niedziela, 7 września 2014

OD Syrinx CD Piers

Przyglądałam się przez moment dwójce dzieciaków. Nie potrafiłam zrozumieć w jaki sposób mają uratować mój świat i czy temu podołają. Chyba dostrzegli wahanie w moich oczach, bo chłopak założył ręce na piersi, a dziewczyna przysiadła na skraju ławki, zaciskając nerwowo ręce.
- Podejdźcie do mnie.
Z ociąganiem wykonali prośbę. Rozejrzałam się, czy nikt przypadkiem nas nie obserwuje.
- Teraz złapcie mnie za ręce i zamknijcie oczy. 
Spojrzeli na siebie, chłopak ledwo dostrzegalnie skinął głową. Po chwili poczułam ich ciepłe dłonie. Upewniłam się czy mają zamknięte oczy i  zdołam ich utrzymać. Wzięłam głębszy wdech dla rozluźnienia i zanuciłam starożytną pieśń. Poczułam jak moc wypełnia mnie, pulsuje w żyłach. Nastąpiło niewielkie szarpnięcie i zanurzyliśmy się w miękkim niebycie. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, nim ponownie pojawiliśmy się w świecie materialnym, tym razem moim. 
- Możecie otworzyć oczy, już po wszystkim. 
Rodzeństwo ze zdumieniem patrzyło na otaczający nas zewsząd gęsty las. Wciągnęłam dobrze mi znane powietrze przesycone żywicą i świergotem ptaków.
- Witajcie w Zaczarowanym Lesie. - uśmiechnęłam się do nich pogodnie.

<Piers, Alice?>

środa, 3 września 2014

OD Piersa CD Syrinx

Zdziwiłem się. 
- Ale jak to? - Skończyłem palić, po czym wywaliłem peta. Alice trzymała moją rękę.
- Chodźcie ze mną ...- Oznajmiła lakonicznie..
- Ok... - Westchnąłem, po czym wstałem. - A więc gdzie zmierzamy?
- Właśnie... - Wtrąciła cicho Alice..

<Syinx?>

wtorek, 2 września 2014

OD Syinx CD Piers

Od dłuższego czasu przyglądałam się parze nastolatków siedzących w parku i palących papierosy. Skrzywiłam się lekko, kiedy wiatr przywiał woń dymu tytoniowego między gęste zarośla, w których znalazłam kryjówkę. Jestem nimfą i Strażniczką Zaczarowanego Lasu. Powinnam już dawno wrócić do swojego świata, a jednak nadal tu tkwię. Dlaczego? Ponieważ dostrzegłam w tych dzieciakach coś niezwykłego. Zamyśliłam się i powróciłam do rozmowy z Boginią Yenną. Powiedziała, że światu zagraża wielkie niebezpieczeństwo i tylko dwójka śmiertelników będzie wstanie zapobiec katastrofie. Czy mój wybór był słuszny? To się okaże.... Zacisnęłam pięści i wyszłam z ukrycia na wybrukowaną dróżkę. 
- Dzień dobry. - powiedziałam cicho. 
Dziewczyna na mój widok schowała się za bratem, a chłopak zasłonił ją ramieniem i rzucił niedbałym uchem niedopałem na asfalt.
- Kim jesteś? - nie wydawał się przestraszony.
- Potrzebuję waszej pomocy, a wy chcecie porzucić to zatłoczone miasto. Mogę wam to ułatwić.

<Piers?>

niedziela, 24 sierpnia 2014

Od Piersa

Wyszedłem do parku z moją siostrą. Nudziło się nam cholernie.
- Chcesz? -Wyciągnąłem fajkę, po czym pokazałem jej. Wiem, że to nieodpowiedzialne.... Dawać dla młodszej siostry tytoń do ust...., no ale... tak jakoś wyszło...
- Yhm. -Przytaknęła, po czym wzięła go do ust. - A masz ogień? -Spytała jej uroczym słodkim niczym miód głosem. Uśmiechnąłem się. 
- Jak zawsze. - Poczochrałem jej włosy, a ona uśmiechnęła się.
Przesz całą drogę rozmawialiśmy o tym czy by nie uciec z tego cholernego miasta... Aż w końcu dotarliśmy do parku. Usiedliśmy na pierwszą lepszą ławkę. 

<Ktoś?>

wtorek, 3 czerwca 2014

OD Eriko CD Shin

Była już dość zmęczona. Ostatni raz okrążyła domek. Cały czas myślała o centaurze. Przy każdej czynności... We śnie również pojawiał się on. Króliczek spał już skulony w pościeli. Jakby mruczał cichutko, albo jej się zdawało...
- Nie mogę się już doczekać.... - mamrotał sama do siebie. Nagle z lasu wyszedł centaur. Pokłusował do niej.
- W-witaj... - wyjąkała.
- Witaj... Tak, więc, eeee... - jęknął zakłopotany. Akurat wtedy runął deszcz. Nie jakiś tam kapuśniaczek, tylko ulewa.
- Wejdź do domu, bo zmokniesz! - zaśmiała się i wpuściła go do środka. Sama też była mokra. Zamknęła po nim drzwi i obracając się, ochlapała biednego centaura wodą z jej mokrych, rudych włosów.

<Co ty na to Shin?>

czwartek, 22 maja 2014

OD Wędrowca CD Keyli

Biłem się z myślami. Jak daleko jeszcze powinniśmy zapuścić się w las w poszukiwaniu noclegu? Ktoś podążał naszym tropem, to pewne. Nie chciałem znaleźć się za blisko zamku. Było to zbyt niebezpieczne. Przetarłem zmęczoną twarz. Ork skończył piec dziczyznę i nałożył każdemu z nas po solidnym kawałku na rozłożyste, zielone liście, obecnie pełniące rolę talerzy. Dziewczyna spoglądała na pieczone mięso z lekkim obrzydzeniem.
- Nie smakuje ci? - zapytałem z troską.
- Wszystko jest w porządku... - dyskretnie wskazała na wyjątkowo krwisty kawałem porcji.
Orki lubiły lekko przypieczone, bądź nawet surowe mięso. Berani odpowiednio przyrządził dziczyznę tylko ze względu na nas. Niestety zrobił to na swój własny sposób. 
- Zaraz się tym zajmę. - nabiłem porcję elfki na patyk i podpiekłem dokładnie.
- Co człowiek robić? Zepsuć mięso! - Ork pokręcił głową z żalem. 
- Elfy maja delikatniejszy żołądek. - mrugnąłem do dziewczyny.
Na koniec, każdy wypił kilka łyków z własnej manierki i zgasiliśmy niewielkie ognisko. Pospiesznie pozbieraliśmy rzeczy.
- Ruszajcie przodem, dogonię was.
Keyli rzuciła mi niepewne spojrzenie przez ramię. Musiałem zatrzeć wszelkie ślady naszej bytności. Nim jeszcze zrobiłem pierwszy krok w stronę ścieżki, wiedziałem, że nie jestem sam. Powoli sięgnąłem po miecz zawieszony na plecach. "Odłóż broń Ywai Keren" zabrzmiało w mojej głowie. Natychmiast cofnąłem rękę i odwróciłem się pospiesznie.
- To ty Lunam? Skąd się tu wziąłeś? - jak zwykle, westchnąłem cicho.
Tuż przede mną stał czarny jak noc, wspaniały jednorożec. Ostry róg na środku czoła, również czarny jak skrzydła kruka, wydzielał własne światło, co sprawiało niezapomniany efekt. Gęsta, kręcona grzywa wydawała się gładka jak jedwab i taka w rzeczywistości była.
- Co tu robisz przyjacielu? - zapytałem raz jeszcze, nacieszywszy oczy pięknem niezwykłego zwierzęcia.
- Szukałem cię Wędrowcze. Yenna jest w niebezpieczeństwie i pilnie potrzebuje twojej pomocy. - mówił wolno, gdyż nie nawykł do posługiwania się ludzkim językiem. 
- Właśnie zmierzamy do Zamku.
- My? Odkąd to wolisz czyjeś towarzystwo? - parsknął zdumiony.
- Takie czasy przyjacielu, takie czasy. Są niedaleko przed nami. - wskazałem ledwo widoczną ścieżkę.
Bez słów pobiegliśmy przed siebie. Przeżyliśmy razem zbyt wiele przygód, by potrzebować cokolwiek wyjaśniać. Prędko dogoniliśmy Orka i Elfkę. Oboje wydawali się mocno zaskoczenia widokiem jednorożca w moim towarzystwie. Dziewczyna podeszła do mnie z nieobecnym wyrazem twarzy. Jej wzrok padł na Lunama.

piątek, 16 maja 2014

Od Keyli CD Wędrowiec

Wędrowiec zaniósł mnie na rękach do Berani'ego. Dziwne bylo to uczucie. Obce dla mnie, dlatego, że był to obcy człowiek, ale.. jednocześnie jakże mi bliskie. Tego się poprostu nie da wytłumaczyć. Od razu zrobiło mi się cieplej, ale czyżby przez płaszcz, którym mnie okrył? Nie wiem. Westchnęłam ciężko patrząc w dym. On gdzieś znikł. Znowu. Gdyby nie to, że znów trzęsłam się z zimna to bym pewnie stamtąd uciekła. Wiem, że nie jest to najlepszą odpłatą za uratowanie życia, ale.. On chyba, by to zrozumiał i by mnie nie szukał. Tylko pytanie czy ja chcę uciekać. Czy ja naprawdę tego chcę? Przecież tu jestem bezpieczna, jest on i Berani. Nie jestem zbytnio zachwycona tym, że towarzyszy nam Ork. Dla mnie jest to bezwzględny potężny stwór. Jakoś nie mam do niego zbytnio zaufania. Czemu Wędrowiec musiał mnie z nim zostawić? Właściwie po co on poszedł? Oo.. Wraca!
- Zauważyłem ślady na ścieżce, wyglądają podejrzanie. Od teraz musimy zachować ostrożność, Berani - zerknął w stronę potężnego Orka - Staraj się mówić cicho, Twój głos niesie echo ponad góry. - odwrócił się w moją stronę, rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie z ukosa - A Ty... - spuścił głowę wpatrując się w ziemię - więcej nie uciekaj.
Tylko tyle? Byłam wściekła, sama nie wiem czemu. Spodziewałam się w sumie czegoś innego, ale czego dokładnie? Ciągle ta sama odpowiedź - Nie wiem...
Wstaliśmy. Odeszliśmy stamtąd... Szliśmy teraz gdzieś w gęstą, mroczną dal. W stronę zamku. Zamku, o którym wiedziałam tyle co nic. Ale trudno, w końcu się okażę co on ukrywa. Nie będzie mi musiał o tym opowiadać, kiedyś się wyda.. Chyba..

czwartek, 15 maja 2014

OD Lin CD Kay

Postąpiłam krok naprzód i pozwoliłam, aby portal pochłonął mnie całkowicie. Świetlista substancja miała rzadką konsystencję, a jej faktura była miękka, wiotka oraz ulotna niczym jedwab. Przez chwilę widziałam jedynie roztańczone, różnokolorowe punkciki szybujące wokół, wkrótce jednak z niezidentyfikowanej masy zaczęły wyłaniać się kształty. Stałam pod bramą. Wielką i wzbudzającą respekt bramą, wykonaną z jasnego kamienia ułożonego wewnątrz łuku tak, by tworzył korzenie, pień oraz gałęzie pozbawionego liści drzewa, otoczoną nieskazitelnie białym, równie potężnym murem. Sponad fosy wystawały łagodne wierzchołki najwyższych z budowli. Po obu stronach wejścia tkwiło dwóch elfickich strażników o kamiennych twarzach, noszących srebrne, bardzo subtelne zbroje. Nim zdążyłam ogarnąć wzrokiem otaczający mnie teren, tuż obok zmaterializował się Kay. Jeden z elfów przemówił, mierząc nas przenikliwym wzrokiem szmaragdowych oczu.
- Witajcie w Rosinglow. Mając na uwadze bezpieczeństwo, podajcie proszę swe imiona, a także wyjaśnijcie dokładny cel swego, jak mniemam, niezaplanowanego przybycia. - wyrecytował. 
Mówił stanowczym, ale jednocześnie spokojnym głosem.
- Ilyrys była moją matką. Jestem jej córką. Nie ma czasu na tłumaczenia. Musicie mi wskazać drogę do Laveny, jak najszybciej to możliwe. - poprosiłam w odpowiedzi.
- Skoro tak twierdzisz, udowodnij wiarygodność tych słów. Z tego co mi wiadomo, powinnaś władać nad żywiołem lodu. - tym razem odezwał się drugi z nich.
Nie wiedziałam, czy zdołam w tym momencie spełnić te ukryte żądanie, ale w przeciwnym razie nie wpuściliby nas do Rosinglow. Westchnęłam. Po raz kolejny nie miałam wyboru. Spojrzałam na Kaya. Jego widok napawał mnie spokojem. Poruszyłam dłonią. Ku mojej radości udało mi się, lecz... nie do końca tak, jak chciałam. Srebrzyste włosy elfa pokryły się szronem.
- Przepraszam. Naprawdę. Zamierzałam zamrozić... hmm... ziemię, ale coś mi chyba nie wyszło. Nie do końca nad tym panuję. - wyjaśniłam.
Strażnicy uśmiechnęli się do siebie pobłażliwie.
- Rozumiem. Tak czy inaczej, zdobyłaś nasze zaufanie. Możesz przekroczyć próg miasta. Niedługo...
- Ale co z Kayem?! - przerwałam mu zuchwale.
Uniósł brew, a ja zawstydziłam się i spuściłam wzrok.
- Z twoim towarzyszem? On nie może wejść.
- Przecież... przecież... dlaczego? - protestowałam nieśmiało.
- Nie udowodnił nam, że przyszedł z pokojowym nastawieniu. Możemy wpuścić go tylko wówczas, kiedy jeden z nas wniknie do jego umysłu, przetrząsając wspomnienia. - odpowiedział niewzruszony elf.

wtorek, 13 maja 2014

OD Shina CD Eriko

Dwa dni starałem się nie myśleć o ślicznej nimfie. Niestety wieczorem w głównej siedzibie, Sneer robił co mógł, bym nie zapomniał o niej. Za każdym razem, gdy znajdowałem się w pobliżu, rozmawiał głośno z innymi centaurami. Po kolejnej takiej wymianie zdań, nie zdołałem się opanować...
- Nie sądziłem, że Shin upadnie tak nisko. Widziałem go ostatnio z nimfą wodną. Żałosne stworzenie... - nie dokończył zdania, kiedy mocnym uderzeniem w szczękę posłałem go na ziemię. 
Pozbierał się niemrawo, a tym czasem inni wojownicy otoczyli nas zwartym kręgiem. Teraz z pewnością nie różniliśmy się niczym od ludzi - przemknęło mi przez myśl. Po dłuższej chwili usłyszeliśmy w oddali głos dowódcy.
- Co tu się dzieje?! - roztrącił centaury na bok i z czyjąś pomocą rozdzielił nas - Postradaliście do reszty rozumy?! - wrzasnął - Ogarnijcie się trochę, a potem obaj do mnie! To rozkaz!
Każdy z nas niechętnie ruszył w swoją stronę. Miałem rozcięty łuk brwiowy oraz kilka mniejszych draśnięć na ramionach i boku. Sneer wyglądał gorzej. Miał podbite oko, dziwnie seplenił i utykał na prawą, przednią nogę. Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Szybkim kłusem dotarłem do do domu. Zmyłem zaschniętą krew i zmieniłem rozdartą, płócienną koszulę. Pięć minut później czekałem pod drzwiami gabinetu dowódcy na swoją kolej. Wreszcie usłyszałem cichy zgrzyt, z jakim otworzyły się drzwi. W wejściu napotkałem pełne nienawiści spojrzenie Sneera. 
- Shin. - rozległo się z głębi pomieszczenia.
- Nie myś, ze ci to wyjde na tucho. Jeste mne popamentas! - wybełkotał Sneer i pośpiesznie wyminął mnie.
Z trudem opanowałem parsknięcie. Fioletowa opuchlizna wokół oka i napuchnięta warga w najmniejszym stopniu nie dodawały powagi groźbie wypowiedzianej przez centaura.
Na szczęście dowódca obszedł się ze mną dość łagodnie. Kazał zniknąć mu z oczu na kilka dni. Ktoś życzliwy stanął w mojej obronie i opowiedział o zaczepkach ze strony mojego rywala. Martwiło mnie tylko, że Sneer nie wspomniał o niedawnym opuszczeniu posterunku przeze mnie. Zapewne coś knuł... Popołudniu drugiego dnia od spotkania z nimfą, spakowałem niewielki, skórzany plecak i zniknąłem w lesie. Długo krążyłem po puszczy niezdecydowany, czy powinienem narzucać się nimfie. Ostatnio odniosłem wrażenie, że ją uraziłem. Dopiero wczesnym wieczorem odważyłem się wkroczyć do doliny, gdzie stał mały, drewniany domek.


<Eriko? Jesteś na nie zła...?>

OD Kaya CD Linn

- Musimy wrócić do gabinetu mojego ojca.
- Co tam jest? - zapytała biegnąc przodem do wspomnianego pomieszczenia.
- Portal...
- Co?! - zatrzymała się tak nagle, że o mało co na nią nie wpadłem.
- Nie mam pojęcia skąd się tam wziął, może...
- Szkoda czasu! - złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę otwartych drzwi - Gdzie on jest i dokąd prowadzi? - zapytała pośpiesznie, rozglądając się po pokoju wypełnionym półkami i regałami z ciężkimi tomami ksiąg.
- Tutaj. - wskazałem na jeden z regałów nie odbiegający wyglądem od innych. - Prowadzi do świata, z którego mnie tu wygnano. Do świata elfów. - skrzywiłem usta w gorzkim uśmiechu.
Poczułem ostry ból w ramieniu i na klatce piersiowej. Krzyknąłem zaskoczony, przyciskając rękę do koszuli. Niespodziewanie znalazłem się na podłodze.
- Kay! - dziewczyna przykucnęła przy mnie.
- Już dobrze. - oddychałem z trudem. 
Wreszcie ból ustał tak nagle, jak się pojawił. Odpiąłem dwa guziki koszuli i odchyliłem ją nieznacznie. Ciemna plama z ramienia rozlała się sinym fioletem pod obojczykiem i na prawą część klatki piersiowej.
- Jak otworzyć portal? - zapytała przerażona.
- Trzeba poruszyć odpowiednią książkę. - pomogła mi wstać z podłogi. 
Chwiejnie podszedłem do regału i sięgnąłem po gruby tom oprawiony w czarną skórę ze złotymi literami wytłoczonymi na grzbiecie. Coś cicho zaterkotało i naszym oczom ukazało się czarne przejście między dwoma kolumnami bogato rzeźbionymi we wzory winorośli i kwiatów. Lin pogładziła gładki kamień.
- Już kiedyś je widziałam. - powiedziała cicho.
- Odsuń się proszę. - wykonała moje polecenie, obserwując wszystko uważnie z bezpiecznej odległości.
- Jiftaħ it-triq misħuta. - portal zalśnił dziwnym blaskiem bez zauważalnego źródła - Ħallihom jirritornaw lejn pajjiżhom mitlufa tagħhom. - wypowiedziałem ostatnie słowa zaklęcia. Przestrzeń między kolumnami wypełnił wir mieniący się wszystkimi kolorami tęczy - Gotowa? Portal jest otwarty...

<Linn? Pójdziesz ze mną?>

poniedziałek, 12 maja 2014

OD Eriko CD Shin

- N-nic się nie stało. - zarumieniła się. Centaur delikatnie podniósł podbródek nimfy, by zobaczyć jej żółte oczy. Według niej, nie były jakoś specjalnie nadzwyczajne. Jednak on miał pewnie inne zdanie. Gdy zauważył jej minę, przestał i też się zarumienił.
- E...ghm... to do zobaczenia...., ale kiedy? - wyjąkał.
- Za trzy dni może. - przeskakiwała z nogi na nogę. 
Tak naprawdę chciała spotkać się z nim choćby zaraz, bardzo przypadł jej do gustu. Ale jak na porządną dziewczynę przystało, musiała zgrywać niedostępną. Z tradycją się nie walczy. Na razie łączyła ich przyjaźń. Ciekawe czy tak pozostanie. Pożegnała się z centaurem. Odprowadzała go wzrokiem. Gdy zniknął za drzewami, wpadła do chatki i padła na łóżko. Zmęczyła się, choć nie minęło nawet popołudnie. Zwierzątko wyczuło wstrząs i wyskoczyło z kieszonki. Samo wsunęło jej się pod rękę. Delikatnie poczochrała zwierzaka i zapadła w sen. Obudziła się dwie godziny później. Przeciągnęła się i wyjrzała z chatki.
- Trzeba się wziąć do roboty... - mruknęła sama do siebie i wzięła już suche pranie. 
Miała również zamiar coś ugotować. Warzywa się jej znudziły, przynajmniej na dzień dzisiejszy.
- Hmm, może pójdę w las na grzyby...? - wypowiedziała swoje myśli na głos. 
Wzięła więc średni wiklinowy koszyk i wyszła po grzyby. Na początku znalazła jagody. Podjadła jedną, lub dwie i poszła dalej. Dopiero w głębi zauważyła prawdziwki. Zebrała pięć. Włożyła do koszyka i udała się do chatki.

*dwa dni później*

<Shin, teraz tyyy>

czwartek, 8 maja 2014

OD Linn CD Kay

- Jak... od nowa? Nie rozumiesz, że teraz już nie można od nowa? Ta historia jest ze mną związana, niezależnie, czy tego chcę. I nie da się tak po prostu zapomnieć... - wyrzuciłam z siebie. Choć tego nie chciałam, mój ton głosu zabrzmiał zbyt poważnie i obco. Spojrzałam na Kaya.
- Przepraszam. - dodałam po chwili.
Nie czekając na odpowiedź, oparłam głowę na jego ramieniu. Niespodziewanie, gdy lekko go dotknęłam, odskoczył ode mnie, a z ust chłopaka wydobył się krótki, urywany syk.
- Co ci zrobiłam? Może... może znowu moja moc..., ale to przecież niemożliwe. Nic nie poczułam. - tłumaczyłam, bardzo zaniepokojona.
- Spokojnie. - odpowiedział, lekko rozbawiony. - Coś mnie tutaj zabolało, to wszystko. - wyjaśnił.
Odsunął swój rękaw. Zobaczyłam wtedy ciemnoszarą plamę, kontrastującą ze skórą, która pokrywała znaczną część jego ramienia. Na pierwszy rzut oka właściwie można było wziąć ją za siniak, ale niestety nim nie była... Z przerażenia wydałam bezgłośny krzyk.
- Co cię tak zmartwiło? To zwykłe stłuczenie. - wzruszył ramionami.
- Kay... ten mężczyzna walczący z tobą... Czy on miał jakiś tatuaż na przegubie dłoni? - spytałam w odpowiedzi.
- Chyba tak. Przypominał jakiegoś dziwnego stwora o rozłożonych skrzydłach i jaskrawoczerwonych oczach.
Właśnie tego obawiałam się najbardziej.
- Ty... pozostało ci niewiele życia. Muszę... cię... uratować. Ja nie mam takiej mocy, ale znam osobę, która będzie w stanie ci pomóc. To bardzo ryzykowne, jednak zawsze pozostaje nadzieja. - odparłam.
- Co... - zaczął, lecz przerwałam mu.
- Później nadejdzie czas na wyjaśnienia. Biegniemy do Rosinglow. - stwierdziłam, nawet nie myśląc o swoim stanie. Teraz najważniejsze było jego życie.

środa, 7 maja 2014

OD Kaya CD Linn

Pospiesznie podszedłem do Linn i przytuliłem ją mocno.
- Nie mów tak.... Nie teraz... - głaskałem jej białe włosy.
Nie wiem jak długo trwaliśmy tak wtuleni, stojąc na środku pokoju. Czerpałem z tego uścisku dużo ciepła i siły. Przeczucie podpowiadało mi, że niedługo stracę tą drobną istotkę.
- Nie dopuszczę do tego! - wypowiedziałem głośno własne myśli.
Dziewczyna spojrzała na mnie dziwnie. Miała lekko opuchnięte oczy od płaczu.
- Nie wiesz do czego są zdolni... Tak będzie lepiej... - wyszeptała.
Lekko uniosłem jej podbrudek.
- Przejdziemy przez to wszystko razem. - powiedziałem z naciskiem - Podjąłem decyzję i nie zamierzam się wycofać.
W moje serce wstąpił dziwny spokój i pewność, że postępuję słusznie.
- Być może jest ktoś, kto nam pomoże. - w oczach dziewczyny dostrzegłem iskierkę nadziei - Czy jesteś w stanie pozostawić wszystko na tym świecie i...
- Nie pochodzę stąd. - przyznała nie patrząc mi w oczy - Mój dom został zniszczony i nie mam do czego wracać...
Starłem palcem maleńką, samotną łzę na policzku dziewczyny. 
- Możemy zacząć wszystko od nowa, razem i zupełnie gdzie indziej... Pytanie, czy chcesz spróbować tego ze mną...
Linn przymknęła oczy pełne smutku.

<Linn?>

poniedziałek, 5 maja 2014

OD Linn CD Kay

Zebrałam w sobie odwagę. Miałam już dosyć oszukiwania i wypierania się swojej historii przed kimś, kto był gotów za mnie zginąć... z wzajemnością. Ukrywanie prawdy i uciekanie się do wymijających odpowiedzi niezwykle mnie nużyło. Tym bardziej, że ja wiedziałam o nim już bardzo dużo.
- Kay, bo wydarzenia poprzedniej nocy... Nie wiem, dlaczego tak się stało. Jakby ktoś z zewnątrz ingerował w moje uczucia, poruszał moimi dłońmi, ale mimo wszystko posługiwał się moją energią, tą, której nigdy wcześniej nie potrafiłam wyzwolić. - zaczęłam niepewnie - A to wszystko, co pisało na odwrocie mapy, jest prawdziwe. Rozumiesz? To ja jestem córką Ilyrys. A moim ojcem najprawdopodobniej był śmiertelnik. Tak samo, jak twoim. Ale nie starzeję się według rachuby ludzi. Nigdy nie umrę śmiercią naturalną, ani taką spowodowaną chorobą, jedynie ktoś może mnie zabić. I... ty jesteś dużo młodszy ode mnie, w pewnym sensie... i... przy mnie też nie będziesz bezpieczny, teraz będą cię ścigać, jeśli będziesz... - mój głos coraz bardziej się łamał. Płakałam. Łzy strumieniami ściekały po mojej twarzy. Łzy spowodowane tym, że byliśmy sobie tak bliscy, a jednocześnie bardzo dalecy. I że wkrótce musi nadejść czas rozłąki.

OD Shina CD Eriko

Z północnej strony lasu zbliżał się do nas Sneer - mój odwieczny rywal. Wredny uśmieszek nie znikał z jego twarzy.
- Shin, nie powinieneś być czasem bardziej na południu? - zapytał z udawanym niepokojem - Stało się coś?
- Nie wtrącaj nosa w nie swoje sprawy! - warknąłem.
- Niestety to mój teren patrolowy i będę musiał zgłosić twoją niesubordynację. - pokręcił głową.
Od dziecka rywalizowaliśmy ze sobą we wszystkim. W ostatecznym rozrachunku okazałem się lepszy, niestety Sneer nie potrafił tego zaakceptować. Czekał na najmniejszy błąd z mojej strony i niestety doczekał się...
- Co to za piękna istota. Nie przedstawisz mnie? - ustawił się nieco z boku,żeby mieć lepszy widok na Eriko.
- Nie sądzę, żeby chciała cię poznać. - zrobiłem parę kroków w tył, oddalając się od wrogiego centaura - Trzymaj się. - rzuciłem szeptem przez ramię.
Niestety miecz i tarczę zostawiłem u nimfy w domu. Krążyliśmy wokół siebie, uważnie obserwując każdy krok przeciwnika. Bałem się tylko o bezpieczeństwo Eriko. Rzeczywiście nie powinienem zapuszczać się z nią tak daleko od jeziora. Nagle gdzieś w oddali zabrzmiał róg. Stanęliśmy, mierząc się wzajemnie wrogim spojrzeniem.
- Masz szczęście Shin. Uważaj następnym razem. - uśmiechnął się złośliwie i pognał przez zarośla na wezwanie dowódcy.
Czułem jak nimfa nerwowo obejmuje mnie w pasie.
- Już po wszystkim - powiedziałem łagodnie - Wybacz, że naraziłem cię na nieprzyjemności.
Pól godziny później znaleźliśmy się ponownie w dolinie Eriko. Zatrzymałem się koło jej drewnianej chatki i delikatnie postawiłem dziewczynę na ziemi.
- Dziękuję za miłą wycieczkę. - powiedziała radośnie, jednak w oczach dostrzegłem niedawny strach i smutek.
Na jej oczach przybrałem się w ludzką postać i podszedłem do niej.
- Przepraszam, że cię naraziłem. Na ogół centaury mają swoje tereny do patrolowania i nie wchodzą sobie wzajemnie w drogę. - delikatnie uniosłem jej podbródek i zajrzałem w złotem, kocie oczy

<Eriko? wybaczysz...?>

niedziela, 4 maja 2014

OD Eriko CD Shin

- Oczywiście! - zaklaskała w dłonie. Była zadowolona perspektywą lepszego poznania okolicy. Wyszli z chatki. Nimfa zamknęła drzwiczki, a Shin zniknął za domkiem. Po chwili wrócił w swojej dawnej postaci. Popatrzyła na niego z podziwem.
- Tylko... jak ja wskoczę na twój grzbiet? - zapytała. Postać była dość wysoka, co uniemożliwiało Eriko do działania. Nagle ktoś chwycił ją w pasie i podniósł. Usadowił sobie na grzbiecie. No tak, to był on. Zaśmieli się.
- No... to w drogę! - odjechali. Kraina była piękna. Lasy zielone, powietrze takie świeże. Zwierzęta. Ptaki śpiewały. Las szumiał. Strumień płynął. To było naprawdę piękne.
- Nie rozumiem, jak mogłam nigdy tu nie być... - westchnęła, patrząc na krajobraz. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Wtem zatrzymał się gwałtownie. Jakiś centaur kłusował w ich stronę. Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na Shina. Ten jednak miał kamienną twarz. Zbliżająca się osoba z szyderczym uśmiechem była coraz bliżej. Nie wyglądała jakby miała dobre zamiary. Obawiała się tego, że zrobi jej krzywdę...

<Oj będzie zabawa, będzie się działo ;)>

sobota, 3 maja 2014

Rozdział I ,,Inny niż wszystkie."

Wczesnym rankiem wyszła przed dom. Powietrze było świeże, jak zawsze po burzy. Las szumiał cicho, nagle szum rozdarł jęk bólu. Dziewczyna zaczęła nasłuchiwać,  nigdy nie słyszała podobnych odgłosów, były trochę podobne do wycia wilkołaka, ale one mają groźne brzmienie. Zaciekawiona wzięła kołczan ze strzałami i drewnianą laskę. Po cichu weszła w las, był znów spokojny i cichy. Po kilku minutach marszu znów usłyszała skowyt. Instynkt opiekuńczy zapanował nad ostrożnością. Pobiegła w stronę jęku. Po chwili znalazła się na polanie, na środku leżał wilkołak. Dziewczyna przyglądała mu się przestraszona i  równocześnie ciekawa. Chwilę później zwierz wydał kolejny ciąg jęków i zawodzeń. Nie bacząc na zagrożenie, elfka podeszła do cierpiącego. Był poobijany, w wielu miejscach brakowało kłębów sierści, z kilku miejsc również krwawił. Pochyliła się i dotknęła wilka dłonią, drgnął i zawarczał, lekko odskoczyła.
- Nie zrobię ci krzywdy, chcę pomóc. - mówiła spokojnie i łagodnie. 
Wilkołak z trudem i przy serii jęków obrócił się w jej stronę. Jego oczy były nieobecne, równocześnie pełne żalu, smutku i cierpienia.
- Pomogę ci. Jesteś poważnie ranny.- dodała widząc głębokie rozcięcie na brzuchu. Zerwała jedno z ziół rosnących na polanie i uklęknęła przy zwierzęciu. Do rany przyłożyła roślinę, chory zawarczał a z rany poleciała stróżka krwi.
- Jest gorzej niż myślałam. - powiedziała, patrząc na ranę - Zabiorę cię do domu i opatrzę rany. - to mówiąc, delikatnie podniosła wilka.
Już się nie opierał, był zbyt słaby.



środa, 30 kwietnia 2014

OD Kaya CD Linn

- Nie sądzę. Są częścią klątwy i przychodzą co noc odkąd pamiętam... Chociaż czekaj. - zawahałem się - Ostatnio jakby przybrały na sile...
Linn zamarła z widelcem wpół drogi do ust.
- Od kiedy?
- Zdaje się, że od momentu twojego przybycia tutaj...
- Znajdą mnie... - ukryła twarz w dłoniach.
- Linn, jestem z tobą. Razem poradzimy sobie z Łowcami. - chciałem ją jakoś pocieszyć.
Usiadłem koło dziewczyny i niezgrabnie przytuliłem.
- Wszystko będzie dobrze. - czułem jak jej oddech przyspieszył nieznacznie.
- Kay powinniśmy przemyśleć pewne sprawy... - powiedziała, odsuwając się ode mnie.
- Na przykład wydarzenia zeszłej nocy. - nie dawałem za wygraną.
- Wolałabym nie... - skupiła całą swoją uwagę na zaciśniętych dłoniach.
- Musisz to wiedzieć. - powiedziałem z naciskiem - Nie chciałbym, żeby z mojego powodu stała ci się krzywda.
Spojrzała na mnie niepewnie.
- Moja matka pochodzi ze starożytnego ludu Irmian. Według legendy, pewna bogini ulitowała się nad gnębioną kobietą i uczyniła pierwszym Leśnym Duchem. To coś w rodzaju nimf. - ukradkiem zerknąłem na Linn - Po roku kobieta urodziła bliźnięta, dziewczynki. Każde nowe pokolenie stanowiły dzieci płci żeńskiej. Lud rozrastał się i żył szczęśliwie. Bogini w zamian za opiekę opiekę, postawiła jeden warunek. Nigdy żadnej z nich nie wolno było żyć z mężczyzną. Moja matka ponoć nie była pierwsza... Irmianki miały surowe prawa. Dla przebłagania bogini składano ofiarę z dziecka będącego wynikiem mieszanego związku. Jeśli matka dziecka nie wyraziła zgody, wypędzano ją wraz z potomkiem do świata ludzi... Przedtem kapłanka rzucała klątwę, która miała doprowadzić do śmierci dziecka. Podejrzewam, że moją matkę spotkał smutny los.... Ty, dla własnego bezpieczeństwa, powinnaś chyba znaleźć inne schronienie...
- Kay, to wszystko...
- Linn umarłbym, gdyby coś ci się stało.... - ukryłem twarz w dłoniach.

OD Shina CD Eriko

Czas mijał nam bardzo miło. Ukradkiem obserwowałem każdy ruch nimfy, jej uśmiech, gesty, słuchałem głosu. W którymś momencie poczółem lekkie szturchnięcie w ramię.
- Słuchasz mnie?
- Eee... tak... - nie miałem zielonego pojęcia co przed chwilą mówiła, wiedziałem natomiast, że ma przepiękny głos...
- Czy mógłbyś powtórzyć chociaż ostatnie zdanie? - spojrzała na mnie urażona.
- Mówiłaś coś o rybakach... - wybełkotałem zakłopotany.
- Tak, jakąś godzinę temu... - złapała się pod boki i z uśmiechem na twarzy pokręciła głową.
- Może wyjdziemy na świeże powietrze? Niezbyt dobrze czuję się w zamknięciu, jeśli rozumiesz...
- Nie udawaj. - pogroziła mi palcem - Myślisz, że nie widzę, jak mnie obserwujesz? 
- Ja wcale... Powinienem już iść... - zerwałem się na równe nogi.
Niestety w tej batalii poniosłem totalną klęskę. Pewnie uważa mnie za skończonego idiotę...
- Nie tak szybko. - ze śmiechem zagrodziła mi drogę - Może pokażę ci okolicę i...., wiesz... nigdy n ie widziałam centaura z bliska... - powiedziała z lekkim wahaniem.
- Ta okolica wydaje się być dość rozległa. Mogłabyś zranić stopę albo... Mógłbym cię przewieść na grzbiecie,... jeśli oczywiście chcesz. - dokończyłem pospiesznie, rumieniąc się jak burak...

OD Linn CD Kay

Obudziłam się w pokoju Kaya. Spałam bardzo niespokojnie. Wciąż odczuwałam wycieńczenie, może nawet większe niż poprzednio, spowodowane koszmarami. W sennych wizjach wielokrotnie powtarzała się tajemnicza postać spowita mrokiem, szepcząca coś w niezrozumiałym mi, ale niewątpliwie złowrogim języku. Teraz jednak było już jasno; mój strach znacznie stracił na sile. Westchnęłam i cicho wstałam, po czym opuściłam pomieszczenie. Chłopak musiał być gdzieś w pobliżu,
- Kay? - zapytałam, omiatając wzrokiem pokój.
- Tutaj jestem... już czujesz się dobrze? - usłyszałam w odpowiedzi, a zaraz potem zobaczyłam go, wychodzącego z kuchni z talerzem.
- Sama nie wiem. - starałam się, żeby mój głos brzmiał normalnie.
- Przygotowałem ci coś, zjedz. - wskazał posiłek składający się z makaronu z twarożkiem i cukrem.
Tym razem byłam głodna, więc zjadłam danie, poprzednio dziękując. I... dostrzegłam, że między nami nie było normalnie. Tak jak wcześniej. Tylko jakoś... niezręcznie. Smuciło mnie to. Nie chciałam teraz myśleć o Kayu. Zaczęłam zastanawiać się nad ostatnią nocą.
- Kay, czy ty myślisz, że demony mają coś wspólnego z Łowcami? - spytałam nagle.
- Z kim?
- Z tymi mężczyznami, którzy nas zaatakowali...

wtorek, 29 kwietnia 2014

Rin i Koss

Obudziłam się w dziwnym miejscu. Łóżko na którym leżałam było twarde, inne niż moje. Wszystko było całkowicie białe. Od razu mogłam wykluczyć moje mieszkanie. Do ramienia miałam przyczepioną rurkę, która prowadziła do maszyny znajdującej się koło mnie. Rozpoznałam w tym kroplówkę. Maszyna pikała, przez co mnie bolała głowa. Byłam zmęczona, ale nie aż tak by spać. Do pomieszczenia wszedł lekarz. Również w bieli.
- C-co się stało? - zapytałam nieśmiało.
- Straciłaś przytomność Rin. Pogotowie przywiozło cię tu wczoraj w południe. Zapadłaś w śpiączce, dzięki bogu że się wybudziłaś. - usiadł na krzesełku koło mojego łóżka. - Zmierzę ci ciśnienie.
Posłusznie wystawiłam ramię. Ciśnienie było w normie.
- A kiedy mnie wypuszczą? - zapytałam zmieszana.
- Jutro.
- A gdzie Kutamo? - spytałam mężczyzny.
- Też tu leży. Ale wyjdzie za trzy dni. Ktoś wbił mu sztylet w lewy bok. Na szczęście to nic poważnego. Został już opatrzony. Na razie jest w śpiączce. Jutro możesz go odwiedzić. - wstał. - Jakaś pielęgniarka do ciebie przyjdzie. Ja muszę iść do innych pacjentów.
Przekręciłam się na lewy bok. Była to dla mnie ulubiona pozycja i na niej zasypiałam najszybciej. Może to zadziała...

*** 9 godzin później

Miałam koszmar. Obudziłam się prawie z krzykiem. Niestety, nie można tu krzyczeć, ze względu na pacjentów. Niektórzy spali, inni czytali książki. Postanowiłam do nich dołączyć. Niedaleko mnie znajdował się wózek z książkami. Wzięłam jedną z nich. Nie musiałam wstawać, ani się wysilać. Tylko sięgnęłam ręką. Okazała się romansidłem. Była trochę nudna, ale nie ma tu lepszego zajęcia. Nagle drzwi od sali się otworzyły, wszedł przez nie mężczyzna na oko w wieku 19-20 lat. Był średniego wzrostu szatynem. Usiadł na krzesełku obok mojego łóżka.
- Jestem Paul, przyjaciel Kossa. Rin to ty, tak? - uśmiechnął się serdecznie.
- T-tak... - wyjąkałam. Czy to na pewno ten przyjaciel Kutamo?
- Jak się tu znalazłam? - spojrzałam na niego pełna nadziei że dowiem się czegoś więcej o tym zajściu.
- Jak aresztowaliśmy Nue i Alexa, znaleźliśmy was w mieszkaniu. Oboje byliście nieprzytomni. Koss był trochę zalany krwią. Zadzwoniliśmy po pogotowie, i tak znaleźliście się tutaj.
- A jak ma się Koss? - moje oczy zaczęły błyszczeć.
- Coraz lepiej! Już wybudził się ze śpiączki i ciśnienie powróciło do normy. A kiedy cię wypuszczają?
Ta wieść poprawiła mi humor.
- Ze szpitala wypuszczają mnie w południe. - dmuchnęłam na niesforne kosmyki.
Zza drzwi wyjrzała pielęgniarka.
- Panie Mashita.... - chrząknęła w celu zwrócenia na siebie uwagi.
- Trzymaj się. - rzucił i wyszedł na korytarz .
Po godzinie przyszedł lekarz i powiedział, że mogę już wrócić do domu. Spakowałam rzeczy które miałam i pobiegłam do domu. Drzwi były o dziwo otwarte, było również dość cicho. Więc gdzie mój kot?
Myśli odpłynęły, gdy ktoś zapukał do drzwi. Stała w nich moja sąsiadka, pani Mori. Na rękach trzymała moją zgubę.
- To twój przyjaciel? - spytała z uśmiechem. Przytaknęłam. Wzięłam od niej kociaka, podziękowałam i zamknęłam po niej drzwi.


Obudziłem się z poczuciem lekkiego kłucia w lewym boku. Otworzyłem oczy i zajrzałem na zegarek od Rin stojący na metalowej szafce. Dochodziła dziewiąta. Dzisiaj mieli mnie wreszcie wypisać ze szpitala. Westchnąłem cicho i wziąłem do ręki komórkę. Szybko wystukałem znajomy numer. 
- Halo? - usłyszałem zaspany głos.
- Obudziłem cię kochanie?
- Koss? Jak się czujesz, kiedy cię wypuszczają? - zapytała z troską.
- Nie powinnaś być o tej porze w szkole? 
- Dali mi zwolnienie do końca tygodnia. Wiesz, przeżycia z przed ostatnich kilku dni... - z pewnością na jej twarzy zagościł chytry uśmiech.
Wyobraziłem sobie Rin, jak siedzi przestraszona i smutna w gabinecie lekarza. Uzyskawszy zwolnienie ze szkoły, wychodzi, uśmiechając się ukradkiem. Przyda jej się trochę czasu dla siebie. Zamknąłem oczy, odpędzając ponure wspomnienia. Niestety myśli same podsuwały mi obrazy tego, co stałoby się z dziewczyną, gdybym nie zdąrzył na czas...
- Jesteś tam? - wyrwała mnie z zamyślenia.
- Tak, jestem. Odpoczywaj. Powinienem wyjść popołudniu. - skłamałem.
- Przyjdę po ciebie.
Pożegnaliśmy się w momencie, gdy do sali weszła pielęgniarka z dokumentami do podpisania. 
- Jak się pan czuje? Zaraz przyjdzie lekarz. Jeśli wszystko będzie w porządku, za pół godziny opuści pan szpital. - uśmiechnęła się życzliwie. 
Zgodnie z zapowiedzią w drzwiach stanął młody lekarz z obowiązkowym stetoskopem zawieszonym na szyi. 
Piętnaście minut później stałem już na przystanku przed szpitalem, czekając na autobus. Podróż pustymi ulicami okazała się dość krótka. Wysiadłem niedaleko osiedla, gdzie mieszkała Rin. Prędko wszedłem do pobliskiego sklepu i zaopatrzyłem się w niezbędny prowiant. Wcześniej zadzwoniłem do kuzynki, uprzedzając, że wypisali mnie i jadę prosto do Rin. Marudziła coś o odpoczywaniu i odpowiedniej opiece w domu, ale w końcu ustąpiła. Obiecałem, że będę w domu przed wieczorem. Najpierw musiałem załatwić z Rin sprawę niecierpiącą zwłoki. Nacisnąłem na domofon.
- Kto tam?
- Listonosz, mam dla pani...
- Koss? Co ty tu robisz?! Przecież miałeś...! - nie słuchałem reszty całej tej tyrady.
Korzystając z uprzejmości sąsiadki, która właśnie wychodziła z pieskiem i zostawiła drzwi otwarte, wbiegłem pospiesznie po schodach na odpowiednie piętro. Drzwi do mieszkania Rin były lekko uchylone. Z niepokojem wszedłem do środka.
- Rin jesteś...
Wbiegła do przedpokoju z kapciem w ręce.
- Czy ty wiesz... - pocałowałem ją, nie czekając, aż użyje puchatej broni trzymanej w prawej w dłoni.
- Ja też się za tobą stęskniłem. - powiedziałem cicho, wdychając zapach jej włosów.
- Martwiłam się o ciebie mój idioto. - zaprowadziła mnie do pokoju - Chcesz coś do picia?
- Chętnie, ale najpierw chciałbym z tobą porozmawiać. 
- Stało się coś? - zbladła lekko, wyczuwając powagę sytuacji.
- Wszystko w porządku, kochanie. - usadowiłem ją wygodnie na kolanach - W szpitalu miałem dużo czasu do myślenia. 
- Zaczynam się bać...
- Nie masz czego. Z pewnych źródeł wiem o twojej sytuacji... i chciałbym, żebyś... przeprowadziła się do mnie. Miałbym cię na oku i żaden drań więcej cię nie skrzywdzi. - głaskałem ją czule po policzku.
Rin milczała przez chwilę, analizują moje słowa. Bałem się, że mi domówi...


Zaskoczyła mnie ta propozycja. Nie wiem, czy powinnam podejmować tak ważne decyzje pochopnie. Może trzeba na to spojrzeć z perspektywy ,,co by było gdyby".... Nie wiem co by było, gdybyśmy się rozstali. Wcześniej byłabym od niego całkowicie uzależniona...
- Co miałabym zrobić z tym mieszkaniem? - postanowiłam zostać realistką. Sprawdzę jego argumenty.
- Na przykład...sprzedać. - powiedział chwytając mnie za dłoń. To moje ukochane mieszkanko. Pierwsze własne. Z drugiej strony, mieszkałam tutaj sama. Ryzyko napadów, kradzieży, porwań itp. było naprawdę wysokie.
- Mogę zamieszkać na próbę... A potem pomyślimy. - uśmiechnęliśmy się, bo w końcu tymczasowo znaleźliśmy dobre rozwiązanie. - Ale za chwilę idziemy do- ciebie, bo powinieneś leżeć. Role się odwróciły.
- Eh... No dobrze... - mruknął.
- Nie rozsiadaj się, bo wychodzimy za chwilę... - z wieszaka zdjęłam płaszcz. Znalazłam trochę większą torbę by zmieścić to, co mniej więcej będzie mi potrzebne podczas tygodniowego pobytu. Z szafy zgarnęłam czystą bieliznę i luźne ubrania. Skierowałam się do łazienki , skąd wzięłam szczoteczkę do zębów, pastę i trochę kosmetyków.
-A co z kotem? Nie może zostać sam w domu na tydzień! - stwierdziłam. Trochę za późno, bo dopiero wtedy jak mieliśmy wychodzić.
- Weźmiemy go. - powiedział z największym spokojem. Wziął karmę, miski , jakąś zabawkę i samego zwierzaka.
- A co twoja kuzynka na to? - otworzyłam drzwi.
- Nic się nie stanie. Ona jest prawdziwą kociarą... - wyszliśmy z mieszkania, a ja zamknęłam je na klucz. Szybko doszliśmy do jego domu. Najwyżej jemu oberwie się od kuzynki...



Otworzyłem drzwi, w domu panowała cisz.
- Rill? Mamy gościa! - krzyknąłem w głąb mieszkania.
- Może wyszła? - Rin wyminęła mnie w przedpokoju i wkroczyła do salonu - Jest kartka. - pomachała niewielkim papierkiem. 
- Pokarz. - zajrzałem jej przez ramię
Na niewielkiej kartce rozpoznałem staranny charakter pisma kuzynki.

"Wyszłam, wrócę późno. Jedzenie w lodówce, odgrzej sobie! Odrobiłam zadanie, o nic się nie martw. Dlaczego nie mam siostry.... Cały dom na mojej głowie i duże dziecko....!"

Rin zachichotała.
- Wcale nie jestem dużym dzieckiem! - powiedziałem oburzony.
- Oczywiście, że nie. - pogłaskała mnie po włosach i poszła do kuchni z głośnym śmiechem.
Pokręciłem głową. Ach, te kobiety... Zacząłem się zastanawiać, czy Rin nie za szybko dogada się z kuzynką. Dwie marudy w domu... Na szczęście moje niewesołe myśli przerwał smakowity zapach dochodzący z kuchni. Położyłem torbę i rzeczy kociaka w przedpokoju, a sam ruszyłem na podbój kuchni. Rin zastałem przy kuchence. Właśnie podgrzewała spaghetti z warzywami i kawałkami wieprzowiny. Kotek siedział wygodnie na taborecie i podjadał kąski podsuwane przez dziewczynę.
- Za dobrze ci futrzaku. - poczochrałem zwierzaka.
- Dla ciebie też coś mam. - dostałem buziaka na poprawę humoru.
- Rin  musimy ustalić pewien drobiazg... 
- Tak? - spojrzała na mnie uważnie.
- Chodzi o to,... gdzie będziesz... spała... Jeśli wolisz, są wolne pokoje, ale.... - nagle zadzwonił telefon - Zastanów się, a ja odbiorę.
Zostawiłem dziewczynę samą z myślami i pobiegłem do salonu, gdzie małe cudo techniki upominało się o chwilę uwagi...



Po małej uczcie mruczek domagał się pieszczot ocierając o moje nogi. Podrapałam go za uszkiem. Miauknął zadowolony. Podrzuciłam mu kawałek marchewki. Zjadł zadowolony. Koss nadal nie wychodził z salonu. Cóż, może jakiś stary kumpel dzwoni. Albo ci od tych ubezpieczeń... Zanim pogrążę się w myślach, może wyłączę palnik. Przekręciłam kółeczko na zero. Cóż, mogę spać u Kossa lub w gościnnym. Ale z nim od razu, to może być trochę nieetyczne. Ale z drugiej strony... Niezbyt lubię spać sama, zresztą boję się ciemności.... A co mi tam, raz się żyje! YOLO, jak to mówią współcześni gimnazjaliści. W końcu przyszedł.
- Kto dzwonił? - rzuciłam się na niego jak ledwo wyjrzał zza drzwi.
- Yy.. No... Rill. - spojrzał na patelnię. Jedzenie go kusiło. Żarłok...
- Wróci wcześniej? - uśmiechnęłam się.
- Tak ci się nudzi? - poczochrał mnie po włosach. - Przemyślałaś już tą sprawkę, kotku?
- Tak, więc chciałabym... - poczerwieniałam jak burak. - spać z... tobą 



- Nie będę protestował. - uśmiechnąłem się do zarumienionej dziewczyny i musnąłem ręką jej policzek - To co z tym jedzeniem? - zmieniłem temat.
- Przygotuj talerze łakomczuchu! - odwróciła się w stronę kuchenki, udając obrażoną.
Zauważyłem, że urządzenie jest wyłączone, a Rin mieszała zawzięcie zawartość patelni, by ukryć zmieszanie. Objąłem ją w talii i pocałowałem delikatnie w szyję.
- Nie martw się o nic kochanie. - wyszeptałem do ucha - Rill będzie dopiero jutro, została u koleżanki. Możemy razem spędzić miło wieczór. Co ty na to?
- Pomyślę o tym. - nadal stała odwrócona do mnie plecami - Masz talerze?
Roześmiałem się cicho. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że obecna sytuacja może być krępująca. Z drugiej strony cieszyłem się, że Rin będzie blisko mnie. Wyjąłem z szafki naczynia i postawiłem na stoliku.
- Możesz nakładać. - oświadczyłem z dumą.
Po kolacji postanowiliśmy obejrzeć kilka filmów.
- Kochanie, może pójdziemy już spać? - zapytałem, ziewając głośno.
- Jeszcze tylko ten film. - dziewczyna zwiększyła dźwięk w telewizorze.
- Dochodzi druga...
- Ciii... Akcja zaczyna się rozkręcać. - powiedziała, nie odrywając wzroku od ekranu. 
- Dosyć na dziś. - zabrałem jej pilota i wyłączyłem grające pudło.
Nie przejmując się zbytnio protestami dziewczyny, przerzuciłem ją przez ramię, druga ręką zabrałem torbę Rin z przedpokoju (ciekawe dlaczego nadal tam stała...) i ruszyłem powoli, lecz nieubłaganie do pokoju na piętrze...


- No weeeź! - machałam nogami, które aktualnie znajdowały się w powietrzu.
- Jest późno. To że nie chodzisz do szkoły, nie znaczy że masz chodzić późno spać! - nieubłaganie wchodził po schodach. Otworzył drzwi swojego pokoju. Rzucił mną na łóżko. Wcześniej odłożył torbę gdzieś w kąt. Następnie znalazł się nade mną. Przeturlałam się na koniec łóżka i wstałam.
- Nie teraz... Idę wziąć prysznic. Masz jakiś ręcznik? - otrzepałam ubranie.
- Masz. - rzucił mi ręcznik wyciągnięty z jakiejś szafki. Czym prędzej popędziłam pod prysznic. Może on ma jakieś mydło czy coś.... Upewniłam się, czy zamknęłam się na spust. Gdy byłam już całkowicie bezpieczna, mogłam się odświeżyć. Zawinęłam się w ręcznik. Kompletnie zapomniałam o piżamie!
Torba jakby nigdy nic stała sobie w pokoju. Tiptopami doszłam do pokoju. Od razu to zauważył. Jednak byłam szybsza. Nadal mocno trzymając ręcznik, chwyciłam torbę za ramię i szybko popędziłam do łazienki. Przebrałam się w piżamę i dopiero teraz mogłam opuścić mój azyl. 



Wreszcie moja królewna opuściła łazienkę i wkroczyła do pokoju w piżamie. 
- Do twarzy ci w tym stroju. - puściłem do niej oko.
Wyjąłem torbę z jej rąk i postawiłem koło szafki nocnej. Pospiesznie podszedłem do niej, obejmując ramionami.
- Teraz mi już nie uciekniesz kotku.
- Jestem śpiąca.... - wymamrotała, patrząc gdzieś w bok. 
- Na wszystko przyjdzie czas.
Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do łóżka. Dokładnie otuliłem kołdrą.
- Śpij księżniczko. - pocałowałem ją.
- A ty dokąd?
- Zaraz wrócę do ciebie. - zgasiłem główne światło i zapaliłem nocną lampkę.
Z ręcznikiem pod pachą zniknąłem w łazience. Dziesięć minut później wróciłem do pokoju po odświeżającym prysznicu. Z lekkim zaskoczeniem odkryłem, że dziewczyna już smacznie śpi. Jak najciszej podszedłem do łóżka, gasząc po drodze światło. Wsunąłem się pod kołdrę. Już leżąc, podparłem głowę ramieniem i obserwowałem śpiącą Rin. Ten widok sprawił pojawienie się przyjemnego ciepła w okolicach serca. Ucałowałem ją delikatnie w czoło.
- Śpij kochanie. - przytuliłem ją i spokojnie zasnąłem.

Rin i Koss

,,Zasnąć można tylko raz" - pomyślałam. U mnie to niemożliwe. Z braku zajęcia pochwyciłam pierwszą lepszą książkę. Okazała się ona podręcznikiem. W dodatku do biologi. Wylosowałam stronę. Była mowa o rozmnażaniu. Niedługo miał być z tego sprawdzian. Zaczęłam czytać. Usłyszałam kroki. Szybko schowałam książkę pod koszulkę i przykryłam się kołdrą po same uszy.
- Miałaś spać. - mruknął. Chyba zobaczył kształt książki. - Co masz za koszulką?
- N-nic! - bawiłam się włosami z niewinną minką. Byłam w kropce. W końcu zrezygnowana wyjęłam podręcznik od biologi.
- Uczysz się? - odebrał mi chomikowaną przeze mnie rzecz. - Śpij - rzucił w drzwiach. Ach, jak mi się nudzi! Otuliłam się kocem i przyszłam do Kossa.
- Naprawdę nie możesz leżeć? - powiedział zrezygnowany.
- Ale ja nie mogę spać, jak się czujesz? - usłyszał mój słaby głos.
- Też niezbyt dobrze... - uniósł wzrok ku sufitowi. Ledwie żywa dotknęłam jego czoła. - Chodź do mnie, nie chcę tam siedzieć sama! - pociągnęłam go za rękaw w stronę sypialni. Dobrze że sprawiłam sobie łóżko dwuosobowe...


Właściwie nie czułem się, aż tak źle, żeby kłaść się do łóżka. Z drugiej strony perspektywa przytulenia Rin i spędzenia z nią trochę czasu... Szybko uległem i dałem się zaprowadzić do jej pokoju. Położyliśmy się i szybko zasnęliśmy.
Otaczała mnie ciemność i cisza.... Unosiłem się swobodnie w pustce. Gdzie jest Rin? "Kto to jest Rin?" - usłyszałem czyjś szept w głowie. Gdzie ja jestem?! "U nas.... Kto to jest Rin?" - znów ten sam głos. Rozejrzałem się, ale wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Nagle poczułem skurcz wszystkich mięśni. Moje ciało boleśnie wygięło się w łuk. "Gdzie jest Rin?" - uporczywe echo powtarzało w mojej głowie. "Powiedz nam to ból ustanie...", "Kim jest Rin?". Pytania padały coraz szybciej, aż zlały się w jeden niezrozumiały szmer, jak bzyczenie szarańczy. "Koss..." - z oddali dobiegł czyjś znajomy głos. "Obudź się....". Poczułem czyjeś ręce na ramionach i otworzyłem oczy. Wziąłem głęboki haust powietrza.
- Koss wszystko w porządku? - spojrzałem na Rin.
Siedziała tuż przy mnie, obejmując swoimi rękoma.
- To był tylko zły sen kochanie...
- Rin, oni chcą cię dopaść...! - wysapałem.


- Kto? - mój głos zaczynał się łamać. Nie ma spokoju... Czemu ja zawsze muszę pakować się w tyle kłopotów? Raz demon, raz porwania, raz Alex, raz Nue. Spokoju nie ma! A nuż akurat podczas choroby.
- Ci co ostatnio. - szepnął, a ja usłyszałam go dobrze.
- No to mamy problem, bo to yakuza. - spuściłam wzrok. Yakuza jest najgroźniejszą z japońskich mafii. Bezlitośni, brutalni, silni. Zimni jak lód. Jej korzenie sięgają i 1960 roku. Z nimi nie ma żartów. Byłam sławna w Japonii jako artystka. Śledzili mnie już od dawna. Chcieli bym dała im swoje pieniądze, potem sprzedać w niewolę albo do burdelu. Udało mi się kilku z nich wsadzić za kratki, ale pozostali chcieli się na mnie zemścić. Wytropili moje aktualne miejsce zamieszkania. Na pewno planują wielki atak.
- Dobrze że to przewidzieliśmy. Możemy przygotować broń. - powiedział poddenerwowany. Nie dziwię się mu. Ale ten pomysł nie jest najlepszy.
- Ale wtedy pójdziemy siedzieć za morderstwo, trzeba będzie w odpowiedniej chwili wezwać policję. - sprowadziłam go na ziemię.
- No tak... - wzdrygnął się na samą myśl, że wsadzili by nas do więzienia.
Zwykła rozmowa zmieniła się na zażartą dyskusję. Przerwało nią nam ciche mruczenie. Kociak jakby nigdy nic wskoczył na łóżko, udeptał kołdrę mięciutkimi łapkami i zwinął się w kulkę. Nagle wpadła mi wspaniała myśl. Gorączka też ustała, wracały mi siły. By to utrwalić , powinnam się odświeżyć. W piżamie wiele nie zrobię. Odrzuciłam kołdrę. Starałam się to zrobić tak, by nie obudzić futrzanego wulkanu z pazurami.
- Powinnaś leżeć... - chwycił mnie za rękę.
- Teraz nie ma na to czasu... a poza tym, jestem już zdrowa. - rozluźnił uścisk, a ja skierowałam się do szafy. Wyjęłam z niej czarną sukienkę.
- Ale.... - podniósł palec wskazujący.
- ŻADNYCH ALE! - wybuchłam. Wzięłam głęboki haust powietrza. Po chwili powiedziałam normalnym głosem. - Idę wziąć prysznic.



Kiedy Rin wyszła, leżałem jeszcze w łóżku, zastanawiając się nad najlepszym rozwiązaniem. Może należałoby wyśledzić ludzi Yakuzy i ich informatorów lub chociażby jakąś grubą rybę. Zastanowiliby się dwa razy przed podjęciem kolejnego przedsięwzięcia. Powinienem skontaktować się ze znajomym. Był policjantem do zadań specjalnych wiedział jak postępować z niebezpiecznym towarzystwem. Tak, koniecznie muszę się z nim spotkać. Dziewczyna wróciła ubrana do pokoju i zastała mnie pogrążonego w niewesołych myślach.
- Jeszcze leżysz? Może źle się czujesz? - podeszła do mnie i przyłożyła drobną dłoń do mojego czoła.
Złapałem ją za rękę i pociągnąłem na łóżko.
- Jesteś najlepszym lekarstwem kochanie. - pocałowałem ją - Mogłabyś podrzucić mi ręcznik? Myślę, że prysznic to bardzo dobry pomysł.
Zmarszczyła brwi i przyjrzała mi się uważnie.
- Coś kombinujesz i nie podoba mi się to, Koss! - pogroziła palcem.
- Jak zwykle aniołku. - cmoknąłem ją w policzek - Dostanę ręcznik?
Wstała i nadal mnie obserwując, podeszła do szafy.
- Masz. - rzuciła ręcznik na łóżko.
Szybko zniknąłem w łazience. Wiedziałem, że jeszcze chwila i byłaby skłonna wydusić ze mnie wszystko... Wszedłem do kabiny prysznicowej. Ach, jak przyjemnie było poczuć chłodną wodę. Czułem jak wszystkie troski znikają wraz z wodą w otworze odpływowym. Po dłuższej chwili zakręciłem kurki i wytarłem się do sucha. Ubrałem się pospiesznie. Zawiesiłem mokry ręcznik na kaloryferze i wyszedłem z łazienki. W korytarzu unosił się wspaniały zapach. Podążając tym tropem, dotarłem do kuchni, gdzie Rin krzątała się przy kuchence.
- Co tak wspaniale pachnie?
- Zgadnij. - puściła do mnie oko, jednak jej twarz nadal pozostała poważna.
- Rin...
- Myślałam nad tą cało sprawą i...- wpadła mi w słowo - mam pewien pomysł. - dokończyła z wahaniem.
Poczułem ucisk w okolicy serca. Szykowały się kłopoty...


- Ale teraz ci nie powiem, bo się jedzenie przypali. - podrzuciłam jedzenie na patelni. Kawałki kurczaka, warzyw i ryż podskakiwali. Po chwili już mogłam wyłączyć palnik. Zdjęłam patelnie z ognia. Przełożyłam jedzenie do dużej miski i położyłam ją na stole. Dałam tam również dwa talerze i sztućce. Usiedliśmy przy stole.
- Risotto? - zajrzał do miski. - Smakowicie pachnie...
- Tak, chyba mówiłam że jestem miłośniczką włoskiej kuchni. Zresztą musiałam zrobić coś na szybko. Zgłodniałam, a ledwo jadłam śniadanie... Nałóż sobie ile chcesz i jeśli w ogóle chcesz... - mruknęłam. Nie byłam pewna swojego swojego pomysłu. Przy rozdrażnieniu nie wszystkie pomysły są dobre... Jednak nie powinnam mu go mówić... Przemyślę to jeszcze raz i wtedy pogadam.
- To jaki był ten twój pomysł, Rin? - zapytał.
- Nie mogę ci go teraz powiedzieć... - spuściłam wzrok.
- Czemu? - delikatnie ujął moją dłoń.
- Jestem zdenerwowana, wtedy moje pomysły nie są najlepsze... Nie mogłyby wypalić, poza tym... nie wiadomo co się jeszcze stanie... - uśmiech zszedł z mojej twarzy szybciej niż myślałam. - A ty masz jakieś pomysły....?
- Mam taki jeden.... - puścił do mnie oko. Odetchnęłam z ulgą.



- Najpierw jednak zjedzmy. - wskazałem talerze i skupiłem całą swoją uwagę na wspaniale pachnącej potrawie.
- Mężczyznom w głowie mieści się tylko jedna myśl na raz.... - powiedziała Rin złośliwie się uśmiechając.
- Co...? - zdezorientowany uniosłem głowę z nad risotto.
- Nic, nic. - zatkała usta pełną porcją ryżu z warzywami.
Po obiedzie pani domu pozbierała talerze i wyniosła do kuchni.
- To jaki jest ten twój pomysł? - zawołała sadowiąc się koło mnie wygodnie.
- Wszystko ci wyjaśnię. W swoim czasie. - dodałem po chwili.
- Koss, co ty kombinujesz? - spojrzała mi głęboko w oczy.
Nie czekając na dalszy potok słów, przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Dopiero po dłuższej chwili pozwoliłem się odepchnąć.
- Może pooglądamy coś? - rzuciłem ze złudną nadzieją.
- Ty nie zmieniaj tematu! - pogroziła palcem - Odpowiadaj grzecznie na pytania bez wykrętów!
- Rin.... mam znajomego. Może dostarczyć informacji na temat miejscowych powiązanych z mafią.
- I...? - splotła ręce na piersi, czekając na ciąg dalszy.
- Tylko tyle. - cmoknąłem ją w czoło - Muszę lecieć kochanie, bo umówiłem się z nim na 16, a dochodzi wpół do... - błyskawicznie podniosłem się z kanapy.
- Czekaj! - dopadła mnie w przedpokoju - Uważaj na siebie i nie kombinuj niczego pochopnego...
Przytuliłem ją i uśmiechnąłem się uspokajająco.
- To będzie tylko rozmowa.
- Na pewno? - zapytała podejrzliwie.
- Na pewno kotku. - cmoknąłem ją na pożegnanie i wyszedłem z mieszkania.
Na ulicy dwie przecznice dalej, wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Paulo.
- Jestem gotowy. Czekam na ciebie w umówionym miejscu. Tylko nie zapomnij sprzętu. - dodałem pospiesznie i rozłączyłem się.


Usłyszałam trzask drzwi. Wyszedł. Zajmę się czymś. Skierowałam się do kuchni by zmywać naczynia. Przydałaby mi się zmywarka... Oszczędności powoli się kończyły... Powinnam znaleźć sobie jakąś pracę. Może zatrudnię się w kawiarni, albo w pubie...? Sama już nie wiem. Właśnie chowałam naczynia do szuflady. Kot ocierał mi się o nogi. Dałam mu jeść. Poczochrałam po łepku. Szczerze mówiąc jestem zmęczona. Było mi też zimno w nogi. Ubrałam czarne zakolanówki. Padłam na łóżko. Nie miałam siły. Może leżenie mi jej doda. Albo nie. Wstaję. Parzę kawę. Nasypuję espresso. Wyjmuję kubek. Tym razem z napisem ,,pracuję tu tylko dla darmowego facebooka". Chyba wspominałam, że jestem kolekcjonerką kubków.... Posłodziłam. Jedną. Upiłam łyk. Mało dała. Jeszcze jeden. Trochę lepiej. Następny. I następny, i następny. Gdy miałam przechylić kubek, nic nie wyleciało. Wszystko wypiłam. A to wszystko przez stres i zmęczenie. Ktoś zapukał do drzwi. Ledwie żywa otworzyłam. W drzwiach stała Nue. Jak zwykle złośliwie uśmiechnięta i skąpo ubrana. A czego ja się spodziewałam...
- Tak? - zapytałam ze sztucznym uśmiechem. Nie czekała na zaproszenie tylko weszła. Nawet nie zdjęła butów. Szpilki mogły zepsuć podłogę. Kociak wyszedł na spotkanie. Nue zaczęła piszczeć ze strachu, bo bała się zwierząt. Zwierze schowało się za mną. Ja byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Szkoła, praca, wrogowie, mafia. Wszystko mnie przytłaczało. Miałam dość. Chciałam spać cały dzień i nawet nie wychodzić za potrzebami...


Spotkaliśmy się z Paulo w małej kawiarni. Usiedliśmy w najciemniejszym kącie w sali, żeby nie dostrzegł nas nikt nie powołany.
- Masz mi do przekazania nowe informacje? - zapytałem zdenerwowany
- Obserwowałem blok twojej dziewczyny i zainstalowałem kilka kamer, jak prosiłeś. Niestety nie mam dobrych wieści. - splótł ręce na stole i przyjął postawę dobrego gliniarza.
- Wal, chciałbym mieć to już a sobą... - potarłem zmęczone oczy.
- Rin, tak ma na imię? - potaknąłem - Zna tą japońską piosenkarkę Miku. Sama zresztą jest dość popularna w Kraju Kwitnącej Wiśni...
Przyjrzałem mu się uważnie.
- Odniosła spory sukces jako malarka i doczekała się kilku sporych wystaw. Problem w tym, że zwróciła na siebie uwagę tamtejszej mafii - Yakuzy... Stanowiła łakomy kąsek. Jak się okazało później, zbyt duży do przełknięcia. Dzięki niej wsadzono do więzienia sporo grubych rybek. O szczegóły pytaj samą Rin. Mafia postanowiła się zemścić. - upił łyk z filiżanki - Długo jej szukali. Obserwowali jej rodzinę i znajomych, między innymi tą Miku. Poznaliście niedawno jej managera Alexa Fujiokiego. Jak łatwo się domyśleć, trafił tam nie przypadkowo. Miał za zadanie porwać Rin. Z niewiadomych przyczyn zrezygnował i zniknął bez śladu. Udało nam się tylko ustalić, że prześladowała go jakaś czarnowłosa kobieta o dość masywnych kształtach...
- Taaa... - skomentowałem.
- Ustaliliśmy również, że niejaka Nue ma powiązania z Yakuzą...
- Co?!!! - krzyknąłem i wstałem prędko od stołu, zwracając powszechną uwagę w sali.
- Koss dokąd? Jeszcze nie skończyłem! - krzyknął za mną.
Wybiegłem kawiarni i pędem ruszyłem do bloku Rin. Czyli nie przypadkowo widziałem Alexa i Nue razem! Obym tylko zdążył...


Dopiero teraz zauważyłam złowrogi uśmiech u Nue i zawartość jej ekwipunku: szmatka (wiadomo, z chloroformem), taśma, sznur. Niedługo potem wkroczył Alex. Miał tą samą minę i worek na śmieci. Chcieli mnie porwać. Nue rzuciła się na mnie ze ścierką, padłam na podłogę. W ostatniej chwili zrobiłam unik. Wstałam. Przeciwnik jakby zniknął...(?) Nagle coś (albo ktoś) zaszedł mnie od tyłu. Przyłożył materiał do moich ust i nosa. Powoli traciłam przytomność. Zdawało mi się, że wbiegł również Koss. Chyba się bili (Koss i Alex), a Nue korzystając z tego, związywała moje kończyny, krótko mówiąc ciało. Niedbale nakleiła kawałek taśmy na moje usta. Chciała zniknąć z miejsca zbrodni, ale sama nie mogła ponieść ciała. Zawinęła mnie w dywan (?) i dołączyła do bójki. Chyba znalazłam się w szafie? Czy pod łóżkiem? Dalej już nie pamiętałam...


Biegnąc korytarzem, już z daleka słyszałem niepokojące odgłosy dochodzące z mieszkania Rin. Na miejscy zastałem stojącego w otwartych drzwiach Alexa. Nad jego ramieniem dostrzegłem Nue przykładającą białą szmatkę do twarzy właścicielki mieszkania. Szarpnąłem chłopaka za rękę i wyciągnąłem na korytarz. Nie był godnym przeciwnikiem, z łatwością unikałem jego nieudolny ciosów. Już po chwili leżał nieprzytomny na ziemi. Tymczasem z mieszkania wybiegła Nue. Rzuciła się na mnie z dzikim wrzaskiem. Zaczęliśmy się szarpać. Gdzieś na schodach usłyszałem tupot ciężkich butów. Coś błyszczącego i podłużnego upadło na podłogę. Złapałem dziewczynę za nadgarstki i pchnąłem w stronę nadbiegającego Paula. On i kilku innych policjantów zajęli się Nue i wracającym do przytomności Alexem. Nie czekając na pozostałych, wbiegłem do mieszkania w poszukiwaniu Rin. Oby nic jej nie było...! Poczułem dziwne ciepło gdzieś w okolicach żeber po lewej stronie. W sypialni przy dużej szafie dostrzegłem zmięty dywanik. Z trudem łapiąc oddech, podszedłem do mebla i otworzyłem drewniane drzwi. W środku znalazłem zwinięty dywan z wystającymi u góry złotymi kosmykami. Rin... Ostrożnie wyciągnąłem dywan, ważył chyba z tonę. Pospiesznie rozwinąłem włochaty materiał. Wreszcie ujrzałem nieprzytomną dziewczynę. Sprawdziłem tętno. W porządku, tylko skąd na moich palcach pojawiła się krew? Cały świat zakołysał się nagle. Upadłem koło Rin i zapadłem w ciemność. Gdzieś jeszcze w zanikającej świadomości zabłysła ostatnia myśl. Dlaczego czułem gorącą ciecz na lewym boku...?


Rin i Koss

Wieczór upłynął nam bardzo miło. Jedliśmy, piliśmy i gawędziliśmy. Nie czułam zbytnio upływu czasu. A jednak mój telefon nie dał o sobie zapomnieć. Akurat w tak niepożądanej chwili zadzwonił. Wszyscy podnieśli głowy, wyglądając przy tym jak surykatki. Piskliwe miauczenie wydobywało się z mojego telefonu. Ale nie ,,miau" tylko bardziej ,,nyan". Ach, ten japoński...
- To chyba moje... - poczerwieniałam i wybiegłam do mojego urządzenia. Idiotko, czemu nie zmieniłaś dzwonka?
- Słucham? - ukryłam zdenerwowanie.
- Ciao Rin! - usłyszałam piskliwy, znienawidzony przeze mnie głosik; zresztą dobrze mi znany.
- Jakieś ważne sprawy? - zajęłam się czymś antystresowym, w tym przypadku oglądaniem paznokci. Mój ukochany wróg z gimnazjum. Nue wiem jak mogła mnie wypatrzeć, po tylu latach...
- Słuchaj, może zamieszkam gdzieś koło ciebie, żebyś nie była taka samotna... - syknęła.
- Nie dzięki, mam towarzystwo. - stanowczo odmówiłam. Oby nie wyczuła kłamstewka.
- W sumie skoro wiem już gdzie mieszkasz, w ogóle wprowadzę się niedaleko. Taka wiedza nie może się zmarnować. Można ją użytkować do celów własnych lub komercyjnych. Co wybierasz? - zaśmiała się szyderczo.
- Nic. - rozłączyłam się. Teraz to na pewno nie będę mieć dobrego nastroju. Raczej nie. Powróciłam do towarzystwa. Uśmiechnęłam się sztucznie udając, że nic się nie stało. Może się nie zorientują...
Tym razem się myliłam...


- Rin, coś nie tak? - spojrzałem na dziewczynę uważnie.
- Wszystko ok. - uśmiechnęła się nijako - Ktoś pomylił numery.
- Nie ściemniaj kobieto. - Rill, podobnie jak ja, nie dała się zwieść
- Na prawdę wszystko ok. - Rin usadowiła się wygodnie na sofie, patrząc z niezwykłą uwagą w telewizor, wyłączony telewizor...
- W porządku. - spojrzałem wymownie na kuzynkę, która natychmiast zamilkła.
Siedzieliśmy jeszcze jakieś piętnaście minut, jednak rozmowa nie kleiła się jak wcześniej. Gdzieś zniknął cały beztroski humor.
- Pora spać dziewczyny.
- Jeszcze wcześnie... - jęknęła Rill.
- Tylko nie sieć za długo. Chodź księżniczko. - pociągnąłem Rin za rękę w stronę schodów.
Na piętrze otworzyłem przed nią drzwi do mojego pokoju. Dziewczyna zawahała się.
- A ty gdzie będziesz spał?
- O mnie się nie martw. - pocałowałem ją i wepchnąłem do pokoju.
Zszedłem na dół do kuzynki. Podejrzewałem, że i jej tajemniczy telefon nie dawał spokoju. Długo rozmawialiśmy z Rill, zastanawiając się nad powodem dziwnego zachowania Rin. Obstawiałem tego natręta Alexa. Torebka dziewczyny razem z komórką leżała na szafce w przedpokoju, ale jakoś nie mogłem się zdobyć na sprawdzenie numeru. Przed drugą postanowiliśmy pójść spać. Zapukałem cicho do drzwi pokoju, mając cichą nadzieję, że Rin zasnęła. Nie myliłem się. Zdjąłem ubranie i wskoczyłem pod kołdrę.
- Koss..? - wymamrotała zaspana.
- Śpij kochanie. - przytuliłem ją. 


Ciepło Kossa pomogło choć trochę mi zasnąć. Przynajmniej ta jędza się nie włamie i nie wiem co zrobi. Myślałam nad tym telefonem. Czy to ma związek z Alexem. Nie mam już pojęcia. Trochę zajęło mi myślenie, ale z trudem (ale zawsze) udało mi się zasnąć.


***

Nazajutrz obudziłam się koło 12, ale chłopak jeszcze spał. Poleniuchowałam trochę, bo w końcu ciepełko w łóżku nie może się zmarnować. Oczy miałam lekko podkrążone, a na głowie jedną wielką szopkę. Wyglądałam jakbym cały dzień zajmowała się jakimś gospodarstwem. Moje ciało stawiało opór, ale jednak musiałam chociaż przemyć twarz i rozczesać włosy. Na paluszkach wyszłam z pokoju w celu znalezienie jakiejkolwiek łazienki. W końcu znalazłam. Pochwyciłam szczotkę i obmyłam twarz zimną woda. Cóż, może się nie przestraszy a Rill mnie nie udusi (zakładam że ta szczotka należała do niej). Wróciłam do Kossa. Duszno tu, więc otworzyłam okno, ale nie na godzinę tylko na chwilę. Kiedy uznałam, że nie było już tak duszno, zamknęłam okno. Wróciłam do chłopaka i wtuliłam się w niego. Tym razem się przebudził.
- Dzień dobry, kochanie. - powiedziałam pogodnie.


- Dzień dobry księżniczko. - pocałowałem ją - Dobrze spałaś?
- Strasznie chrapiesz.... - pożaliła się.
- Dlatego masz podkrążone oczy? - uniosłem jej podbródek - Rin, kto wczoraj do ciebie dzwonił? - spytałem już poważnie.
- Nikt ważny... - odwróciła głowę.
- Kochanie, przecież widzę...
- To... była Nue. Chodziłyśmy razem do gimnazjum. Zawsze starała się uprzykrzyć mi życie... Znalazła mnie i chce zamieszkać gdzieś niedaleko... - zamknęła oczy.
Otarłem jej łzę i przytuliłem.
- Nie martw się, jestem przy tobie.
- Koss... - westchnęła - nie wiesz przez jakie piekło przeszłam...
- Poradziliśmy sobie z Alexem, poradzimy sobie i z Nue. - powiedziałem, głaszcząc dziewczynę po włosach - Może pyszne śniadanie poprawi ci humor. - uśmiechnąłem się do niej, niestety bez wzajemności.
Ubrałem się i razem zeszliśmy na dół. Z kuchni dochodziły smakowite zapachy i wesołe pogwizdywanie Rill.
- Nareszcie wstaliście! - postawiła na stole w salonie talerze z apetycznie wyglądającym śniadaniem - Smacznego.
Po posiłku postanowiłem razem z Rin zajrzeć do jej mieszkania i małego podopiecznego. Przez całą drogę do bloku paplałem bez sensu, żeby poprawić humor dziewczynie. Niestety wszystkie moje zabiegi poszły na marne. Tuż przed drzwiami do klatki schodowej dostrzegliśmy stojącą dziewczynę.
- Cześć Rin! - pomachała nam ręką. 


Zignorowałam ją. Jak nigdy nic podeszłam do drzwi od klatki schodowej, jednak dziewczyna mi to utrudniła. Oparła się o drzwi bym nie mogła ich otworzyć.
- Co tam u ciebie słychać? - zapytała z ze złowrogim błyskiem w oku.
- Nic. - wyminęłam ją. Udało mi się uniknąć niezbyt miłej konwersacji i przy okazji dostać się do domu. Koss pokręcił z politowaniem głową. Pewnie myśli że jednak nie jest taka zła. Biedaczek, jeszcze zobaczy jej prawdziwe oblicze. Utapirowane dziewczyny nie przypadają mi do gustu, szczególnie te z ciętym językiem pragnące uwagi. Skąpe ubranie też nie należy do ulubionych. W dodatku kilka lat temu należała do tych ,,bogatszych i popularniejszych" właśnie ci dokuczają tym ,,z niższych sfer". Weszliśmy do mojego mieszkania. Jak tylko wszedł, zamknęłam drzwi.
- Czemu się tak denerwujesz? - zapytał jakby nigdy nic. Czy nawet mój chłopak mnie nie rozumie? Bez słowa wtuliłam się w jego koszulę. Uśmiechnął się i objął mnie. Złość i stres minęły bardzo szybko. Kot też dołączył ocierając się o nasze nogi. Mruczał cicho. Już po chwili powróciły mi siły i Koss rozluźnił uścisk. Usiedliśmy na kanapie, a zwierzątko domagające się głaskania wskoczyło na moje kolana.
- Teraz opowiedz mi wszystko dokładnie. - chwycił mnie za rękę. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam :
- A więc... - pogłaskałam kociaka.



- Wszystko zaczęło się dość banalnie. Byłam nowa w klasie i nie należałam do elity najbogatszych. - westchnęła - Nue to "panienka z dobrego domu". Zawsze najmodniejsza i najmądrzejsza... Gdyby nie bogaci rodzice, pewnie nie zdałaby do następnej klasy. Wybrała mnie na kozła ofiarnego, bo jej chłopak często ze mną rozmawiał! - zacisnęła pięść - Zaczęło się od drobnych żartów, podstawiania nogi na korytarzu, wyśmiewaniu na forum klasy. Na początku nie reagowałam, wiedziałam, że będzie tylko gorzej... Nue wymyśliła kilka wyjątkowo przykrych kawałów. Zafarbowała mi strój na w - f, wysypała zawartość kosza na głowę i jeszcze.... - zaśmiała się gorzko - Nie ważne. Miałam tego serdecznie dość! Po zajęciach znalazłam ją na boisku za szkołą. Wyśmiewała z koleżankami jakiegoś ucznia. Stanęłam w jego obronie. Zaczęłyśmy się szarpać. Chyba wyrwałam jej kosmyk włosów.... Nagle pojawił się jej chłopak z dyrektorką. Obie trafiłyśmy do gabinetu. Okazało się, że Nue nie tylko mnie dręczyła. Została wyrzucona ze szkoły. Chyba wszyscy odetchnęli wtedy z ulgą.
- Przeszłaś piekło... - przytuliłem ją mocniej - Rin jestem przy tobie i nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić. - wyszeptałem w jej włosy.
- Nie wiesz jak się cieszę...
Głaszcząc dziewczynę po włosach, odczekałem, aż się uspokoi.
- Kochanie myślę, że coś słodkiego zdecydowanie poprawi ci humor. - mrugnąłem do niej - Idę do sklepu, zamknij za mną drzwi i czekaj aż wrócę. - pocałowałem ją - Nie martw się tą dziewczyną.
Zostawiłem smutną Rin w mieszkaniu, a sam ruszyłem prawie pustą ulicą w poszukiwaniu sklepu spożywczego.


Mimo drzemki - byłam zmęczona. Miałam opuchnięte oczy od płaczu. Z trudem podniosłam się z podłogi. Ostatkiem sił poszłam po dwie miski i trzy łyżki. Potem ledwie żywa usiadłam na kanapie.
- Dobrze się czujesz słonko? - dotknął mojego czoła - Jesteś ciepła.
- Przejdzie mi! - machnęłam ręką i porozkładałam sztućce i naczynia. - No to zacznijmy ucztowanie!
Nakładaliśmy Nutellę do misek i po prostu jedliśmy. Poprawiło mi to humor. Szybko opróżniliśmy słoik.
- Spotkałeś ją? - zapytałam nawijając kosmyk włosów na palec.
- Tak... - zajrzał do słoika w poszukiwaniu jakiejkolwiek zawartości.
- Mówiła ci coś? - przeszły mnie dreszcze.
- Tak... Że niby jest twoją koleżanką, pytała się o ciebie... Chciała ze mną iść, ale w końcu ją spławiłem. Powiedziałem żeby się odczepiła. Jest niezłą aktorką... - uniósł oczy ku niebu. Wieczór minął nam świetnie. Jednak Koss musiał już iść. Pożegnałam się z nim i zamknęłam drzwi. Nakarmiłam kota a sama poszłam się umyć. Szybko uporałam się z potrzebami i w końcu poszłam spać. Kot przyszedł do mnie do łóżka. W nocy było mi bardzo gorąco, miałam 38 stopni gorączki. Przeszywały mnie też zimne dreszcze. Doszedł jeszcze kaszel. O czwartej nad ranem wycieńczona zasnęłam, ale obudziłam się cztery godziny później. Dzisiaj nie pójdę do szkoły... Postanowiłam wysłać Kossowi sms'a:
,,Jestem chora. Nie czekaj na mnie. Wpadnij po zajęciach jak będziesz mógł"
Nie byłam głodna, ale by nie umrzeć, zjadłam wafla ryżowego i wypiłam miętową herbatę. Skierowałam się do łazienki za potrzebą. Szybko znalazłam się w łóżku. Kot zbudził się i poszedł zjeść.


Wychodząc z domu, postanowiłem poczekać pod blokiem na Rin. Miała zajęcia o tej samej porze. Za piętnaście ósma dziewczyny nadal nie był. Nacisnąłem guzik domofonu, po dłuższej chwili usłyszałem słaby, zachrypnięty głos.
- Kto tam...?
- To ja kochanie, Koss.
- Jestem chora, nie dostałeś mojego smsa?
Ups... Miałem wyciszony telefon...
- Mam pomysł, skoczę do apteki i za 10 minut jestem u ciebie. - sprawnie zmieniłem temat.
- Nie chcę, żebyś się zaraził...
- Za 10 minut księżniczko.
Zgodnie z umową stanąłem pod blokiem punkt ósma. Jakaś kobieta wychodząc z klatki schodowej, zostawiła mi uchylone drzwi. Biegnąc na górę, przeskakiwałem po kilka stopni na raz. Wreszcie stanąłem pod drzwiami mieszkania dziewczyny. Zastukałem.
- Jesteś tam Rin?
Otworzyła mi zawinięta w koc.
- Moje biedactwo... - odłożyłem reklamówkę z zakupami na szafkę i wziąłem Rin na ręce - Musisz leżeć księżniczko.
Zaniosłem ją do łóżka.
- Zrobię ci herbatę.
- Dziękuję Koss.
Po chwili wróciłem z ciepłym napojem i lekami. Postawiłem wszystko na szafce nocnej.
- Mam dla ciebie parę cukierków kotku i maść rozgrzewającą. Powinna pomóc.
- A zajęcia? - wyszeptała słabym głosem.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, kochanie. - pocałowałem ją w czoło i podałem kilka tabletek do połknięcia.


-Ale będziesz musiał nadrabiać... - wychrypiałam.
- Nieważne... Teraz się mną nie martw i odpocznij... - okrył mnie kołdrą. - Przyjdę do ciebie za chwilę zmierzyć temperaturę.
Teraz już nie miałam ochoty wychylać się z łóżka. Było mi zimno, a raz gorąco. Co chwilę wystawiałam nogę lub zakrywałam się po uszy. Bolałam mnie głowa, a gdybym wstała, na pewno straciłabym przytomność. I jak chłopak mówił, wrócił z termometrem.
- Jak się czujesz? - dotknął mojego czoła. - Jesteś gorąca.
Podał mi termometr bym zmierzyła temperaturę. Miałam trzydzieści osiem i trzy kreski. Trochę niżej niż ta co miałam w nocy, ale nadal dużo.
- Może chociaż zrobię ci herbatę? - wiedziałam że to niemożliwe, ale nie mogłam zostawić na pastwę losu gościa.
- Ty nie myśl o herbacie tylko leż, ja sam sobie zrobię. Spróbuj się zdrzemnąć - puścił do mnie oko i rzucił w drzwiach - Zajrzę do ciebie za chwilkę.
Muszę przyznać, że Koss naprawdę jest nadopiekuńczy. Czy on miał kiedyś dzieci? Mój organizm stanowczo domagał się snu. Może tym razem warto go posłuchać... Przekręciłam się na bok w stronę
drzwi i zasnęłam. Mam nadzieję że nie chrapię. Już prawie byłam w objęciach morfeusza, ale przerwał mi to dźwięk klaksonu. Zdenerwowana odrzuciłam kołdrę i wyjrzałam za okno. Chciałam zganić tego, który przeszkodził mi w śnie.


Nawet w kuchni słyszałem uporczywy dźwięk klaksonu. Zdenerwowany rzuciłem z hukiem łyżeczkę do zlewu i wyjrzałem przez okno. Przed blokiem zaparkowało znajome BMW... Czego on znowu chce?! Już miałem odejść od okna, kiedy dostrzegłem jakiś ruch na dole. To Nue wybiegła z klatki schodowej w króciutkiej mini i wysokich szpilkach. Nie wiem jakim cudem potrafiła poruszać się w obcisłym ubranku i w butach na cieniutkim obcasie. Kobiety.... Nie muszę chyba dodawać, że wsiadła do samochodu. Kierowca ruszył z piskiem opon. Taaa... Na pewno są siebie warci.... Zajrzałem do pokoju Rin. Nie spała, zamiast tego obserwowała świat za szybą zawinięta w grubą kołdrę.
- Kochanie powinnaś leżeć....
- Widziałeś ich?! - westchnąłem, klakson musiał ją obudzić.
- Chodź. - podszedłem do niej i zaprowadziłem z powrotem do łóżka - Musisz leżeć, masz gorączkę!
- Ale...
- Żadnych "ale"! Leż i wygrzewaj się księżniczko. - pocałowałem ją w czoło - To zalecenia twojego lekarza. - puściłem jej oko.
Zamknąłem jeszcze okno i spuściłem żaluzje.
- Śpij kochanie. - rzuciłem w drzwiach.
W kuchni dopiłem ciepłą herbatę. Prawdę mówiąc ja też nie czułem się dzisiaj najlepiej....


Rin i Koss

- No dobrze, wysiadajcie. - wyłączył radio. - A ja pójdę zaparkować.
Uff... odjechał. Wbiegliśmy do restauracji. Usiedliśmy przy pierwszym lepszym stoliku czteroosobowym. Sprawdziłam czy nie idzie nasz amant.
- Ej, a co będzie jak on mi coś zrobi? - spytałam pełna obawy.
- Raczej nie... Tylko tak na wszelki wypadek nie idź z nim na osobność...
- Dobrze... ok, idzie! - po chwili zachowywałam się jak nigdy nic.
Poczłapał do nas i usiadł. Wyszczerzył te swoje zęby. Ohyda.
- I jak? Wybrałyście już coś? - zapytał amant. Nie zaglądaliśmy do menu... Szybko go pochwyciłam i wybrałam pierwsze lepsze danie.
- T-t-ak. Ja wezmę...spaghetti bolognese! - powiedziałam z włoskim akcentem.
- To ja... sushi z tuńczyka. - wymamrotał Koss.
- Dobry wybór. Zaraz przyjdzie obsługa. - błysnął złotym zębem.
I rzeczywiście. Pojawiła się kelnerka z notesem.
- Co dla państwa? - spytała ze sztucznym uśmiechem.
- Dla tych pań sushi z tuńczyka i spaghetti bolognese, a dla mnie krewetki.
- Widzę że smakosz z pana! - pani z obsługi była pełna podziwu. - Dania będą za pół godziny, góra godzinę.
Odeszła. Zostało nam czekanie. Mam nadzieję że nie będzie zadawał pytań do mnie. Oby...


Rin obserwowała mnie uważne. Wiedziała, że coś kombinuję... Przez pewien czas panowało krępujące milczenie. W końcu Alex przemógł się i cicho westchnął.
- Rin zastanawiałaś się nad moją propozycją? Jest nadal aktualna. - puścił do niej oko i nachylił się nad stołem.
- Oczywiście i...
- Ja również sporo maluję. - przysunąłem się nieco w stronę chłopaka - Widzisz, Rin sporo mi o tobie opowiadała.
- Tak? Mam nadzieję, że nic złego? - położyłem rękę na oparciu krzesła chłopaka, żeby uniemożliwić mu dyskretne przesuwanie się w stronę dziewczyny.
- Och, same dobre rzeczy. - zatrzepotałem rzęsami i nawinąłem kosmyk włosów na palec - Widzisz, uwielbiam malować akty - przysunąłem się do niego jeszcze bliżej, na co Alex zbladł ciutkę - i chciałam zaproponować ci... No wiesz....
Tym razem Alex już nie krył strachu i nadal walczył o możliwość zwiększenia dystansu między nami.
- Często onieśmielam mężczyzn swoim wzrostem. Mam nadzieję, że do nich nie należysz? - spojrzałem na niego z udawanym żalem.
Chłopak wziął głęboki wdech i odwrócił się w moją stronę.
- Ależ skąd...
- To dobrze... - zdjąłem rękę z oparcia jego krzesła i wolno pogłaskałem go po ramieniu.
Odniosłem dziwne wrażenie, że chłopak zaraz ucieknie z krzykiem. Po przeciwnej stronie stołu Rin dusiła się ze śmiechu, więc delikatnie kopnąłem ją w stopę.


Ten widok bardzo mnie rozbawił! Zaczęło się od cichego chichotu, skończyło na głupim śmiechu. Na szczęście zdążyłam temu zapobiec, zasłaniając usta rękoma. Zaczęłam się dusić. Oswobodziłam uścisk. Czerwień na twarzy powoli znikała. Wracała do normalnego koloru. Następnie dostałam kopniak w stopę.
-Ogarnij się! - ledwo usłyszałam. Ustatkowałam się więc, poprawiłam włosy i usiadłam prosto. Koss i Alex skończyli konwersację i skupili się na obiekcie ich wojny - czyli mnie. Mieli coś mówić, ale w samą porę przyszedł kelner z wózkiem.
- Oto pańskie dania. - zaczął kolejno kłaść talerze. Każdy miał już swoje i zanim odjechał, zapytał :
- Rachunek razem, czy osobno?
- Razem. - powiedział amant.
Odjechał. Ja tymczasem natężyłam głowę w celu błyskawicznego przypomnienia podstawowych zasad savior-vivre. Dawno nie byłam w eleganckiej restauracji, a szybko zapominam... Więc spaghetii je się łyżką i widelcem... Ta w prawej, tamten w lewej. Uff, pamiętam. Spojrzałam z politowaniem na mojego chłopaka. On wybrał sushi, to rozprawianie się z mnóstwem sztućców jego wypadku trochę potrwa... W końcu w tłumie narzędzi pochwycił pałeczki. ,,Trzeba się jakoś rozprawić z Alexem!" - spojrzałam znacząco na mojego rycerza czekając na rozwój wydarzeń.



Po chwilowej gonitwie kawałka ryby po talerzu, wreszcie złapałem ofiarę pałeczkami i przełknąłem z trudem. Kiedy przyszła kelnerka, byłem tak zdenerwowany, że palnąłem co mi ślina na język przyniosła, czyli nieszczęsne sushi... Nienawidzę surowej ryby! Miało to także swoje dobre strony... Spojrzałem ukradkiem na Alexa. Ten walczył ze swoim daniem jak zawodowy rycerz, czyli stuprocentowy zakuty łeb. Podważyłem pałeczką zawiniętą porcję sushi i wyrzuciłem z talerza. Trafiła prosto za rozpiętą koszulę amanta... Bingo!
- Dość tego! - rzucił sztućcami o talerz i wyjął portfel - Rin, jak będziesz chciała pogadać to masz mój numer. Na następne spotkanie nie zabieraj niezdarnych koleżanek! - upuścił banknoty na stół i pobiegł w stronę wyjścia z restauracji. Niestety pechowa kulka sushi znalazła wreszcie drogę na wolność i upadła wprost pod nogi chłopaka. Pośliznął się i ku ogólnemu rozbawieniu nakrył nogami. Czerwony jak piwonia pozbierał się niemrawo i wypał z restauracji.
- Oj, nie prędko go zobaczymy... - powiedziałem z żalem cienkim głosem i westchnąłem.
- Koss zrobiłeś to specjalnie! - Rin pogroziła mi palcem, jednak nie potrafiła ukryć uśmiechu. 


Koss próbował mnie przytulić, ale odepchnęłam go.
- Co jest? - spytał zawiedziony.
- W domu tak, teraz nie. Wszyscy myślą że jesteś kobietą. No i jak wyjdziemy wtedy? - przejechałam symbolicznie palcem po krtani. Wierciłam się, bo byłam zniecierpliwiona. Byłam zniecierpliwiona, bo chcę by przyszedł kelner z rachunkiem. Jak przyjdzie z rachunkiem, zapłacimy i szybciej wyjdziemy z tej szopki. A im szybciej tym lepiej. Chciałam już znaleźć się u siebie w domu, najlepiej w swoim łóżku. Nic już dzisiaj nie robić i przespać cały dzień. Nie przyznaję się nikomu, ale jestem strasznym leniuchem. Potrafię nie wychodzić z łóżka. Cenne ciepełko nie może być zmarnowane. Tu chodzi o rachunek, a już rozpędzam się z lenistwem. W końcu przyszedł.
- Rachuneczek razem czy osobno? - zapytał facet z długopisem i notesem.
- Razem! - odpowiedzieliśmy jednocześnie.
- Hm, na rachunku były zapisane trzy osoby, a widzę tylko dwie. Co się stało z klientem? - spojrzał zamyślonym wzrokiem.
- Ym... - spojrzałam na sufit jakby tam miało pojawić się jakieś bóstwo i zesłać jakąkolwiek pomoc. - Coś mu wypadło i musiał wyjść. Ale zostawił nam pieniądze i powiedział, że mamy zapłacić za niego.
Cóż, mogę się uznać za mistrzynię w szybkich wymówkach i tłumaczeniach. Gość z obsługi zadawał kilka pytań, zapłaciliśmy i poszedł. Na nas też nadszedł czas więc szybko i bezszelestnie ulotniliśmy się z restauracji.
- No, a teraz musicie mnie przywrócić do normalnego stanu... - mruknął z niezadowoleniem.


Wreszcie dotarliśmy do domu. Już w ganku zrzuciłem wstrętne buty (jak kobiety mogą wytrzymać w czymś takim...?!). Kilkoma susami znalazłem się na piętrze i w swoim pokoju.
- Nareszcie...! - zdjąłem ubranie z wielką ulgą.
Założyłem zwykłe jeansy i narzuciłem czarną koszulę. Nie trudziłem się z zapinaniem guzików. Na bosaka zszedłem na dół i rozłożyłem się wygodnie na sofie w salonie. Dziewczyny tymczasem zamknęły się w kuchni. Pewnie dla bezpieczeństwa.... i dobrze! Zmieniając kanały, uważnie nasłuchiwałem tajemniczych odgłosów dochodzących z kuchni. Co one tam robią? Pół godziny później wyszły z tacą pełną smakołyków.
- Koss? Jesteś głodny? - Rill zbliżyła się pierwsza.
Zawsze była odważna.... Za dziewczyną dostrzegłem Rin. Podeszła do mnie nieśmiało.
- Kochasz mnie jeszcze? - kąciki ust uniosła w delikatnym uśmiechu.
Zrobiłem groźną minę. Niestety nie wytrzymałem tak zbyt długo. Nie pozwoliła mi na to zbolała mina Rin. Złapałem ją za rękę i usadowiłem na swoich kolanach.
- Oczywiście kochanie. - powiedziałem przytulając ją mocno - Tylko nie każ mi więcej zakładać babskich ciuchów.
- Dlaczego? Było ci w nich do twarzy. - Rill w ostatniej chwili uchyliła się przed nadlatującą chmarą popcornu - Tylko żartowałam! - zaśmiała się i usiadła koło nas.
- Skoro mamy już tyle żarcia i Koss nie chce nas zabić, to może pooglądamy jakiś film? - zaproponowała zabierając mi pilota.
- Wyrzucamy ją za drzwi? - szepnąłem Rin do ucha i pocałowałem ją.


- Jak przyszła z dobrej woli, to niech zostanie! - zaśmiałam się (oczywiście szeptem). Jak dobrze że znaleźliśmy się już w spokojnym miejscu, gdzie nikt nas nie obserwuje. Przekąski, film i Koss to to, czego mi było teraz trzeba.
- Może... HORROR! - jakieś łapska chwyciły mnie za ramiona i wysyczały. Pisnęłam, a zmorą za moimi plecami była Rill. Spojrzałam na nią z wyrzutem, aż potem śmiałam się z nią do rozpuku.
- O wilku mowa, a komedia? - wyjrzał zza sofy Koss.
- Dobrze... ale nie komedia! - powiedziałyśmy jednocześnie. Oburzył się, ale po jakimś czasie jego wyraz twarzy złagodniał.
- Nie zapinasz koszuli? - spytała złośliwie jego kuzynka. - Nie wstyd ci?
- Mi to nie przeszkadza... - zrobiłam minę znaczącą ,,nie mam nic z tym wspólnego". Na stoliku spostrzegłam jakąś gazetkę, pewnie telewizyjną. Pochwyciłam ją i otworzyłam na stronie z dniem dzisiejszym.
- Akurat za chwilę zacznie się taki fajny film o zombie! - byłam zachwycona jak przedszkolak watą cukrową. Lubię filmy mroczne, pod warunkiem że mam się do kogo przytulać. Puściłam oko do dziewczyny, by ta włączyła telewizor. Pokazałam na palcach na jakim kanale.
- Muszę... - jęknął Koss.
- AKURAT TERAZ?! Dobra, leć póki nie ma reklam! - udałam zdenerwowaną. Ten poleciał szybko do toalety, ale szybko wrócił.
- No to możemy zaczynać... - Rill sięgnęła po popcorn.



I tak oto wylądowałem między dwiema niewiastami trajkoczącymi w najlepsze i wyjadającymi popcorn w pudełku na moich kolanach. Okruszki oczywiście również lądowały w najbliższym otoczeniu pudełka... Uśmiechnąłem się lekko i oparłem ręce na oparciu sofy. Film był dość... nudny. Fanatycy krwawych scen byliby zachwyceni...
- On za chwilę zginie. - powiedziałem beznamiętnie.
- Ciii!! - obie równocześnie zasłoniły palcem usta i wpatrywały się w ekran z wielkim skupieniem.
Podniosłem oczy ku niebu. Pół minuty później nieszczęsny facet zginął rozszarpany przez grupę zombi. Obie panie w odpowiednich momentach wtuliły się we mnie, unikając kontaktu wzrokowego z drastycznymi scenami.
- A nie mówiłem?
- Cicho! Psujesz całą zabawę! - Rin ostrożnie wyjrzała zza poły mojej koszuli.
- Jak oglądałeś to nie zdradzaj! - z drugiej strony Rill odsłoniła oczy.
Odczekałem piętnaście minut siedząc cichutko i czekając na odpowiednią chwilę. I właśnie nadeszła... Młoda kobieta szła ostrożnie pustym korytarzem, mijając po obu stronach otwarte drzwi. Dalszy bieg wydarzeń był łatwy do przewidzenia. W chwili największego napięcia złapałem dziewczyny za ramiona, krzycząc głośne "łłłłłłłłłłłłłaaaaaaa!!!". Efekt był piorunujący.! Dałbym głowę, ze obie podskoczyły co najmniej pół metra w górę...
- Koooossss!!! - rozległo się równocześnie z obu stron.

- Czemu akurat teraz? - udałam oburzenie. Film właśnie miał się kończyć, więc nieopłacalne było dalsze oglądanie. Stanowczym ruchem wyrwałam Rill pilota i wyłączyłam urządzenie.
- Może już dość. Porozmawiajmy jak ludzie. Kiedyś ta telewizja zniszczy ludzkość! - wykazałam się dyplomacją. Wyrazy twarzy moich towarzyszy złagodniał. Dziwne, że bardzo szybko robi się ciemno. Nim zauważyłam, zapanował mrok.
- Hm... to może... ja zrobię coś do picia? - chciałam się ulotnić do samotnego pomieszczenia na chwilę pomyśleć, ale towarzystwo uparcie mi odmówiło.
- Ja pójdę! - powiedziała odważnie Rill jakby miała właśnie wkroczyć do jaskini lwa.
- Ale ja chcę! - zrobiłam minę upartego przedszkolaka płaczącego, bo rodzic nie chce kupić mu czekolady z tandetnym chińskim badziewiem.
- Ale ja zrobię ! - zawtórowała mi dziewczyna. I tak właśnie zaczęła się mała-wielka kłótnia o herbatę.
- Ja! - tupnęłam nogą.
- Ja!- tupnęła nogą.
- Ja! - dalszy bieg wydarzeń był jasny.
- JA!
- SPOKÓJ! - zażartą dyskusję przerwał nam Koss. - Skoro Rin tak zależy to niech pójdzie.
- Yes! - podskoczyłam i pobiegłam do kuchni. Szczelnie pozamykałam się na klucz, odłożyłam go na jakieś krzesło i postawiłam wodę. Usiadłam na siedzisku (oczywiście nie na tym gdzie znajdowały się owe klucze) i po cichu się zastanawiałam. Nagle wysiadły bezpieczniki.
- Pechowy dzień... - mruknęłam pod nosem. - KOSS!
- Co? - spytał jakby nigdy nic.
- BEZPIECZNIKI! NIE MOGĘ WYJŚĆ! - mój głos idealnie roznosił się po mieszkaniu.


W mieszkaniu zapadła ciemność
- Koss?! - dobiegło równocześnie z kuchni i sofy tuż obok.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Teraz wiedziały do kogo się zwrócić. Ach te kobiety...
- Rill zostań na miejscu. Rin nie ruszaj się. - krzyknąłem - Zaraz będzie światło.
- Koss.... - z kanapy rozległ się zalękniony szept kuzynki.
- Pospiesz się! Wiesz, że nie lubię ciemności! - kuchenny więzień także nie dawał o sobie zapomnieć.
Westchnąłem cicho. Całe szczęście, że są tylko dwie. Chociaż z drugiej strony... Poszedłem do przedpokoju pogrążony w myślach o małej, złotowłosej dziewczynce z intensywnie niebieskimi oczami jak jej matka...
Minutę później pojawiło się światło. Wchodząc do pokoju, usłyszałem chóralne okrzyki radości obu dziewcząt. Rin postanowiła wyjść ze swojej oazy spokoju i przysiadła przy mnie na sofie.
- Mój bohater! - dostałem buziaka w policzek.
- Doliczę ci to do rachunku. - uśmiechnąłem się szelmowsko, unikając jednocześnie nadlatującej poduszki.
- Dzieci, spokój, bo nie dostaniecie deseru! - Rill weszła do pokoju, niosąc tacę z kubkami i lodami w salaterkach.
- Ja byłem grzeczny. - przybrałem niewinny wyraz twarzy.