski i położyłam ją na stole. Dałam tam również dwa talerze i sztućce. Usiedliśmy przy stole.
- Risotto? - zajrzał do miski. - Smakowicie pachnie...
- Tak, chyba mówiłam że jestem miłośniczką włoskiej kuchni. Zresztą musiałam zrobić coś na szybko. Zgłodniałam, a ledwo jadłam śniadanie... Nałóż sobie ile chcesz i jeśli w ogóle chcesz... - mruknęłam. Nie byłam pewna swojego swojego pomysłu. Przy rozdrażnieniu nie wszystkie pomysły są dobre... Jednak nie powinnam mu go mówić... Przemyślę to jeszcze raz i wtedy pogadam.
- To jaki był ten twój pomysł, Rin? - zapytał.
- Nie mogę ci go teraz powiedzieć... - spuściłam wzrok.
- Czemu? - delikatnie ujął moją dłoń.
- Jestem zdenerwowana, wtedy moje pomysły nie są najlepsze... Nie mogłyby wypalić, poza tym... nie wiadomo co się jeszcze stanie... - uśmiech zszedł z mojej twarzy szybciej niż myślałam. - A ty masz jakieś pomysły....?
- Mam taki jeden.... - puścił do mnie oko. Odetchnęłam z ulgą.



- Najpierw jednak zjedzmy. - wskazałem talerze i skupiłem całą swoją uwagę na wspaniale pachnącej potrawie.
- Mężczyznom w głowie mieści się tylko jedna myśl na raz.... - powiedziała Rin złośliwie się uśmiechając.
- Co...? - zdezorientowany uniosłem głowę z nad risotto.
- Nic, nic. - zatkała usta pełną porcją ryżu z warzywami.
Po obiedzie pani domu pozbierała talerze i wyniosła do kuchni.
- To jaki jest ten twój pomysł? - zawołała sadowiąc się koło mnie wygodnie.
- Wszystko ci wyjaśnię. W swoim czasie. - dodałem po chwili.
- Koss, co ty kombinujesz? - spojrzała mi głęboko w oczy.
Nie czekając na dalszy potok słów, przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Dopiero po dłuższej chwili pozwoliłem się odepchnąć.
- Może pooglądamy coś? - rzuciłem ze złudną nadzieją.
- Ty nie zmieniaj tematu! - pogroziła palcem - Odpowiadaj grzecznie na pytania bez wykrętów!
- Rin.... mam znajomego. Może dostarczyć informacji na temat miejscowych powiązanych z mafią.
- I...? - splotła ręce na piersi, czekając na ciąg dalszy.
- Tylko tyle. - cmoknąłem ją w czoło - Muszę lecieć kochanie, bo umówiłem się z nim na 16, a dochodzi wpół do... - błyskawicznie podniosłem się z kanapy.
- Czekaj! - dopadła mnie w przedpokoju - Uważaj na siebie i nie kombinuj niczego pochopnego...
Przytuliłem ją i uśmiechnąłem się uspokajająco.
- To będzie tylko rozmowa.
- Na pewno? - zapytała podejrzliwie.
- Na pewno kotku. - cmoknąłem ją na pożegnanie i wyszedłem z mieszkania.
Na ulicy dwie przecznice dalej, wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Paulo.
- Jestem gotowy. Czekam na ciebie w umówionym miejscu. Tylko nie zapomnij sprzętu. - dodałem pospiesznie i rozłączyłem się.


Usłyszałam trzask drzwi. Wyszedł. Zajmę się czymś. Skierowałam się do kuchni by zmywać naczynia. Przydałaby mi się zmywarka... Oszczędności powoli się kończyły... Powinnam znaleźć sobie jakąś pracę. Może zatrudnię się w kawiarni, albo w pubie...? Sama już nie wiem. Właśnie chowałam naczynia do szuflady. Kot ocierał mi się o nogi. Dałam mu jeść. Poczochrałam po łepku. Szczerze mówiąc jestem zmęczona. Było mi też zimno w nogi. Ubrałam czarne zakolanówki. Padłam na łóżko. Nie miałam siły. Może leżenie mi jej doda. Albo nie. Wstaję. Parzę kawę. Nasypuję espresso. Wyjmuję kubek. Tym razem z napisem ,,pracuję tu tylko dla darmowego facebooka". Chyba wspominałam, że jestem kolekcjonerką kubków.... Posłodziłam. Jedną. Upiłam łyk. Mało dała. Jeszcze jeden. Trochę lepiej. Następny. I następny, i następny. Gdy miałam przechylić kubek, nic nie wyleciało. Wszystko wypiłam. A to wszystko przez stres i zmęczenie. Ktoś zapukał do drzwi. Ledwie żywa otworzyłam. W drzwiach stała Nue. Jak zwykle złośliwie uśmiechnięta i skąpo ubrana. A czego ja się spodziewałam...
- Tak? - zapytałam ze sztucznym uśmiechem. Nie czekała na zaproszenie tylko weszła. Nawet nie zdjęła butów. Szpilki mogły zepsuć podłogę. Kociak wyszedł na spotkanie. Nue zaczęła piszczeć ze strachu, bo bała się zwierząt. Zwierze schowało się za mną. Ja byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Szkoła, praca, wrogowie, mafia. Wszystko mnie przytłaczało. Miałam dość. Chciałam spać cały dzień i nawet nie wychodzić za potrzebami...


Spotkaliśmy się z Paulo w małej kawiarni. Usiedliśmy w najciemniejszym kącie w sali, żeby nie dostrzegł nas nikt nie powołany.
- Masz mi do przekazania nowe informacje? - zapytałem zdenerwowany
- Obserwowałem blok twojej dziewczyny i zainstalowałem kilka kamer, jak prosiłeś. Niestety nie mam dobrych wieści. - splótł ręce na stole i przyjął postawę dobrego gliniarza.
- Wal, chciałbym mieć to już a sobą... - potarłem zmęczone oczy.
- Rin, tak ma na imię? - potaknąłem - Zna tą japońską piosenkarkę Miku. Sama zresztą jest dość popularna w Kraju Kwitnącej Wiśni...
Przyjrzałem mu się uważnie.
- Odniosła spory sukces jako malarka i doczekała się kilku sporych wystaw. Problem w tym, że zwróciła na siebie uwagę tamtejszej mafii - Yakuzy... Stanowiła łakomy kąsek. Jak się okazało później, zbyt duży do przełknięcia. Dzięki niej wsadzono do więzienia sporo grubych rybek. O szczegóły pytaj samą Rin. Mafia postanowiła się zemścić. - upił łyk z filiżanki - Długo jej szukali. Obserwowali jej rodzinę i znajomych, między innymi tą Miku. Poznaliście niedawno jej managera Alexa Fujiokiego. Jak łatwo się domyśleć, trafił tam nie przypadkowo. Miał za zadanie porwać Rin. Z niewiadomych przyczyn zrezygnował i zniknął bez śladu. Udało nam się tylko ustalić, że prześladowała go jakaś czarnowłosa kobieta o dość masywnych kształtach...
- Taaa... - skomentowałem.
- Ustaliliśmy również, że niejaka Nue ma powiązania z Yakuzą...
- Co?!!! - krzyknąłem i wstałem prędko od stołu, zwracając powszechną uwagę w sali.
- Koss dokąd? Jeszcze nie skończyłem! - krzyknął za mną.
Wybiegłem kawiarni i pędem ruszyłem do bloku Rin. Czyli nie przypadkowo widziałem Alexa i Nue razem! Obym tylko zdążył...


Dopiero teraz zauważyłam złowrogi uśmiech u Nue i zawartość jej ekwipunku: szmatka (wiadomo, z chloroformem), taśma, sznur. Niedługo potem wkroczył Alex. Miał tą samą minę i worek na śmieci. Chcieli mnie porwać. Nue rzuciła się na mnie ze ścierką, padłam na podłogę. W ostatniej chwili zrobiłam unik. Wstałam. Przeciwnik jakby zniknął...(?) Nagle coś (albo ktoś) zaszedł mnie od tyłu. Przyłożył materiał do moich ust i nosa. Powoli traciłam przytomność. Zdawało mi się, że wbiegł również Koss. Chyba się bili (Koss i Alex), a Nue korzystając z tego, związywała moje kończyny, krótko mówiąc ciało. Niedbale nakleiła kawałek taśmy na moje usta. Chciała zniknąć z miejsca zbrodni, ale sama nie mogła ponieść ciała. Zawinęła mnie w dywan (?) i dołączyła do bójki. Chyba znalazłam się w szafie? Czy pod łóżkiem? Dalej już nie pamiętałam...


Biegnąc korytarzem, już z daleka słyszałem niepokojące odgłosy dochodzące z mieszkania Rin. Na miejscy zastałem stojącego w otwartych drzwiach Alexa. Nad jego ramieniem dostrzegłem Nue przykładającą białą szmatkę do twarzy właścicielki mieszkania. Szarpnąłem chłopaka za rękę i wyciągnąłem na korytarz. Nie był godnym przeciwnikiem, z łatwością unikałem jego nieudolny ciosów. Już po chwili leżał nieprzytomny na ziemi. Tymczasem z mieszkania wybiegła Nue. Rzuciła się na mnie z dzikim wrzaskiem. Zaczęliśmy się szarpać. Gdzieś na schodach usłyszałem tupot ciężkich butów. Coś błyszczącego i podłużnego upadło na podłogę. Złapałem dziewczynę za nadgarstki i pchnąłem w stronę nadbiegającego Paula. On i kilku innych policjantów zajęli się Nue i wracającym do przytomności Alexem. Nie czekając na pozostałych, wbiegłem do mieszkania w poszukiwaniu Rin. Oby nic jej nie było...! Poczułem dziwne ciepło gdzieś w okolicach żeber po lewej stronie. W sypialni przy dużej szafie dostrzegłem zmięty dywanik. Z trudem łapiąc oddech, podszedłem do mebla i otworzyłem drewniane drzwi. W środku znalazłem zwinięty dywan z wystającymi u góry złotymi kosmykami. Rin... Ostrożnie wyciągnąłem dywan, ważył chyba z tonę. Pospiesznie rozwinąłem włochaty materiał. Wreszcie ujrzałem nieprzytomną dziewczynę. Sprawdziłem tętno. W porządku, tylko skąd na moich palcach pojawiła się krew? Cały świat zakołysał się nagle. Upadłem koło Rin i zapadłem w ciemność. Gdzieś jeszcze w zanikającej świadomości zabłysła ostatnia myśl. Dlaczego czułem gorącą ciecz na lewym boku...?


Rin i Koss

Wieczór upłynął nam bardzo miło. Jedliśmy, piliśmy i gawędziliśmy. Nie czułam zbytnio upływu czasu. A jednak mój telefon nie dał o sobie zapomnieć. Akurat w tak niepożądanej chwili zadzwonił. Wszyscy podnieśli głowy, wyglądając przy tym jak surykatki. Piskliwe miauczenie wydobywało się z mojego telefonu. Ale nie ,,miau" tylko bardziej ,,nyan". Ach, ten japoński...
- To chyba moje... - poczerwieniałam i wybiegłam do mojego urządzenia. Idiotko, czemu nie zmieniłaś dzwonka?
- Słucham? - ukryłam zdenerwowanie.
- Ciao Rin! - usłyszałam piskliwy, znienawidzony przeze mnie głosik; zresztą dobrze mi znany.
- Jakieś ważne sprawy? - zajęłam się czymś antystresowym, w tym przypadku oglądaniem paznokci. Mój ukochany wróg z gimnazjum. Nue wiem jak mogła mnie wypatrzeć, po tylu latach...
- Słuchaj, może zamieszkam gdzieś koło ciebie, żebyś nie była taka samotna... - syknęła.
- Nie dzięki, mam towarzystwo. - stanowczo odmówiłam. Oby nie wyczuła kłamstewka.
- W sumie skoro wiem już gdzie mieszkasz, w ogóle wprowadzę się niedaleko. Taka wiedza nie może się zmarnować. Można ją użytkować do celów własnych lub komercyjnych. Co wybierasz? - zaśmiała się szyderczo.
- Nic. - rozłączyłam się. Teraz to na pewno nie będę mieć dobrego nastroju. Raczej nie. Powróciłam do towarzystwa. Uśmiechnęłam się sztucznie udając, że nic się nie stało. Może się nie zorientują...
Tym razem się myliłam...


- Rin, coś nie tak? - spojrzałem na dziewczynę uważnie.
- Wszystko ok. - uśmiechnęła się nijako - Ktoś pomylił numery.
- Nie ściemniaj kobieto. - Rill, podobnie jak ja, nie dała się zwieść
- Na prawdę wszystko ok. - Rin usadowiła się wygodnie na sofie, patrząc z niezwykłą uwagą w telewizor, wyłączony telewizor...
- W porządku. - spojrzałem wymownie na kuzynkę, która natychmiast zamilkła.
Siedzieliśmy jeszcze jakieś piętnaście minut, jednak rozmowa nie kleiła się jak wcześniej. Gdzieś zniknął cały beztroski humor.
- Pora spać dziewczyny.
- Jeszcze wcześnie... - jęknęła Rill.
- Tylko nie sieć za długo. Chodź księżniczko. - pociągnąłem Rin za rękę w stronę schodów.
Na piętrze otworzyłem przed nią drzwi do mojego pokoju. Dziewczyna zawahała się.
- A ty gdzie będziesz spał?
- O mnie się nie martw. - pocałowałem ją i wepchnąłem do pokoju.
Zszedłem na dół do kuzynki. Podejrzewałem, że i jej tajemniczy telefon nie dawał spokoju. Długo rozmawialiśmy z Rill, zastanawiając się nad powodem dziwnego zachowania Rin. Obstawiałem tego natręta Alexa. Torebka dziewczyny razem z komórką leżała na szafce w przedpokoju, ale jakoś nie mogłem się zdobyć na sprawdzenie numeru. Przed drugą postanowiliśmy pójść spać. Zapukałem cicho do drzwi pokoju, mając cichą nadzieję, że Rin zasnęła. Nie myliłem się. Zdjąłem ubranie i wskoczyłem pod kołdrę.
- Koss..? - wymamrotała zaspana.
- Śpij kochanie. - przytuliłem ją. 


Ciepło Kossa pomogło choć trochę mi zasnąć. Przynajmniej ta jędza się nie włamie i nie wiem co zrobi. Myślałam nad tym telefonem. Czy to ma związek z Alexem. Nie mam już pojęcia. Trochę zajęło mi myślenie, ale z trudem (ale zawsze) udało mi się zasnąć.


***

Nazajutrz obudziłam się koło 12, ale chłopak jeszcze spał. Poleniuchowałam trochę, bo w końcu ciepełko w łóżku nie może się zmarnować. Oczy miałam lekko podkrążone, a na głowie jedną wielką szopkę. Wyglądałam jakbym cały dzień zajmowała się jakimś gospodarstwem. Moje ciało stawiało opór, ale jednak musiałam chociaż przemyć twarz i rozczesać włosy. Na paluszkach wyszłam z pokoju w celu znalezienie jakiejkolwiek łazienki. W końcu znalazłam. Pochwyciłam szczotkę i obmyłam twarz zimną woda. Cóż, może się nie przestraszy a Rill mnie nie udusi (zakładam że ta szczotka należała do niej). Wróciłam do Kossa. Duszno tu, więc otworzyłam okno, ale nie na godzinę tylko na chwilę. Kiedy uznałam, że nie było już tak duszno, zamknęłam okno. Wróciłam do chłopaka i wtuliłam się w niego. Tym razem się przebudził.
- Dzień dobry, kochanie. - powiedziałam pogodnie.


- Dzień dobry księżniczko. - pocałowałem ją - Dobrze spałaś?
- Strasznie chrapiesz.... - pożaliła się.
- Dlatego masz podkrążone oczy? - uniosłem jej podbródek - Rin, kto wczoraj do ciebie dzwonił? - spytałem już poważnie.
- Nikt ważny... - odwróciła głowę.
- Kochanie, przecież widzę...
- To... była Nue. Chodziłyśmy razem do gimnazjum. Zawsze starała się uprzykrzyć mi życie... Znalazła mnie i chce zamieszkać gdzieś niedaleko... - zamknęła oczy.
Otarłem jej łzę i przytuliłem.
- Nie martw się, jestem przy tobie.
- Koss... - westchnęła - nie wiesz przez jakie piekło przeszłam...
- Poradziliśmy sobie z Alexem, poradzimy sobie i z Nue. - powiedziałem, głaszcząc dziewczynę po włosach - Może pyszne śniadanie poprawi ci humor. - uśmiechnąłem się do niej, niestety bez wzajemności.
Ubrałem się i razem zeszliśmy na dół. Z kuchni dochodziły smakowite zapachy i wesołe pogwizdywanie Rill.
- Nareszcie wstaliście! - postawiła na stole w salonie talerze z apetycznie wyglądającym śniadaniem - Smacznego.
Po posiłku postanowiłem razem z Rin zajrzeć do jej mieszkania i małego podopiecznego. Przez całą drogę do bloku paplałem bez sensu, żeby poprawić humor dziewczynie. Niestety wszystkie moje zabiegi poszły na marne. Tuż przed drzwiami do klatki schodowej dostrzegliśmy stojącą dziewczynę.
- Cześć Rin! - pomachała nam ręką. 


Zignorowałam ją. Jak nigdy nic podeszłam do drzwi od klatki schodowej, jednak dziewczyna mi to utrudniła. Oparła się o drzwi bym nie mogła ich otworzyć.
- Co tam u ciebie słychać? - zapytała z ze złowrogim błyskiem w oku.
- Nic. - wyminęłam ją. Udało mi się uniknąć niezbyt miłej konwersacji i przy okazji dostać się do domu. Koss pokręcił z politowaniem głową. Pewnie myśli że jednak nie jest taka zła. Biedaczek, jeszcze zobaczy jej prawdziwe oblicze. Utapirowane dziewczyny nie przypadają mi do gustu, szczególnie te z ciętym językiem pragnące uwagi. Skąpe ubranie też nie należy do ulubionych. W dodatku kilka lat temu należała do tych ,,bogatszych i popularniejszych" właśnie ci dokuczają tym ,,z niższych sfer". Weszliśmy do mojego mieszkania. Jak tylko wszedł, zamknęłam drzwi.
- Czemu się tak denerwujesz? - zapytał jakby nigdy nic. Czy nawet mój chłopak mnie nie rozumie? Bez słowa wtuliłam się w jego koszulę. Uśmiechnął się i objął mnie. Złość i stres minęły bardzo szybko. Kot też dołączył ocierając się o nasze nogi. Mruczał cicho. Już po chwili powróciły mi siły i Koss rozluźnił uścisk. Usiedliśmy na kanapie, a zwierzątko domagające się głaskania wskoczyło na moje kolana.
- Teraz opowiedz mi wszystko dokładnie. - chwycił mnie za rękę. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam :
- A więc... - pogłaskałam kociaka.



- Wszystko zaczęło się dość banalnie. Byłam nowa w klasie i nie należałam do elity najbogatszych. - westchnęła - Nue to "panienka z dobrego domu". Zawsze najmodniejsza i najmądrzejsza... Gdyby nie bogaci rodzice, pewnie nie zdałaby do następnej klasy. Wybrała mnie na kozła ofiarnego, bo jej chłopak często ze mną rozmawiał! - zacisnęła pięść - Zaczęło się od drobnych żartów, podstawiania nogi na korytarzu, wyśmiewaniu na forum klasy. Na początku nie reagowałam, wiedziałam, że będzie tylko gorzej... Nue wymyśliła kilka wyjątkowo przykrych kawałów. Zafarbowała mi strój na w - f, wysypała zawartość kosza na głowę i jeszcze.... - zaśmiała się gorzko - Nie ważne. Miałam tego serdecznie dość! Po zajęciach znalazłam ją na boisku za szkołą. Wyśmiewała z koleżankami jakiegoś ucznia. Stanęłam w jego obronie. Zaczęłyśmy się szarpać. Chyba wyrwałam jej kosmyk włosów.... Nagle pojawił się jej chłopak z dyrektorką. Obie trafiłyśmy do gabinetu. Okazało się, że Nue nie tylko mnie dręczyła. Została wyrzucona ze szkoły. Chyba wszyscy odetchnęli wtedy z ulgą.
- Przeszłaś piekło... - przytuliłem ją mocniej - Rin jestem przy tobie i nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić. - wyszeptałem w jej włosy.
- Nie wiesz jak się cieszę...
Głaszcząc dziewczynę po włosach, odczekałem, aż się uspokoi.
- Kochanie myślę, że coś słodkiego zdecydowanie poprawi ci humor. - mrugnąłem do niej - Idę do sklepu, zamknij za mną drzwi i czekaj aż wrócę. - pocałowałem ją - Nie martw się tą dziewczyną.
Zostawiłem smutną Rin w mieszkaniu, a sam ruszyłem prawie pustą ulicą w poszukiwaniu sklepu spożywczego.


Mimo drzemki - byłam zmęczona. Miałam opuchnięte oczy od płaczu. Z trudem podniosłam się z podłogi. Ostatkiem sił poszłam po dwie miski i trzy łyżki. Potem ledwie żywa usiadłam na kanapie.
- Dobrze się czujesz słonko? - dotknął mojego czoła - Jesteś ciepła.
- Przejdzie mi! - machnęłam ręką i porozkładałam sztućce i naczynia. - No to zacznijmy ucztowanie!
Nakładaliśmy Nutellę do misek i po prostu jedliśmy. Poprawiło mi to humor. Szybko opróżniliśmy słoik.
- Spotkałeś ją? - zapytałam nawijając kosmyk włosów na palec.
- Tak... - zajrzał do słoika w poszukiwaniu jakiejkolwiek zawartości.
- Mówiła ci coś? - przeszły mnie dreszcze.
- Tak... Że niby jest twoją koleżanką, pytała się o ciebie... Chciała ze mną iść, ale w końcu ją spławiłem. Powiedziałem żeby się odczepiła. Jest niezłą aktorką... - uniósł oczy ku niebu. Wieczór minął nam świetnie. Jednak Koss musiał już iść. Pożegnałam się z nim i zamknęłam drzwi. Nakarmiłam kota a sama poszłam się umyć. Szybko uporałam się z potrzebami i w końcu poszłam spać. Kot przyszedł do mnie do łóżka. W nocy było mi bardzo gorąco, miałam 38 stopni gorączki. Przeszywały mnie też zimne dreszcze. Doszedł jeszcze kaszel. O czwartej nad ranem wycieńczona zasnęłam, ale obudziłam się cztery godziny później. Dzisiaj nie pójdę do szkoły... Postanowiłam wysłać Kossowi sms'a:
,,Jestem chora. Nie czekaj na mnie. Wpadnij po zajęciach jak będziesz mógł"
Nie byłam głodna, ale by nie umrzeć, zjadłam wafla ryżowego i wypiłam miętową herbatę. Skierowałam się do łazienki za potrzebą. Szybko znalazłam się w łóżku. Kot zbudził się i poszedł zjeść.


Wychodząc z domu, postanowiłem poczekać pod blokiem na Rin. Miała zajęcia o tej samej porze. Za piętnaście ósma dziewczyny nadal nie był. Nacisnąłem guzik domofonu, po dłuższej chwili usłyszałem słaby, zachrypnięty głos.
- Kto tam...?
- To ja kochanie, Koss.
- Jestem chora, nie dostałeś mojego smsa?
Ups... Miałem wyciszony telefon...
- Mam pomysł, skoczę do apteki i za 10 minut jestem u ciebie. - sprawnie zmieniłem temat.
- Nie chcę, żebyś się zaraził...
- Za 10 minut księżniczko.
Zgodnie z umową stanąłem pod blokiem punkt ósma. Jakaś kobieta wychodząc z klatki schodowej, zostawiła mi uchylone drzwi. Biegnąc na górę, przeskakiwałem po kilka stopni na raz. Wreszcie stanąłem pod drzwiami mieszkania dziewczyny. Zastukałem.
- Jesteś tam Rin?
Otworzyła mi zawinięta w koc.
- Moje biedactwo... - odłożyłem reklamówkę z zakupami na szafkę i wziąłem Rin na ręce - Musisz leżeć księżniczko.
Zaniosłem ją do łóżka.
- Zrobię ci herbatę.
- Dziękuję Koss.
Po chwili wróciłem z ciepłym napojem i lekami. Postawiłem wszystko na szafce nocnej.
- Mam dla ciebie parę cukierków kotku i maść rozgrzewającą. Powinna pomóc.
- A zajęcia? - wyszeptała słabym głosem.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, kochanie. - pocałowałem ją w czoło i podałem kilka tabletek do połknięcia.


-Ale będziesz musiał nadrabiać... - wychrypiałam.
- Nieważne... Teraz się mną nie martw i odpocznij... - okrył mnie kołdrą. - Przyjdę do ciebie za chwilę zmierzyć temperaturę.
Teraz już nie miałam ochoty wychylać się z łóżka. Było mi zimno, a raz gorąco. Co chwilę wystawiałam nogę lub zakrywałam się po uszy. Bolałam mnie głowa, a gdybym wstała, na pewno straciłabym przytomność. I jak chłopak mówił, wrócił z termometrem.
- Jak się czujesz? - dotknął mojego czoła. - Jesteś gorąca.
Podał mi termometr bym zmierzyła temperaturę. Miałam trzydzieści osiem i trzy kreski. Trochę niżej niż ta co miałam w nocy, ale nadal dużo.
- Może chociaż zrobię ci herbatę? - wiedziałam że to niemożliwe, ale nie mogłam zostawić na pastwę losu gościa.
- Ty nie myśl o herbacie tylko leż, ja sam sobie zrobię. Spróbuj się zdrzemnąć - puścił do mnie oko i rzucił w drzwiach - Zajrzę do ciebie za chwilkę.
Muszę przyznać, że Koss naprawdę jest nadopiekuńczy. Czy on miał kiedyś dzieci? Mój organizm stanowczo domagał się snu. Może tym razem warto go posłuchać... Przekręciłam się na bok w stronę
drzwi i zasnęłam. Mam nadzieję że nie chrapię. Już prawie byłam w objęciach morfeusza, ale przerwał mi to dźwięk klaksonu. Zdenerwowana odrzuciłam kołdrę i wyjrzałam za okno. Chciałam zganić tego, który przeszkodził mi w śnie.


Nawet w kuchni słyszałem uporczywy dźwięk klaksonu. Zdenerwowany rzuciłem z hukiem łyżeczkę do zlewu i wyjrzałem przez okno. Przed blokiem zaparkowało znajome BMW... Czego on znowu chce?! Już miałem odejść od okna, kiedy dostrzegłem jakiś ruch na dole. To Nue wybiegła z klatki schodowej w króciutkiej mini i wysokich szpilkach. Nie wiem jakim cudem potrafiła poruszać się w obcisłym ubranku i w butach na cieniutkim obcasie. Kobiety.... Nie muszę chyba dodawać, że wsiadła do samochodu. Kierowca ruszył z piskiem opon. Taaa... Na pewno są siebie warci.... Zajrzałem do pokoju Rin. Nie spała, zamiast tego obserwowała świat za szybą zawinięta w grubą kołdrę.
- Kochanie powinnaś leżeć....
- Widziałeś ich?! - westchnąłem, klakson musiał ją obudzić.
- Chodź. - podszedłem do niej i zaprowadziłem z powrotem do łóżka - Musisz leżeć, masz gorączkę!
- Ale...
- Żadnych "ale"! Leż i wygrzewaj się księżniczko. - pocałowałem ją w czoło - To zalecenia twojego lekarza. - puściłem jej oko.
Zamknąłem jeszcze okno i spuściłem żaluzje.
- Śpij kochanie. - rzuciłem w drzwiach.
W kuchni dopiłem ciepłą herbatę. Prawdę mówiąc ja też nie czułem się dzisiaj najlepiej....


Rin i Koss

- No dobrze, wysiadajcie. - wyłączył radio. - A ja pójdę zaparkować.
Uff... odjechał. Wbiegliśmy do restauracji. Usiedliśmy przy pierwszym lepszym stoliku czteroosobowym. Sprawdziłam czy nie idzie nasz amant.
- Ej, a co będzie jak on mi coś zrobi? - spytałam pełna obawy.
- Raczej nie... Tylko tak na wszelki wypadek nie idź z nim na osobność...
- Dobrze... ok, idzie! - po chwili zachowywałam się jak nigdy nic.
Poczłapał do nas i usiadł. Wyszczerzył te swoje zęby. Ohyda.
- I jak? Wybrałyście już coś? - zapytał amant. Nie zaglądaliśmy do menu... Szybko go pochwyciłam i wybrałam pierwsze lepsze danie.
- T-t-ak. Ja wezmę...spaghetti bolognese! - powiedziałam z włoskim akcentem.
- To ja... sushi z tuńczyka. - wymamrotał Koss.
- Dobry wybór. Zaraz przyjdzie obsługa. - błysnął złotym zębem.
I rzeczywiście. Pojawiła się kelnerka z notesem.
- Co dla państwa? - spytała ze sztucznym uśmiechem.
- Dla tych pań sushi z tuńczyka i spaghetti bolognese, a dla mnie krewetki.
- Widzę że smakosz z pana! - pani z obsługi była pełna podziwu. - Dania będą za pół godziny, góra godzinę.
Odeszła. Zostało nam czekanie. Mam nadzieję że nie będzie zadawał pytań do mnie. Oby...


Rin obserwowała mnie uważne. Wiedziała, że coś kombinuję... Przez pewien czas panowało krępujące milczenie. W końcu Alex przemógł się i cicho westchnął.
- Rin zastanawiałaś się nad moją propozycją? Jest nadal aktualna. - puścił do niej oko i nachylił się nad stołem.
- Oczywiście i...
- Ja również sporo maluję. - przysunąłem się nieco w stronę chłopaka - Widzisz, Rin sporo mi o tobie opowiadała.
- Tak? Mam nadzieję, że nic złego? - położyłem rękę na oparciu krzesła chłopaka, żeby uniemożliwić mu dyskretne przesuwanie się w stronę dziewczyny.
- Och, same dobre rzeczy. - zatrzepotałem rzęsami i nawinąłem kosmyk włosów na palec - Widzisz, uwielbiam malować akty - przysunąłem się do niego jeszcze bliżej, na co Alex zbladł ciutkę - i chciałam zaproponować ci... No wiesz....
Tym razem Alex już nie krył strachu i nadal walczył o możliwość zwiększenia dystansu między nami.
- Często onieśmielam mężczyzn swoim wzrostem. Mam nadzieję, że do nich nie należysz? - spojrzałem na niego z udawanym żalem.
Chłopak wziął głęboki wdech i odwrócił się w moją stronę.
- Ależ skąd...
- To dobrze... - zdjąłem rękę z oparcia jego krzesła i wolno pogłaskałem go po ramieniu.
Odniosłem dziwne wrażenie, że chłopak zaraz ucieknie z krzykiem. Po przeciwnej stronie stołu Rin dusiła się ze śmiechu, więc delikatnie kopnąłem ją w stopę.


Ten widok bardzo mnie rozbawił! Zaczęło się od cichego chichotu, skończyło na głupim śmiechu. Na szczęście zdążyłam temu zapobiec, zasłaniając usta rękoma. Zaczęłam się dusić. Oswobodziłam uścisk. Czerwień na twarzy powoli znikała. Wracała do normalnego koloru. Następnie dostałam kopniak w stopę.
-Ogarnij się! - ledwo usłyszałam. Ustatkowałam się więc, poprawiłam włosy i usiadłam prosto. Koss i Alex skończyli konwersację i skupili się na obiekcie ich wojny - czyli mnie. Mieli coś mówić, ale w samą porę przyszedł kelner z wózkiem.
- Oto pańskie dania. - zaczął kolejno kłaść talerze. Każdy miał już swoje i zanim odjechał, zapytał :
- Rachunek razem, czy osobno?
- Razem. - powiedział amant.
Odjechał. Ja tymczasem natężyłam głowę w celu błyskawicznego przypomnienia podstawowych zasad savior-vivre. Dawno nie byłam w eleganckiej restauracji, a szybko zapominam... Więc spaghetii je się łyżką i widelcem... Ta w prawej, tamten w lewej. Uff, pamiętam. Spojrzałam z politowaniem na mojego chłopaka. On wybrał sushi, to rozprawianie się z mnóstwem sztućców jego wypadku trochę potrwa... W końcu w tłumie narzędzi pochwycił pałeczki. ,,Trzeba się jakoś rozprawić z Alexem!" - spojrzałam znacząco na mojego rycerza czekając na rozwój wydarzeń.



Po chwilowej gonitwie kawałka ryby po talerzu, wreszcie złapałem ofiarę pałeczkami i przełknąłem z trudem. Kiedy przyszła kelnerka, byłem tak zdenerwowany, że palnąłem co mi ślina na język przyniosła, czyli nieszczęsne sushi... Nienawidzę surowej ryby! Miało to także swoje dobre strony... Spojrzałem ukradkiem na Alexa. Ten walczył ze swoim daniem jak zawodowy rycerz, czyli stuprocentowy zakuty łeb. Podważyłem pałeczką zawiniętą porcję sushi i wyrzuciłem z talerza. Trafiła prosto za rozpiętą koszulę amanta... Bingo!
- Dość tego! - rzucił sztućcami o talerz i wyjął portfel - Rin, jak będziesz chciała pogadać to masz mój numer. Na następne spotkanie nie zabieraj niezdarnych koleżanek! - upuścił banknoty na stół i pobiegł w stronę wyjścia z restauracji. Niestety pechowa kulka sushi znalazła wreszcie drogę na wolność i upadła wprost pod nogi chłopaka. Pośliznął się i ku ogólnemu rozbawieniu nakrył nogami. Czerwony jak piwonia pozbierał się niemrawo i wypał z restauracji.
- Oj, nie prędko go zobaczymy... - powiedziałem z żalem cienkim głosem i westchnąłem.
- Koss zrobiłeś to specjalnie! - Rin pogroziła mi palcem, jednak nie potrafiła ukryć uśmiechu. 


Koss próbował mnie przytulić, ale odepchnęłam go.
- Co jest? - spytał zawiedziony.
- W domu tak, teraz nie. Wszyscy myślą że jesteś kobietą. No i jak wyjdziemy wtedy? - przejechałam symbolicznie palcem po krtani. Wierciłam się, bo byłam zniecierpliwiona. Byłam zniecierpliwiona, bo chcę by przyszedł kelner z rachunkiem. Jak przyjdzie z rachunkiem, zapłacimy i szybciej wyjdziemy z tej szopki. A im szybciej tym lepiej. Chciałam już znaleźć się u siebie w domu, najlepiej w swoim łóżku. Nic już dzisiaj nie robić i przespać cały dzień. Nie przyznaję się nikomu, ale jestem strasznym leniuchem. Potrafię nie wychodzić z łóżka. Cenne ciepełko nie może być zmarnowane. Tu chodzi o rachunek, a już rozpędzam się z lenistwem. W końcu przyszedł.
- Rachuneczek razem czy osobno? - zapytał facet z długopisem i notesem.
- Razem! - odpowiedzieliśmy jednocześnie.
- Hm, na rachunku były zapisane trzy osoby, a widzę tylko dwie. Co się stało z klientem? - spojrzał zamyślonym wzrokiem.
- Ym... - spojrzałam na sufit jakby tam miało pojawić się jakieś bóstwo i zesłać jakąkolwiek pomoc. - Coś mu wypadło i musiał wyjść. Ale zostawił nam pieniądze i powiedział, że mamy zapłacić za niego.
Cóż, mogę się uznać za mistrzynię w szybkich wymówkach i tłumaczeniach. Gość z obsługi zadawał kilka pytań, zapłaciliśmy i poszedł. Na nas też nadszedł czas więc szybko i bezszelestnie ulotniliśmy się z restauracji.
- No, a teraz musicie mnie przywrócić do normalnego stanu... - mruknął z niezadowoleniem.


Wreszcie dotarliśmy do domu. Już w ganku zrzuciłem wstrętne buty (jak kobiety mogą wytrzymać w czymś takim...?!). Kilkoma susami znalazłem się na piętrze i w swoim pokoju.
- Nareszcie...! - zdjąłem ubranie z wielką ulgą.
Założyłem zwykłe jeansy i narzuciłem czarną koszulę. Nie trudziłem się z zapinaniem guzików. Na bosaka zszedłem na dół i rozłożyłem się wygodnie na sofie w salonie. Dziewczyny tymczasem zamknęły się w kuchni. Pewnie dla bezpieczeństwa.... i dobrze! Zmieniając kanały, uważnie nasłuchiwałem tajemniczych odgłosów dochodzących z kuchni. Co one tam robią? Pół godziny później wyszły z tacą pełną smakołyków.
- Koss? Jesteś głodny? - Rill zbliżyła się pierwsza.
Zawsze była odważna.... Za dziewczyną dostrzegłem Rin. Podeszła do mnie nieśmiało.
- Kochasz mnie jeszcze? - kąciki ust uniosła w delikatnym uśmiechu.
Zrobiłem groźną minę. Niestety nie wytrzymałem tak zbyt długo. Nie pozwoliła mi na to zbolała mina Rin. Złapałem ją za rękę i usadowiłem na swoich kolanach.
- Oczywiście kochanie. - powiedziałem przytulając ją mocno - Tylko nie każ mi więcej zakładać babskich ciuchów.
- Dlaczego? Było ci w nich do twarzy. - Rill w ostatniej chwili uchyliła się przed nadlatującą chmarą popcornu - Tylko żartowałam! - zaśmiała się i usiadła koło nas.
- Skoro mamy już tyle żarcia i Koss nie chce nas zabić, to może pooglądamy jakiś film? - zaproponowała zabierając mi pilota.
- Wyrzucamy ją za drzwi? - szepnąłem Rin do ucha i pocałowałem ją.


- Jak przyszła z dobrej woli, to niech zostanie! - zaśmiałam się (oczywiście szeptem). Jak dobrze że znaleźliśmy się już w spokojnym miejscu, gdzie nikt nas nie obserwuje. Przekąski, film i Koss to to, czego mi było teraz trzeba.
- Może... HORROR! - jakieś łapska chwyciły mnie za ramiona i wysyczały. Pisnęłam, a zmorą za moimi plecami była Rill. Spojrzałam na nią z wyrzutem, aż potem śmiałam się z nią do rozpuku.
- O wilku mowa, a komedia? - wyjrzał zza sofy Koss.
- Dobrze... ale nie komedia! - powiedziałyśmy jednocześnie. Oburzył się, ale po jakimś czasie jego wyraz twarzy złagodniał.
- Nie zapinasz koszuli? - spytała złośliwie jego kuzynka. - Nie wstyd ci?
- Mi to nie przeszkadza... - zrobiłam minę znaczącą ,,nie mam nic z tym wspólnego". Na stoliku spostrzegłam jakąś gazetkę, pewnie telewizyjną. Pochwyciłam ją i otworzyłam na stronie z dniem dzisiejszym.
- Akurat za chwilę zacznie się taki fajny film o zombie! - byłam zachwycona jak przedszkolak watą cukrową. Lubię filmy mroczne, pod warunkiem że mam się do kogo przytulać. Puściłam oko do dziewczyny, by ta włączyła telewizor. Pokazałam na palcach na jakim kanale.
- Muszę... - jęknął Koss.
- AKURAT TERAZ?! Dobra, leć póki nie ma reklam! - udałam zdenerwowaną. Ten poleciał szybko do toalety, ale szybko wrócił.
- No to możemy zaczynać... - Rill sięgnęła po popcorn.



I tak oto wylądowałem między dwiema niewiastami trajkoczącymi w najlepsze i wyjadającymi popcorn w pudełku na moich kolanach. Okruszki oczywiście również lądowały w najbliższym otoczeniu pudełka... Uśmiechnąłem się lekko i oparłem ręce na oparciu sofy. Film był dość... nudny. Fanatycy krwawych scen byliby zachwyceni...
- On za chwilę zginie. - powiedziałem beznamiętnie.
- Ciii!! - obie równocześnie zasłoniły palcem usta i wpatrywały się w ekran z wielkim skupieniem.
Podniosłem oczy ku niebu. Pół minuty później nieszczęsny facet zginął rozszarpany przez grupę zombi. Obie panie w odpowiednich momentach wtuliły się we mnie, unikając kontaktu wzrokowego z drastycznymi scenami.
- A nie mówiłem?
- Cicho! Psujesz całą zabawę! - Rin ostrożnie wyjrzała zza poły mojej koszuli.
- Jak oglądałeś to nie zdradzaj! - z drugiej strony Rill odsłoniła oczy.
Odczekałem piętnaście minut siedząc cichutko i czekając na odpowiednią chwilę. I właśnie nadeszła... Młoda kobieta szła ostrożnie pustym korytarzem, mijając po obu stronach otwarte drzwi. Dalszy bieg wydarzeń był łatwy do przewidzenia. W chwili największego napięcia złapałem dziewczyny za ramiona, krzycząc głośne "łłłłłłłłłłłłłaaaaaaa!!!". Efekt był piorunujący.! Dałbym głowę, ze obie podskoczyły co najmniej pół metra w górę...
- Koooossss!!! - rozległo się równocześnie z obu stron.

- Czemu akurat teraz? - udałam oburzenie. Film właśnie miał się kończyć, więc nieopłacalne było dalsze oglądanie. Stanowczym ruchem wyrwałam Rill pilota i wyłączyłam urządzenie.
- Może już dość. Porozmawiajmy jak ludzie. Kiedyś ta telewizja zniszczy ludzkość! - wykazałam się dyplomacją. Wyrazy twarzy moich towarzyszy złagodniał. Dziwne, że bardzo szybko robi się ciemno. Nim zauważyłam, zapanował mrok.
- Hm... to może... ja zrobię coś do picia? - chciałam się ulotnić do samotnego pomieszczenia na chwilę pomyśleć, ale towarzystwo uparcie mi odmówiło.
- Ja pójdę! - powiedziała odważnie Rill jakby miała właśnie wkroczyć do jaskini lwa.
- Ale ja chcę! - zrobiłam minę upartego przedszkolaka płaczącego, bo rodzic nie chce kupić mu czekolady z tandetnym chińskim badziewiem.
- Ale ja zrobię ! - zawtórowała mi dziewczyna. I tak właśnie zaczęła się mała-wielka kłótnia o herbatę.
- Ja! - tupnęłam nogą.
- Ja!- tupnęła nogą.
- Ja! - dalszy bieg wydarzeń był jasny.
- JA!
- SPOKÓJ! - zażartą dyskusję przerwał nam Koss. - Skoro Rin tak zależy to niech pójdzie.
- Yes! - podskoczyłam i pobiegłam do kuchni. Szczelnie pozamykałam się na klucz, odłożyłam go na jakieś krzesło i postawiłam wodę. Usiadłam na siedzisku (oczywiście nie na tym gdzie znajdowały się owe klucze) i po cichu się zastanawiałam. Nagle wysiadły bezpieczniki.
- Pechowy dzień... - mruknęłam pod nosem. - KOSS!
- Co? - spytał jakby nigdy nic.
- BEZPIECZNIKI! NIE MOGĘ WYJŚĆ! - mój głos idealnie roznosił się po mieszkaniu.


W mieszkaniu zapadła ciemność
- Koss?! - dobiegło równocześnie z kuchni i sofy tuż obok.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Teraz wiedziały do kogo się zwrócić. Ach te kobiety...
- Rill zostań na miejscu. Rin nie ruszaj się. - krzyknąłem - Zaraz będzie światło.
- Koss.... - z kanapy rozległ się zalękniony szept kuzynki.
- Pospiesz się! Wiesz, że nie lubię ciemności! - kuchenny więzień także nie dawał o sobie zapomnieć.
Westchnąłem cicho. Całe szczęście, że są tylko dwie. Chociaż z drugiej strony... Poszedłem do przedpokoju pogrążony w myślach o małej, złotowłosej dziewczynce z intensywnie niebieskimi oczami jak jej matka...
Minutę później pojawiło się światło. Wchodząc do pokoju, usłyszałem chóralne okrzyki radości obu dziewcząt. Rin postanowiła wyjść ze swojej oazy spokoju i przysiadła przy mnie na sofie.
- Mój bohater! - dostałem buziaka w policzek.
- Doliczę ci to do rachunku. - uśmiechnąłem się szelmowsko, unikając jednocześnie nadlatującej poduszki.
- Dzieci, spokój, bo nie dostaniecie deseru! - Rill weszła do pokoju, niosąc tacę z kubkami i lodami w salaterkach.
- Ja byłem grzeczny. - przybrałem niewinny wyraz twarzy.


Rin i Koss

Roześmiani trzymając się za ręce opuściliśmy park. Torba radośnie podskakiwała. Nie bałam się, bo latarnie świeciły dość mocno, poza tym - Koss był ze mną.
- Wiesz co? - spojrzałam na niego.
- Wiem.
- Co wiesz? - poprawiłam spadającą torbę.
- Że cię kocham! - przyciągnął mnie do siebie.
- To to ja też wiem! - zaśmiałam się i oswobodziłam z uścisku. - Dość tego dobrego, jestem zmęczona.
Przeciągnęłam się. Przyśpieszyliśmy kroku.
- Odprowadzę cię. - powiedział. - Wiem, że się boisz ciemności.
- Wow, czytasz mi w myślach!
Z braku zajęcia spojrzałam na paznokcie. Jednak po chwili wpadł mi do głowy pomysł. Uśmiechnęłam się złośliwie. Delikatnie pchnęłam Kossa biodrem.
- A więc tak ze mną pogrywasz? - uśmiechnął się, ale w ciemności mało widać. Opuściliśmy park. Coraz bliżej było do mojego domu. W końcu dotarliśmy.
- No to do zobaczenia księżniczko! - pożegnał się ze mną.
- Do zobaczenia! - cmoknęłam go w policzek i on oddalił się.
Mozolnie wyszłam na piętro. Uch, jaka jestem zmęczona. W domu nie zastałam większych szkód oprócz otwartej lodówki i rozrzuconej karmy.
,,Jak cicho w tym domu'' - pomyślałam. Moje rozmyślanie przerwało miauczenie z nad szafy. Na niej siedział kociak. Zdjęłam uciekiniera i bez jakichkolwiek sił padłam na łóżko.

*** Rano

Obudziłam się około 12. Ziewnęłam i wstałam z łóżka. Zajęłam się podstawową toaletą i poszłam do kuchni. Od mojej aktywności minęło pół godziny. Mam nadzieję że o tej porze on nie śpi. Pewna siebie pochwyciłam telefon i wykręciłam do Kossa. 


Jak przez mgłę usłyszałem telefon. Ziewnąłem potężnie i otworzyłem zaspane oczy. Niestety przez całą noc myślałem o Rin... i o Alexie. Zwłaszcza o tym, co mu zrobię, jeśli spróbuje tylko spojrzeć na mojego anioła. Uporczywy dźwięk przypomniał mi o komórce. Podniosłem ją z szafki nocnej i przystawiłem do ucha.
- Halo? - zabrzmiał zaspany głos, mój głos...
- Koss, ty jeszcze śpisz? O tej porze? - perlisty śmiech po drugiej stronie sprawił, że poczułem mile ciepło w okolicy serca.
- Tak kochanie, przez ciebie nie zmrużyłem oka... - pożaliłem się.
- Biedaku, będę u ciebie za 10 minut.
- Nie! - krzyknąłem nim zdążyłem pomyśleć.
- Coś się stał? - zapytała pełna obaw.
- Wszystko w porządku..
- Koss?
- Na samą myśl, że ten cholerny cwaniaczek, mógłby cię spotkać po drodze...
Po drugiej stronie rozległ się śmiech dziewczyny
- Oj, jesteś słodki. To czekam na ciebie przed blokiem. - rozłączyła się.
Niewiele myśląc, wskoczyłem pod prysznic, ubrałem się i w biegu zjadłem kanapkę. 10 minut później czekałem na Rin pod klatką schodową. Wyszła uśmiechnięta jak zawsze. Tym razem miała na sobie jasną sukienkę podkreślającą jej kształtną figurę i długie nogi. Pocałowała mnie na powitanie.
- To gdzie pójdziemy dzisiaj?
Nim zdążyłem odpowiedzieć, dostrzegłem zwalniające czarne BMW. Nie muszę chyba wspominać kto siedział za kierownicą i szczerzył białe zęby. Miałem ochotę zetrzeć mu z twarzy ten uśmieszek.


No nie! Znowu on! I jak tu się pozbyć natręta... Zdjął okulary i wyszczerzył te wybielane zęby...
- Co ty tu robisz Alex?! - spytałam rozczarowana. Normalnie ludzie są tacy natrętni, nie uszanują czegoś takiego jak prywatność. Teraz w końcu wiem, jak musi się czuć Miku, jak chora i rozczochrana wychodzi do sklepu.
- A tak, przejeżdżałem przypadkiem... - zrobił niewinną minę. Ja i Koss wiedzieliśmy, że to kłamstwo. Znowu trzeba jakoś wybrnąć. Szturchnęłam go łokciem z miną ,,weź coś wymyśl".
- Ja i Rin idziemy... idziemy... - zamyślił się. Spojrzałam znacząco na samochód. - zapisać się na lekcję... bo Rin chce zdawać na prawo jazdy.
- Więc musimy już iść, bo nie będzie miejsc!
Amant włożył okulary i wsiadł do BMW.
- No dobrze, ale pamiętaj Rin - jakbyś miała jakiś problem - zadzwoń. - wiedziałam że on to robi specjalnie, by Koss był zazdrosny. Uff, odjechał.
- Chodźmy, zanim wróci. - chwyciłam go za rękę i ruszyliśmy. - Właśnie, gdzie idziemy?
- To może tym razem do mnie? Taki mały rewanż. - ścisnął trochę mocniej moją rękę.
- A daleko do ciebie? - spytałam zakłopotana.
- Nie, zaledwie kawałek. Chodź, bo się zorientuje że to kłamstwo. - trochę zmieszani ruszyliśmy.


W zamyśleniu ścisnąłem mocniej dłoń Rin.
- Spokojnie, już go nie ma. - szepnęła mi do ucha.
- Przepraszam. - rozluźniłem uścisk.
Milczałem całą drogę, a dziewczyna bezskutecznie próbowała wciągnąć mnie w rozmowę. Stanęła nagle i szarpnęła mnie do tyłu.
- Dlaczego jesteś... taki? - powiedziała z naciskiem.
- Bo mu nogi z du... Przepraszam kochanie. Na samo wspomnienie, jak na ciebie patrzył.... Mam ochotę mu przywalić.
Dziewczyna rzuciła mi się na szyję z uśmiechem na ustach.
- Mój rycerz. - pocałowała mnie.
Ludzie na chodniku mijali nas z wyrozumiałym uśmiechem. Lekko zakłopotany odsunąłem Rin na długość ramienia.
- To mój dom. - wskazałem na spory, zielonkawy budynek z ogrodem pełnym kwiatów.
- Piękny. - Dziewczyna z rozmarzeniem pchnęła furtkę i weszła na wykafelkowaną dróżkę.
Po obu stronach mijała kwitnące krzewy kolkwicji chińskiej. Delikatny, słodkawy zapach unosił się w powietrzy. Nagle w śród roślin dostrzegłem czuprynę srebrnych włosów.
- To dlatego znikasz na całe dnie i i przedwczoraj nie wróciłeś na noc! - kuzynka wstała z grządek i wycelowała we mnie oskarżycielsko niewielką łopatką do kwiatów.
- Rin poznaj moją kuzynkę Rill. - zasłoniłem się dziewczyną jak tarczą.
Moja księżniczka roześmiała się głośno, co pozwoliło całkowicie rozładować napiętą atmosferę.


**********************

















IMIĘ: Rill
NAZWISKO: Kossatti
PŁEĆ: kobieta
WIEK: 16 lat
URODZINY: 29.08
POCHODZENIE: Szwecja
CHARAKTER: cicha, spokojna, bardzo opiekuńcza, lubi samotność, obawia się ludzi, nieufna, zachowuje dystans, łatwo ją zranić.
APARYCJA: niska - 163 CM, dłuższe (do łopatek), jasnoszare włosy, brązowe oczy z jasnymi refleksami, szczupła.
NAŁÓG: nadopiekuńczość
HOBBY: spędzanie wolnej chwili ze starszym kuzynem (Koss), dobra książka, spacery po lesie, zwierzęta.
MOTTO: "Co cię nie zabije, to wzmocni"
SYMPATIA: brak
UMIEJĘTNOŚCI SPECJALNE: dar jasnowidzenia,
UMIEJĘTNOŚCI: porusza się zwinnie i bezszelestnie, jest szybka i niezwykle cierpliwa (przydatne przy kamuflażu)
RODZINA: matka nieznana, Kin Kossatti (ojciec)
ZAMIESZKANIE: mieszka (razem z Kossem) na obrzeżach miasta, w dużym domu z ogrodem niedaleko lasu
HISTORIA: Wychowała się w dużym, pustym domu. Matka nie żyje, ojciec Rill nigdy o niej nie wspomina. Odkąd pamięta, ojciec wracał pijany i stawał się agresywny. Czasem ją bił. Do szkoły zakładała ubrania z długimi rękawami, żeby nikt nie dostrzegł siniaków. Często zostawała sama w domu - ojciec wracał po kilku dniach. Musiała szybko dorosnąć i zaopiekować się Kinem. Sama zajmowała się domem, dopóki ojciec nie przyprowadził jej starszego (podobno) kuzyna. Często z Kossem uciekali do lasu przed pijanym mężczyzną. Talent do kamuflażu odkryła, kiedy musiała ukrywać się przed ojcem. Potrafiła wtopić się w tło. Po pewnym incydencie (doznała wizji w obecności obcej osoby - Nelly , Koss namówił ją, by wstąpiła do Akademii.
STERUJE: greenmir


**********************


Zaskoczyło mnie zachowanie Kossa. Żeby się tak bać własnej kuzynki?
- Wyjdź Koss, przecież kuzynka cię nie zje, nie? - puściłam oko do Rill.
- Chodźcie. - wykonała zapraszający gest ręką. Muszę przyznać, że mają bardzo przytulne wnętrze. Usiedliśmy przy stole, a Rill nastawiła wodę na herbatę. Po chwili podała nam ją w filiżankach i sama dołączyła.
- Długo jesteście razem? - upiła łyk herbaty.
Uniosłam oczy ku sufitowi. Trudno powiedzieć. Jak można być we związku w zaledwie dwa-trzy dni? Szturchnęłam Kossa łokciem.
- Ym... trzy dni... - wymamrotał Koss.
- Ale masz branie u dziewczyn! - zaśmiała się.
No i w jak krótkim czasie napięta atmosfera zamieniła się w miłą rozmowę.
- Naprawdę wspaniale urządzony dom, taki przytulny... - uśmiechnęłam się.
- Och nie przesadzaj! - powiedziała skromnie. - Wiele domów jest podobnych!
- Ale ten jest wyjątkowy.... - rozmarzyłam się.
Tak pochłonęła mnie rozmowa, że w filiżance zaschło.
- Rill, wiesz może jak pozbyć się natręta? - spytałam nieco zmieszana.
- Zależy jakiego... - jej filiżanka też świeciła pustkami.
- Wczoraj byłam z Kossem na koncercie, piosenkarka to moja koleżanka z gimnazjum, po koncercie poszliśmy z nią do garderoby, przyszedł jakiś starszy mężczyzna - jej menadżer. - paplałam bez opamiętania, i w końcu musiałam odetchnąć. - A teraz... ciągle się przymila, gdzie nie pójdę tam jego auto i że niby przypadkiem przejeżdżał. Dziwne, nie?


RIll zamilkła na chwilę, zastanawiając się nad czymś intensywnie. Niestety wiedziałem, że nie wróżyło to nic dobrego....
- Mam pewien pomysł. - uśmiechnęła się niebezpiecznie
- Tak? - Rin podniosła zaciekawiona głowę znad pustej filiżanki.
- To ja może dorobię herbaty. - spróbowałem taktycznego odwrotu.
- Zaczekaj Koss.
- Rill, wiem, że coś knujesz, ale..
- Ten facet lubi szpanować i podrywać, tak - zupełnie mnie zignorowała.
- Tak myślę.
- Dziewczyny...
Niestety obie panie pogrążyły się w rozmowie, jak skutecznie pogrążyć Alexa podsuwając mu podstawioną laskę,.... czyli mnie...
- To nie jest dobry pomysł! Jestem wyższy i nie wyglądam jak kobieta! - powiedziałem obużony.
Obie przyjrzały mi się uważnie.
- Wystarczy wymodelować brwi... - rzuciła Rin.
- Wymalować, może wyskubać parę włosków...
Obie przyglądały mi się uważnie
- O nie! Nawet na to nie liczcie! - wstałem od stołu z zamiarem szybkiego ulotnienia się.
- Kochanie, nie chcesz mi pomóc? - Rin zrobiła błagalną minę - Nie zależy ci na mnie? - w oczach zalśniły łzy.
- Oczywiście kochanie, ale...
- No to postanowione. - Rin przybrała normalny wyraz twarzy i wspólnie z moją kuzynką zaczęły ustalać szczegóły...


- Ej, nie... - chciał coś powiedzieć, ale kuzynka mu przerwała.
- Nie możesz się już wycofać... - uśmiechnęła się złośliwie.
- Hm, zdaje mi się że mam jeszcze coś do makijażu w torebce... - pogrzebałam i wyciągnęłam kolejno tusz do rzęs, szminkę i róż.
- Ja jeszcze przyniosę coś z moich rzeczy... - Rill weszła do swojego pokoju, wracając po chwili z masą pędzli i cieni do powiek. Stół już po chwili był zapełniony akcesoriami do makijażu. Muszę przyznać, że dziewczyna miała naprawdę dużo cieni do powiek. Prawie wszystkie kolory... Raczej musiała pracować kiedyś jako kosmetyczka...
- Od czego by tu zacząć... - spojrzałam na nogi Kossa. Uśmiechnęłam się przerażająco. Rill też skierowała wzrok w to samo miejsce.
- Ej, Rill, Rin! Nawet o tym nie myślcie! - powiedział oburzony.
- A czemu nie? W owłosionych nogach raczej w sukience nie wyjdziesz...- powiedziałam z żałosną minką.
- A spodni nie ma? - spytał z wyrzutem.
- W sumie też mogą być... - zastanowiła się Rill. - Byle nie rurki...
- Załatwi się... a teraz idziemy w górę...tylko co ci pod koszulę wepchać, by to realnie wyglądało... - powiedziałam zakłopotana.
- Mamy aż tyle skarpetek? - zaśmiała się Rill.
- Jest aż tak źle? - zdziwiła się nasza ofiara.


Złapałem się za głowę i przymknąłem oczy.
- Byleby nie zobaczył mnie nikt znajomy. Dobra dziewczyny - powiedziałem już na głos - Rill musisz mi pożyczyć to cudo,... no...
- Stanik? - podpowiedziała uprzejmie Rin.
- Tak. - przyznałem z zażenowaniem - Przydałyby się wysokie byty na płaskiej podeszwie. Coś, co pozwoli zakryć kształt moich nóg. Przynajmniej zaoszczędzimy na depilacji... Tylko pamiętajcie obcasach się zabiję...
- Ty to masz głowę. Wysoko wiązane tenisówki! - krzyknęła uradowana Rin i złapała kuzynkę za rękę - Chodź, pójdziemy na małe zakupy. Może znajdziemy coś na tego konia... - przyjrzała mi się sceptycznie.
Jęknąłem przerażony, szczerze żałując, że zgodziłem się na to wszystko. Godzinę później moje sadystki wróciły do domu i wyrwały mnie z miłej drzemki w salonie. Obie niosły torby pełne zakupów. Wolałem nie wiedzieć co w nich jest...
- Kochanie wstawaj. - Rin pociągnęła mnie za rękę - Masz randkę za półtorej godziny, musimy cię wystroić.
- Co?! - zerwałem się na równe nogi - O nie, wy chyba nie mówicie serio...
- Oczywiście, pójdziesz ze mną, jako koleżanką na spotkanie z Alexem. - puściła oko do Rill.
Obie uśmiechnęły się złośliwie. Przez kolejne pół godziny zmieniałem stroje i dla własnego zdrowia psychicznego nie zaglądałem w lustro. Wreszcie w pokoju Rill umalowały mnie i uczesały... Zebrałem się w sobie i spojrzałem w odbicie w lustrze.... No cóż, Alex musiałby być skończonym idiotą, ślepym, skończonym idiotą, żeby pomylić mnie z kobietą... Miałem wysokie, czarne trampki sięgające do połowy uda świetnie retuszujące kształt męskich nóg. Czarna, luźna spódnica kończyła się nieco poniżej sznurówek, zakrywając kokardki (które mściwie zawiązała Rill - uduszę ją za to). Czarna bluzka z krótkim rękawem wypchana na maksa skarpetkami... Na to założyłem żółtą, rozpinaną bluzę z kapturem. Dziewczyny spięły włosy w wysoki, koński ogon, z którego wystawało wiele kosmyków opadających na twarz. Oczy podkreśliły czarną kredką, nadając im nieco azjatyckich kształtów. Delikatny róż na policzkach i różowy błyszczyk uwydatniający usta. Całości dopełniały długie, złote kolczyki i kilka bransoletek w kształcie kółek. Ślepy by zauważył kim jestem... Mam nadzieję, że Alex skupi się na biuście... i tylko na nim.
- I jaki? - obie zapytały równocześnie.
Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu.
- W życiu nie wyglądałem gorzej...
- Nie przesadzaj. - Rin przyjrzała mi się krytycznie - Masz może trochę zbyt mocny podbródek i szerokie ramiona, ale Alexowi wszystko jedno co podrywa. - niedbale machnęła ręką.
- Dzięki! - złapałem się pod boki i zacząłem cienkim głosem - Nie podobam ci się?!
- No proszę, już wczuwa się w rolę. - Rill parsknęła głośno - Chodź kobieto. Musimy cię nazwać i nauczyć poruszać się odpowiednio.
- Kusząco. - Rin puściła do mnie oko.
Miałem serdecznie dość, a to niestety był dopiero początek upokorzeń...


- Dobrze, tak mniej więcej porusza się kobieta. - powiedziała Rill, idąc na drugi koniec korytarza jak modelka. - Tak to raczej wygląda.
- Inaczej - porusza się lekko i z wdziękiem. Pamiętaj tylko byś nie człapał jak w jakiś kapciach! - pogroziłam mu palce.
-Spróbuj... - Rill wykonała zapraszający gest ręką. Koss zrezygnowany poszedł na drugi koniec pokoju.
- I jak? - spytał wysokim głosem.
- Wczuwaj się, wczuwaj, bo randka za godzinę a jeszcze dość trzeba... - powiedziałam wzdychając. Mozolnie uczyłyśmy Kossa zachowania jak kobieta. Po długiej kłótni ustaliłyśmy że ma na imię Eriko, a na nazwisko Mori. Jego historii nie wymyśliłyśmy, improwizujmy! Czasu miałyśmy coraz mniej... W końcu wytrenowałyśmy naszego osiołka do znośnych warunków. Spojrzałam na zegarek.
- Późno już, lepiej chodźmy! - powiedziałam.
- Nie wiem czy to dobry pomysł.... - poczerwieniała nasza ofiara.
- Za późno, chodź uparciuchu! - pociągnęła go za rękę w stronę drzwi. Po jakimś czasie szarpaniny udało się wyciągnąć go na zewnątrz. Przytrzymałam go, a Rill zamknęła dom. Oparła się o drzwi. Koss popatrzył na nas z wyrzutem i ruszyliśmy. 


Idąc ulicą w towarzystwie dwóch harpii, myślałem intensywnie jak im się odwdzięczę za dzisiejsze przedstawienie.
- Koss dlaczego uśmiechasz się tak jakoś... dziwnie? - spytała Rin z obawą.
- Obmyślam, co wam zrobię, jak wrócimy do domu. - powiedziałem szeptem - I jak mi idzie? - zapiszczałem.
- Bardziej poruszaj biodrami. - Rill zakryła usta dłonią, powstrzymując parsknięcie.
Zatrzymałem się gwałtownie tak, że kuzynka idąca za mną wpadła na mnie.
- Hej! Co jest?! - zapytała z wyrzutem, masując obolały nos.
- Zachowuj się Eriko! - tylko tyle Rin zdążyła wyszeptać mi do ucha, nim czarne BMW zatrzymało się z piskiem przy chodniku.
Wyminąłem obie dziewczyny i podszedłem do uchylonej szybki.
- Cześć przystojniaku. - zatrzepotałem zalotnie rzęsami.
Alexa zamurowało na widok baby moich rozmiarów. Szybko się otrząsnął i uśmiechnął olśniewająco.
- Cześć mała. - mrugnął do mnie.
Nie wiem czy zrobił to z grzeczności, czy jest mu wszystko jedno, co podrywa...
- O Rin! - wystawił głowę przez okno i pomachał do dziewczyny - Może was podwiozę.
- Ja siedzę z przodu! - nie czekając na zachętę, otworzyłem drzwiczki i wskoczyłem na przednie siedzenie.
Rin i kuzynka obserwowały całe zajście z otwartymi szeroko ustami.
- Ja się zmywam. - szepnęła Rill i błyskawicznie zniknęła w cieniu.
Rin niepewnie podeszła do samochodu i usiadła z tyłu. Droga do restauracji przebiegła w milczeniu i raczej spokojnie. No, może po za jednym incydentem, kiedy złapałem Alexa za kolano, a ten o mało nie wjechał w samochód z naprzeciwka. Dziewczyna z tyłu omal nie udusiła się ze śmiechu. Wreszcie dojechaliśmy na miejsce, a kierowca wystrzelił z auta jak z procy...